Dżentelmen z bokobrodami i w wysokim kapeluszu, siedzący naprzeciwko sądu, głośno zaprotestował, ale Stafford Parker ponownie użył swojego młotka i mężczyzna uspokoił się, opadł na krzesło i tylko nerwowo co jakiś czas ocierał pot z czoła.
– Chcę powiedzieć tylko jedną rzecz – powiedział pan Knight cicho, ale wyraźnie. – Dowody obciążające mojego klienta zostały przedstawione jedynie przez czarnuchów. Ciemnych, niewykształconych, zdezorientowanych służących British Diamond Mining Company. I jeżeli ten sąd najpierw zdecydował, żeby skazać pana Havemanna, to zrozumiałe jest, że teraz czuje inaczej. Sąd był przekonany o winie mojego klienta i postanowił srogo go ukarać; kiedy zastanowimy się, czym są diamenty w naszym życiu, to przyznamy mu rację. Jednakże przez swoją ignorancję, ze względu na to, że urodził się po to, aby być sługą i niewolnikiem, czarnuch nie może być zakwalifikowany do ludzkiej rasy… nie w takim znaczeniu jak biały człowiek. Czyż w Psalmie 49 nie jest napisane, że jeżeli nie rozumie, to umrze jako bestia? Czarnuch nie rozumie i dlatego, no cóż, bardzo to przykre dla niego, może być jedynie uznany za bestię. Dobrą, posłuszną bestię, ale bestię. I nie ma takiego sądu na świecie, panie Parker, i wy, panowie, nie ma takiego sądu na całym świecie, który skazałby człowieka na podstawie zeznań bestii.
Pan Knight z całą powagą i bardzo plastycznie opowiedział Precedens Konia Do Gry w Polo; Barney zauważył, że Stafford Parker był pod silnym wrażeniem. Potem pan Knight usiadł i poprosił przysięgłych, żeby wzięli jego klienta w krzyżowy ogień pytań i zaspokoili w ten sposób swoją ciekawość oraz dowiedzieli się szczegółów.
Ale na to wstał Stafford Parker i uderzył swoim młotkiem w stół. Spojrzał na zebranych z taką siłą, że wszyscy się uciszyli i przestali myśleć o pytaniach.
– Pan Knight – powiedział – wygłosił bardzo elo-kwentne przemówienie w imieniu swojego klienta. Podał w wątpliwość winę swojego klienta i tym samym nie zgodził się z wyrokiem rozciągnięcia. On ma rację: czarnuch nie jest inteligentny w przyjętym tego słowa znaczeniu. I dlatego, chociaż zmieniam swój poprzedni werdykt, publicznie przyznaję się, że nie miałem racji. Zwracam się do przysięgłych, żeby uznali Żyda Joela Havemanna za niewinnego kradzieży diamentów i oddali mu działkę.
Zrobiło się zamieszanie, ale Stafford Parker uderzył młotkiem i zapanował spokój.
– Zgadzam się na uwolnienie Joela Havemanna, ale pod jednym warunkiem: musi pozostać pod nadzorem swojego prawnika albo jakiejś innej odpowiedzialnej osoby. Bez wątpienia złamał ogólnie przyjęte normy zachowania się w społeczeństwie. Jak bardzo – nie jestem w stanie tego określić, ani go za to skazać. Właściwie został już za to ukarany. Ale żądam, żeby był pod kontrolą.
Pan Knight wstał i powiedział:
– Żałuję, ale pan Havemann przestał już być moim klientem, panie Parker. Nie sądzę, abym mógł przyjąć odpowiedzialność za jego zachowanie w przyszłości.
– Czy jest na tej sali ktoś, kto mógłby to zrobić? – zapytał Stafford Parker.
Barney zawahał się. Od samego początku rozprawy unikał spojrzenia Stafforda Parkera, ponieważ Stafford Parker wiedział, że jest Żydem. Gdyby teraz wstał i przyjął odpowiedzialność za brata, pan Knight również by się o tym dowiedział, a to oznaczałoby koniec umizgów do Agnes, i już nigdy nie dostałby się do klubu Kimberley.
– Jeżeli nikt nie poręczy za pana Havemanna, zawsze mogę zmienić zdanie – powiedział Stafford Parker. – Każę go wychłostać, a jego działka zostanie skonfiskowana.
Barney podniósł wzrok. Stafford Parker uśmiechał się do niego i nagle Barney zdał sobie sprawę z tego, jaka będzie cena wolności Joela. Stafford Parker nie dlatego został wybrany na prezydenta Republiki Poszukiwaczy Diamentów, że był ślepy i pompatyczny. Wiedział, kim był Joel i dlaczego Barney go uwolnił, a teraz chciał, żeby Barney wstał i wobec wszystkich mieszkańców Kimberley przyznał się, że jest Żydem.
W piątym albo szóstym rzędzie Barney zauważył Harolda Feinberga w tropikalnym hełmie na głowie; patrzył gdzieś w bok. A może Harold miał rację? Może nie powinien wypierać się swojej wiary i swojego pochodzenia? A może to, że był Żydem, oznaczało, iż przeznaczenia nie można było uniknąć?
Nagle daleko w tłumie Barney dostrzegł Mooi Klip. Ubrana była w czerwoną sukienkę i czerwony kapelusz z piórkiem. Stała obok jednego ze swoich kuzynów – wysokiego, ponurego mieszańca w czarnym pogrzebowym garniturze i czarnym, zwiotczałym krawacie. Nie pomachała w jego kierunku, nie dała mu żadnego znaku, że go widzi, ale wydawała się czekać z wielką cierpliwością na zakończenie procesu.
Barney podniósł rękę do góry i powstał.
– Ja poręczę za pana Havemanna – powiedział.
– Nie słyszę – odparł Stafford Parker. – Proszę mówić głośniej.
– Powiedziałem, że poręczę za pana Havemanna.
– Pan? A kim pan jest? Proszę się przedstawić.
– Pan wie, kim jestem, panie Parker. Spotkaliśmy się w Gong Gong.
– A, tak – powiedział Stafford Parker. – Ale przysięgli nie spotkali pana w Gong Gong. Tylko ja i do tego prywatnie.
Barney zaczerpnął powietrza. Pot zalewał mu oczy, spływał po karku pod koszulę. Otaczały go różowe twarze i gapiące się w niego oczy, przypominające świeżo złowione krewetki.
– Pochodzę z Oranjerivier, gdzie prowadzę farmę hodowlaną. Znam pana Havemanna od kilku lat. Prawdę mówiąc, znam go ze Stanów Zjednoczonych.
– Aha – powiedział Stafford Parker. – A więc jesteście kumplami Amerykanami?
– Właśnie tak, proszę pana.
– Czy zna pan reputację pana Havemanna ze Stanów Zjednoczonych? Czy był uczciwy? Czy był człowiekiem honoru?
– Och, tak, sir – powiedział Barney, wycierając pot z twarzy.
– A jego życie prywatne? Godne szacunku? Czy był religijny?
– Był bardzo pobożny, panie Parker.
– No cóż, przyjmuję pańskie poręczenie – powiedział Stafford Parker. – Jestem pewien, że będzie pan godnym strażnikiem. Ale jakich gwarancji może pan udzielić sądowi, że będzie się zajmował panem Havemannem na dłuższą metę? Czy możemy być pewni, że będzie pan wykonywał swoje obowiązki odpowiednio długo?
– Ma pan moje słowo – powiedział Barney krótko.
– Aha, pańskie słowo.
– Czy nie wierzy pan memu słowu?
– Nie mam powodu, żeby nie wierzyć. Choć z drugiej strony, nie mam powodu, żeby wierzyć. W Kimberley jest wielu mężczyzn, którzy żyją szybko i lekkomyślnie.
– Próbuje mnie pan zapędzić w kozi róg, panie Parker – powiedział Barney.
– Próbuję jedynie ustalić, czy jest pan człowiekiem godnym zaufania – stwierdził Stafford Parker, gładząc się po brodzie z satysfakcją. – Panie…?
Zapadła cisza tak gęsta jak miód. Wszyscy patrzyli na Barneya, nie wyłączając pana Knighta, czekając, aż dokończy zdanie wypowiedziane przez Stafforda Parkera.
Barney zamknął oczy. Słony pot gryzł go w źrenice jak łzy. Po chwili otworzył oczy i powiedział:
– Blitz. Nazywam się Blitz. A prawdziwe nazwisko pana Havemanna brzmi również Blitz. Jesteśmy braćmi. To chyba wystarczy, żeby rozwiać czyjekolwiek wątpliwości, że jestem osobą, której zależy na jego szczęściu.
Zapanował rozgardiasz, ale Stafford Parker wkrótce uciszył zebranych.
– Jestem szczęśliwy, że pan Havemann, czy też pan Blitz, skoro wiemy już, jak się nazywa, został oczyszczony z zarzutu kradzieży diamentów. Jestem również szczęśliwy, że będzie pod nadzorem bliskiego i zainteresowanego jego szczęściem krewniaka tej samej religii i tego samego pochodzenia. Panie przewodniczący, czy ława przysięgłych ma odmienne zdanie w tej materii?
Читать дальше