Porfirio poprowadził Jima do salonu. Okiennice były otwarte, więc mogli wyglądać na ciemną zieleń tropikalnej roślinności, hałaśliwie kąpiącej się w deszczu. Co jakiś czas błyskawica niczym język węża zygzakiem rozcinała niebo nad Zatoką Meksykańską, a grom przetaczał się przez ufortyfikowane ulice.
Przygarbiona staruszka w czarnej sukni weszła do pokoju, pytając Porfiria, czy mają ochotę na kawę.
– Przywiozłem dla pana trochę tequilli – oznajmił Jim. – Pójdę wyciągnąć ją z torby.
– Może później… teraz potrzebna jest nam jasność umysłu. – Porfirio pokręcił głową. – Stworzenie, które nazywamy Lękiem, istniało w kulturze Majów przez setki lat. Wszystko zaczęło się podobno mniej więcej w dwieście pięćdziesiątym roku naszej ery, proszę sobie wyobrazić, po meczu piłkarskim. Majowie rozgrywali swe mecze na otoczonym murami dziedzińcu, odbijając piłkę łokciami i biodrami. Podchodzili do tego bardzo poważnie; z przekazów, jakie dotrwały do naszych czasów, należy wnioskować, że podczas meczów zdarzały się poważne kontuzje, czasami kończyły się nawet śmiercią graczy. Po jednym z meczów całą pokonaną drużynę złożono w ofierze bogu Hunabku – uśmiechnął się krzywo. – Trudno sobie wyobrazić coś podobnego w dzisiejszych czasach, powiedzmy po porażce Steelersów.
– I co się wtedy stało? – zapytał Jim. Porfirio pochylił się do przodu w swym skrzypiącym fotelu.
Kapłani, jak zwykle, oczyścili pokonanych graczy z lęku przed śmiercią, tak by umarli z godnością, bez wrzasków i sprzeciwów. Ponieważ stanowili drużynę, ich strachy połączyły się i utworzyły nową istotę. Może pan to sobie wyobrazić? Istotę zbudowaną wyłącznie z czystego przerażenia? Wczesnym rankiem, w dzień kiedy miała się odbyć rytualna uroczystość, znaleziono rozczłonkowane ciała wszystkich graczy pokonanej drużyny. Ich własny strach przybył po nich, by porwać ich do świata umarłych, zanim mogliby zostać złożeni w ofierze bogu i udać się do nieba. Nie sposób przetłumaczyć wszystkich tekstów Majów poświęconych temu tematowi… po prostu nie dysponujemy odpowiednimi informacjami językoznawczymi, by to zrobić. Ale nie ma wątpliwości co do tego, że zabici byli uśmiechnięci, jak gdyby cieszyli się z losu swych dusz. Dokładny komentarz w języku Majów brzmiał: „Cieszyli się na śmierć i nie czuli lęku". W końcu niby czemu mieliby się bać? Kapłani oczyścili ich ze wszystkich lęków. Kłopot polegał na tym, że Lęk zaczął żyć własnym życiem. Ód tej pory pojawiał się każdego dnia rytualnej ofiary, by zmasakrować ludzi wybranych na śmierć i ukraść ich dusze, zanim mogłyby dotrzeć do Hunabku.
– Czy istnieją jakieś materialne dowody na poparcie tej tezy? – zapytał Jim.
– Jedynie kodeksy Majów oraz to, co udało się odnaleźć archeologom. Na przykład studnia w Chichen Itza, gdzie odkryto tysiące złotych przedmiotów i ludzkich kości.
– Chichen Itza?
– Zgadza się. Może pan o tym słyszał. W samym centrum półwyspu Jukatan, gdzie jest bardzo sucho, nie tak jak tutaj, znajdowało się wielkie miasto Majów. Była tam święta studnia, głęboka na sześćdziesiąt stóp, do której kapłani wrzucali w ofierze młode dziewczyny. Jeżeli ofierze udało się przeżyć, kapłani wyciągali ją na powierzchnię i pytali, co powiedział jej Hunabku. Lecz Lęk nauczył chować się w studni, by móc zabijać dziewczyny i porywać ich dusze. Miało to dwojakie konsekwencje: kapłani utracili kontakt z Hunabku, a sam Hunabku pozbawiony został ludzkich ofiar.
– Rozumiem, że nie musieli długo czekać na kłopoty – stwierdził Jim.
– Tak właśnie było, panie Rook. Proszę mi wierzyć, tak właśnie było. Jeszcze na początku dziesiątego wieku po Chrystusie cywilizacja Majów była czymś wyjątkowym w skali całego świata. Umieli liczyć w milionach i obliczać orbity planet. Nigdy nie odkryli tajemnicy koła i nigdy też nie wybudowali najprostszego nawet łuku, a jednak w ich miastach mieszkało po czterdzieści tysięcy ludzi i więcej, a organizację handlu mieli porównywalną z obecną. Lecz Lęk położył kres temu wszystkiemu. Hunabku tak rozgniewał się na Majów, że pozwolił, by Lęk zabierał ich dusze do świata zmarłych, co doprowadziło do upadku tej cywilizacji. Miasta popadały w ruinę, handel zaniknął, ludność stopniowo wymarła. Pięćset lat przed przybyciem Hernana Cortesa i jego hiszpańskich rabusiów Majowie zniknęli z mapy świata. Pozostawili po sobie jedynie dżunglę i opustoszałe siedziby. Porfirio wstał i podszedł do otwartego okna. Przez chwilę obserwował uderzający o liście deszcz, a potem rzekł:
– Historycy zawsze powtarzają, że zniknięcie Majów stanowi największą zagadkę dziejów. Ale nie dla tych z nas, którzy wiedzą o Lęku i jego potędze.
Staruszka powróciła z okrągłą tacą z brązu, zastawioną filiżankami, cukierniczkami, dzbankami i talerzami małych, lepkich migdałowych ciasteczek. Postawiła ją na stoliku.
– Dziękuję ci, Mario – powiedział Porfirio -ja naleję – po czym odprawił ją gestem dłoni.
– W takim razie teraz przedstawię panu moje położenie – oświadczył Jim. Zaczął od rytuału Rafaela i morderstwa Fynie, z czym zapoznał już Porfiria podczas jazdy z lotniska, a potem opowiedział mu o zaobserwowanych przez siebie cieniach i egzorcyzmach odprawionych nad Davidem. Z jakiegoś powodu pominął jednak zmartwychwstanie Susan i kota. Może się wstydził. Może przeczuwał, że Porfirio powiedziałby mu o nich więcej, niż tak naprawdę chciałby wiedzieć.
– Zetknął się pan z Lękiem, bez cienia wątpliwości – stwierdził Porfirio. – Co więcej, widział go pan, a nigdzie me natrafiłem na opisy podobnych incydentów. Za czasów Majów Lęk powstał wskutek zbiegu okoliczności. Gdyby kapłani Majów choć odrobinę zdawali sobie sprawę z losu, jaki czekał ich cywilizację, nigdy nie wypowiedzieliby Słów nad wielu ludźmi jednocześnie. Zwłaszcza nie zrobiliby tego wobec tak zżytej grupy, jaką była ta drużyna piłkarska.
– Zżyta grupa ludzi… – powtórzył Jim. – Dokładnie tak można by opisać moją klasę. Mam z nimi zajęcia wyrównawcze z angielskiego, każdego dnia muszą polegać na sobie nawzajem.
– I na panu, panie Rook. Stanowili idealnych kandydatów do odtworzenia Lęku. Ktokolwiek to uczynił, musiał przeprowadzić bardzo staranne poszukiwania odpowiednich kandydatów w odpowiednim środowisku. Nie pragnie jednej duszy, panie Rook, lecz dziesiątki dusz. Zacznie od pańskiej klasy, lecz zanim skończy, zapewne przetoczy się przez całą szkołę.
– W takim razie co mogę uczynić, by go powstrzymać?
– Doprawdy niewiele. Lęk jest niewidzialny, niewiarygodnie szybki; jest w stanie zdziesiątkować publiczność na meczu piłki nożnej, nim ta zdąży wykonać meksykańską falę.
– Musi być jakiś sposób. A co mają z tym wspólnego naszyjniki z zielonego onyksu? – Jim podał mu na wyciągniętej dłoni jeden z paciorków. – To element naszyjnika Charlene. Czy taka rzecz daje jakąś ochronę przed Lękiem?
Porfirio nawet się mu nie przyjrzał.
– Widywałem już podobne, panie Rook, wiele, wiele razy, zwłaszcza kiedy jako młody człowiek pracowałem tu, w Campeche. Zawsze znajdowały się na szyjach martwych ludzi. Noszący je pragnęli okazać, że nie boją się nikogo ani niczego. Takie było przeznaczenie tych paciorków. Podobnie jak tatuażu.
– Skąd pochodzą?
– Nie wiem… moja córka wróciła kiedyś ze szkoły w czymś takim. Powiedziała, że podarował jej to kolega. Naszyjnik miał świadczyć o tym, że nie da się już więcej zastraszyć starszym uczniom. Nie pamiętam, co wtedy pomyślałem o nim. Nie bardzo mi się spodobał.
Читать дальше