Rozwaliłem dziś moją gitarę
I porwałem jej druty,
By nie grały już dla ciebie.
Nie chcę już grać ani śpiewać,
Nie usłyszysz mnie w niebie.
Jesteś jak moja gitara
Też rozwalony, mój stary,
Zamilkłeś i brakuje nam ciebie.
– Dobrze to wyraziłeś, Ray – stwierdził Jim. – Przez cały semestr nie napisałeś niczego lepszego. To bardzo trafne porównanie: milcząca, połamana gitara i życie Martina, również zamilkłe i zniszczone.
Ray oblał się rumieńcem, włożył z powrotem gumę do ust i zgarbił się nad swoim stolikiem, kryjąc twarz w dłoniach.
– Ktoś jeszcze? – zapytał Jim. John Ng nieśmiało podniósł rękę.
– Napisałem coś bardzo krótkiego – powiedział. – To niezupełnie haiku, ale chyba coś zbliżonego do tego.
– Posłuchajmy.
John Ng przeczytał swój wiersz:
Trawie
Brakuje dotyku twoich stóp
Piaskowi
brakuje twego biegnącego cienia
Lecz wiatr
Bierze cię w ramiona
– Czy mógłbyś nam to objaśnić? – zapytał Jim.
– Cóż… chciałem tylko powiedzieć, że kiedy człowiek odchodzi z tego świata, czeka na niego nowe życie. Nie można tego życia zobaczyć, tak jak nie można dostrzec wiatru, ale jest równie ekscytujące jak to na ziemi.
– Więc wierzysz w życie po śmierci?
– Oczywiście, panie Rook, tak samo jak pan.
– Proszę pana! – zawołał Russell. – Chce pan usłyszeć mój wiersz? Jest dosyć długi. Sześćdziesiąt dwie zwrotki. Zatytułowałem go „Ballada o Martinie Amato”.
Mark Foley jęknął cicho. Ostatnia ballada pióra Russella stanowiła streszczenie „Wodnego świata” i była niewiele krótsza od samego filmu. Ale Jim powiedział:
– W porządku, Russell, czytaj.
Chłopiec zaczął recytować:
Tu ballada się zaczyna
To historia jest Martina
Był najlepszym zawodnikiem
I drużyny przewodnikiem
Był wesoły i wysoki
Głową sięgał nad obłoki
I nazywał się Amato
Więc czasem nazywaliśmy go Wariato
Russell czytał i czytał, monotonia rymów i powolnej recytacji usypiała. Jim zaczął wyglądać przez okno, rozmyślając o pani Vaizey i jej ostrzeżeniach, udzielonych za pośrednictwem Valerie Neagle. To już wtorek rano, uświadomił sobie nagle – w czwartek ma zginąć – a wciąż jeszcze nie ma pojęcia, kim są owi tajemniczy dwaj przyjaciele ani dokąd ma pojechać. Bezsilność budziła w nim nieustępliwy, natrętny lęk. Co ty wiesz o frustracji, Ray – pomyślał.
Russell wciąż jeszcze mamrotał, kiedy rozległo się stukanie do drzwi, zapowiadające pojawienie się sekretarki doktora Ehrlichmana.
– Panie Rook? Przepraszam, że przeszkadzam w lekcji, ale ma pan gościa.
– W porządku, dziękuję, Sylvio. Posłuchajcie – zwrócił się do uczniów: – pozwólcie Russellowi dokończyć balladę, a potem chciałbym, żebyście przeczytali wiersz na stronie trzydziestej drugiej. To Gasoline Gregory’ego Corso.
Wyszedł z sali i ruszył korytarzem w ślad za duszącą smugą perfum Sylvii. Kiedy wszedł do gabinetu dyrektora, że zdumieniem ujrzał, że czeka tam na niego Henry Czarny Orzeł.
– Nie chcę panu przerywać lekcji, panie Rook, ale chciałym pana poprosić o wyświadczenie mi wielkiej przysługi – odezwał się Indianin.
– Cóż, prosić pan zawsze może – odparł ostrożnie Jim.
– Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? – zapytał Henry Czarny Orzeł, spoglądając ponad ramieniem Jima na Sylvię, która udawała, że przegląda terminarz doktora Ehrlichmana, nadstawiając ku nim jedno zakolczykowane ucho.
– Pewnie – odparł Jim. – Może się przejdziemy?
Przeszli korytarzem do frontowych drzwi i ruszyli wzdłuż kortów tenisowych. Ich rozmowa toczyła się do wtóru uderzeń piłki.
– Porucznik Harris poinformował mnie o zatrzymaniu pańskich synów – powiedział Jim.
Henry Czarny Orzeł skinął głową.
– Przyszli po nich dziś rano, zaraz po szóstej. Już rozmawiałem z tutejszym adwokatem, ale zwróciłem się też do prawnika Navajo.
– Podobno widziano Paula i Szarą Chmurę na plaży mniej więcej w tym czasie, kiedy zginął Martin Amato.
– To prawda – przyznał Czarny Orzeł.
– Więc tam byli?
– Owszem. Ale nie po to, by zamordować tego chłopaka, zaręczam panu.
– Jednak wcześniej mu grozili. Sam przy tym byłem. Zapowiedzieli Martinowi, że nie dożyje świtu.
– Nie zrozumiał ich pan. Nigdy nie zamierzali skrzywdzić tego Amato.
– Byli umazani jego krwią, tak powiedział Harris.
– Wiem. Ale mogę przysiąc, że nie zamordowali go.
– Co w takim razie robili na plaży?
Henry Czarny Orzeł zatrzymał się.
– Ochraniali swoją siostrę, jak zawsze.
– Ochraniali ją? Przed czym? Przed zwierzęciem, które zabiło Martina?
– Właśnie.
– Co to jest, to zwierzę? I dlaczego jej zagraża?
– Nie wiem i dlatego zwracam się do pana o pomoc – odparł Henry Czarny Orzeł. – Podobno posiada pan dar… Koledzy powiedzieli Catherine, że widzi pan rzeczy ukryte przed wzrokiem innych ludzi… rzeczy niematerialne.
– Owszem, czasami miewam różne wizje i przeczucia. Ale co to ma wspólnego z tym zwierzęciem?
– To zwierzę, panie Rook, nie jest zwykłym zwierzęciem. Przybywa ze świata duchów. To jakby klątwa.
– Klątwa… – powtórzył Jim, starając się okazać zainteresowanie. – Może powie mi pan coś więcej na jej temat?
– Uważam, że powinien pan porozmawiać o tym z Paulem i Szarą Chmurą. Obaj bardzo interesują się duchowym dziedzictwem Navajo. A ja jestem w niezwykle kłopotliwej sytuacji. Jak mam udowodnić, że moi synowie nie zabili Martina Amato, skoro zabiło go coś, czego nie można zobaczyć?
– Co według pana mogę na to poradzić?
– Proszę zobaczyć się z Paulem i Szarą Chmurą i przynajmniej wysłuchać tego, co mają do powiedzenia. Jeżeli nie chce pan tego zrobić dla nich ani dla mnie, proszę uczynić to dla Catherine. Ona wie, że jej bracia nie zamordowali Martina, i nie chce, by siedzieli w więzieniu. Ten potwór musi zostać odesłany z powrotem do świata duchów, żeby nikogo więcej już nie mógł skrzywdzić.
– Muszę to sobie przemyśleć, panie Czarny Orzeł. W moim horoskopie na ten tydzień było parę aluzji o potworach… W dodatku przedwczoraj odwiedził mnie mój zmarły dziadek l ostrzegł mnie, żebym wystrzegał się czegoś starego, zimnego i szczeciniastego. Według mnie ten opis jak ulał pasuje do jakiegoś potwora.
– Błagam pana, panie Rook. Gdyby tylko był jakiś inny sposób… gdyby ktoś inny mógł nam pomóc, nie prosiłbym Pana. Ale jedynie pan potrafi dostrzec tego potwora.
Jim przycisnął dwa palce do czoła, jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiał. Po chwili mruknął:
– W porządku, porozmawiam z Paulem i Szarą Chmurą, zobaczę, co mają mi do powiedzenia. Ale dopóki nie przekonam się, o co w tym wszystkim chodzi, niczego nie mogę panu zagwarantować.
– Dam panu coś – powiedział Henry Czarny Orzeł. Sięgnął do kieszeni ozdobionej frędzlami kurtki z jeleniej skóry i wyjął z niej cienki srebrny gwizdek zawieszony na postrzępionym sznurku uplecionym z włosia. – Proszę… to należy do Szarej Chmury.
Jim wziął gwizdek do ręki i obrócił go w palcach.
– Co to jest? I do czego służy?
Читать дальше