– To nie będzie rozprawa, na której rozważane będą dowody i fakty – powiedział Barney. – Wykorzystamy ludzkie uprzedzenia i strach. A w tym pan jest mistrzem.
Pan Knight skrzywił się.
– Tak, to moja specjalność.
Faith, która nie mogła się doczekać, żeby wziąć Barney a pod rękę, zapytała:
– Czy możemy już wejść, tatusiu?
Agnes, wyraźnie nadąsana, trzymała się z dala od towarzystwa, stojąc w cieniu ciernistego krzewu. Ściskała swoją szarą torebkę w rękach, jak gdyby to był kurczak, którego chciała po kryjomu udusić. Barney podał ramię Faith, po czym razem podeszli do miejsca, gdzie stała Agnes, i wyciągnął drugie ramię w jej kierunku.
– Chyba nie będą panie miały nic przeciwko temu, że obie wprowadzę do kościoła? – uśmiechnął się.
Faith zesztywniała. Barney poczuł, jak jej ramię, które na początku czule obejmowało jego rękę, nagle znieruchomiało i stało się twarde jak deska. Ale Agnes wysunęła się do przodu, uśmiechnęła, dygnęła i wyszeptała:
– Będzie mi bardzo miło, panie Barney. Bardzo miło.
Ostatnie uderzenie sygnaturki zasygnalizowało rozpoczęcie mszy. Tłum ruszył do drzwi. Ludzie zaczęli zajmować miejsca w wyznaczonych ławkach kościelnych. Wewnątrz było gorąco i duszno jak w holenderskim piecu. Naprzeciwko ołtarza, przykrytego wykonanym na szydełku obrusem, stał anglikański duchowny, młody, pryszczaty wikary z Wimbledonu, który poczuł powołanie do pracy misyjnej po smutnych i nieudanych zalotach do pewnej panienki. Obok niego, przy wysokim pianinie, siedziała starszawa Angielka w okularach i kapeluszu z piórkiem.
Same ławki były starannie wykonane – z solidnego, rzeźbionego mahoniowego drewna, prezent od St. Davida z Kapsztadu; przeciągnięto je przez pustynię na wózkach zaprzęgniętych w woły. Knightowie siedzieli blisko ołtarza, między co sławniejszymi członkami klubu Kimberley i dwoma albo trzema bogatszymi poszukiwaczami diamentów. Wszyscy wydzielali woń wody lawendowej i naftaliny. Barney usadowił się między Faith i Agnes, mając nadzieję, że Bóg wybaczy mu, iż modli się do Niego w takim otoczeniu i innymi niż zwykle słowami.
Zaczęli śpiewać hymny – Barney jeszcze nigdy nie słyszał takich żałobnych i chropowatych pieśni. Pan Knight miał silny głos i jego falujący baryton przeciągał ostatnią nutę każdej zwrotki, podczas gdy inni członkowie szacownego zgromadzenia od dawna już milczeli. Później przystąpili do komunii i Barney jak cała reszta poszedł uklęknąć przed ołtarzem, aby spożyć Ciało i Krew Jezusa Chrystusa.
Zamknął oczy, kiedy komunijny opłatek rozpuszczał się w jego ustach. Nie nadeszło trzęsienie ziemi, ani jego mózg nie wyparował z czaszki. Kiedy wrócił na miejsce, Agnes na krótką chwilę położyła swoją małą rączkę w białej rękawiczce na jego udzie i uśmiechnęła się do niego.
Po komunii młody wikary stanął przed pulpitem i odczytał dziwnym, szczekającym głosem, jak obrażony chow-chow, krótkie, pełne wybaczenia kazanie o cenie zbawienia. Kiedy Barney tak siedział z kolanem przyciśniętym do ciepłego uda Agnes, wydawało mu się, że niektóre słowa skierowane są do niego.
– Wszyscy znamy smutną historię grzechu i kary za grzech. Grzech i śmierć były ze sobą nierozerwalnie złączone. O zakazanym owocu powiedziane zostało: W dniu, w którym go zjesz, spodziewaj się śmierci. Mimo wszystko człowiek zjadł owoc. A Bóg kochał go nadal. Ale był doskonale sprawiedliwy i dlatego musiał dotrzymać słowa i domagać się stosownej kary.
Agnes, w swojej jasnoszarej sukience z niewielkim koronkowym kołnierzykiem, przepasana szarą, jedwabną szarfą, utkwiła wzrok w książeczce do nabożeństwa. Faith kręciła się w ławce, jak gdyby siedziała na pokrzywach, i od czasu do czasu przejmująco wzdychała. Jedynie pan Knight skoncentrowany był wyłącznie na słowach kazania; przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Może zastanawiał się nad własnymi grzechami oraz nad grzechami ludzi, których bronił. A może poddawał krytycznej ocenie przemówienie młodego wikarego.
Kiedy wyszli z kościoła i znaleźli się z powrotem na zakurzonej, gorącej ulicy, pan Knight założył rękawiczki i powiedział:
– Grzech? Ciekawe, co taki niewypierzony wikary może wiedzieć o grzechu?
I to było wszystko. Wziął żonę pod rękę i poszli ulicą w kierunku domu. Barney z dziewczynami uwieszonymi po obydwu jego stronach szedł za nimi w odległości kilku jardów.
W domu, kiedy usiedli ze szklaneczkami niezwykle wytrawnej sherry, pan Knight poprosił Barneya, żeby opowiedział mu więcej szczegółów o sprawie Joela i o tym, co wydarzyło się w obozie Jana Bloema. Pan Knight siedział, podpierając głowę jedną ręką, tak że Barney widział jedynie jego lewe oko.
– A więc powiada pan, że Havemann jest Żydem? I że nie nazywa się Havemann ale Blitz? Lepiej nie rozgłaszajmy tego. Przysięgli nie lubią pseudonimów. Jeżeli nosisz pseudonim, to znaczy, że masz coś do ukrycia, a to już prawie jak przyznanie się do winy. Może nie do takiej winy, która umieszczona jest w akcie oskarżenia, ale sam pan wie, jak nielogiczni potrafią być ludzie. Zwłaszcza kopacze diamentów.
Barney pociągnął mały łyk sherry, po czym odstawił szklankę na chwiejący się stół.
– Czy uważa pan, że można mu pomóc?
– Przyznaje się do kradzieży diamentów? Barney pokiwał głową.
– Oczywiście, nie wolno mu się przyznać przed sądem – powiedział pan Knight. – Musi być oburzony, że ktoś go oskarżył. Musi nie posiadać się z oburzenia. Musi patrzeć oskarżycielowi prosto w oczy i powiedzieć, że jest kłamcą. Nie wolno mu użyć wyrażenia, że świadkowie są innowiercami, ani nie wolno mu używać żydowskich słów i wyrażeń, które mogłyby przypomnieć przysięgłym, że jest Żydem. Musi opisać czarnuchów jako niegodnych zaufania kundli, a białych jako równych sobie. No, prawie równych. Musi udowodnić, że zna swoje miejsce na świecie. Musi zachowywać się jak, no, powiedzmy, jak fałszywie oskarżony lichwiarz.
Barney podniósł głowę. Do pokoju weszła Agnes z tacką pełną sztućców, gotowa, żeby przygotować stół do niedzielnego obiadu. Z kuchni dochodził nieprzyjemny zapach gotowanych warzyw. Agnes przetarła łyżki fartuchem i udawała, że przegląda się w ich wypolerowanych, wybrzuszonych płaszczyznach. Barney złapał się na tym, że myśli o jej białych udach i czy kędziory na wzgórku łonowym ma jasne, czy też ciemne. Była bardzo kokieteryjna i bardzo go podniecała.
– I co pan o tym sądzi? – zapytał pan Knight.
– Och, przepraszam, sądzę o czym? – zmieszał się Barney.
– Co pan sądzi o tym, żeby pan Havemann zagrał pokrzywdzonego, skoro nikt nie potrafi przedstawić żadnych dowodów? To znaczy – żaden biały i oczywiście żaden kolorowy również. Proszę dowiedzieć się, czy którykolwiek ze świadków oskarżenia był ochrzczony. Lepiej żeby nie był. Lepiej żeby wierzyli w Unkulunkulu albo Mdali. Pytanie samo się nasuwa. Czy można ocalić duszę czarnucha, skoro oni wcale nie mają duszy? Czy kiedy zostali ochrzczeni, to dusza w nich weszła? Bardzo interesujący problem. A więc, co pan na to, stary przyjacielu?
– Dla mnie rewelacja – powiedział Barney, obserwując, jak Agnes z podniesionym czołem wychodzi z pokoju.
– Dobrze – powiedział pan Knight, wstając od stołu. – Uważam, że wygramy proces. Nie będzie to łatwe, ale wygramy. Aha, jeszcze jedna sprawa. Proszę we wtorek wieczór przyjść do klubu, żeby mógł pan się zorientować, jak rzecz wygląda. Porozmawia pan z członkami klubu. Niektórzy z nich niezbyt lubią Jankesów, przyznaję, ale może pan będzie miał szczęście.
Читать дальше