Wstał wysoki jasnowłosy Anglik i powiedział:
– My, my, my jesteśmy szczęśliwi z powodu pańskiej decyzji, panie Parker. My, my, my dziękujemy panu Knigh-towi za wspaniałe wystąpienie.
Stafford Parker uderzył młotkiem po raz ostatni.
– Ława przysięgłych zostaje rozwiązana. Dziękuję, panowie.
Joel złapał Barneya za rękę. Jego twarz błyszczała od potu.
– Mój Boże, Barney, udało się. Panie Knight, bardzo panu dziękuję. Nie wiem, co mam powiedzieć.
Pan Knight wstał sztywno i z przesadną dokładnością umieścił kapelusz na głowie.
– Wygląda na to, że rezultat był z góry przesądzony – powiedział chłodnym tonem. – Wygląda na to, że pan Parker już wcześniej zmienił zdanie.
– Nie sądzę – powiedział Barney. – Był pod wrażeniem pańskiego wystąpienia.
Pan Knight spojrzał na Barneya z pogardą.
– Żałuję, że nie mogę odwzajemnić się tym samym.
– Panie Knight… – zaczął Barney, ale pan Knight podniósł dłoń do góry, żeby go uciszyć.
– Rozumiem, dlaczego mnie pan oszukał – warknął. – Jest pan Żydem i zdaję sobie sprawę, że wielu Żydów odczuwa zazdrość i frustrację, co z kolei powoduje, że próbuje wedrzeć się do chrześcijańskiej społeczności. Ale fakt pozostaje faktem: pan skłamał; pan zalecał się do mojej córki, udając, że jest dobrą partią; i jest pan Żydem. A ja nie zadaję się z Żydami, moja rodzina nie zadaje się z Żydami i mogę pana zapewnić, że nigdy nie będzie żydowskiego członka klubu Kimberley.
– Agnes mnie lubi – powiedział Barney. – Nie może pan zaprzeczyć.
– Lubi się także psa, dopóki nie ugryzie – odparł pan Knight.
– Chciałbym w dalszym ciągu ją adorować – nalegał Barney.
Pan Knight zrobił surową minę.
– To nie wchodzi w rachubę. Adorować? A w jakim celu?
– Czy miłość nie jest celem samym w sobie?
– Miłość? Phi! Agnes nie kocha pana. Pan również jej nie kocha. Stanowczo nie pozwalam. A teraz muszę już iść. Zrobiłem z siebie durnia. Myślę, że jak na jeden dzień, to wystarczy.
– Pańskie honorarium? – krzyknął za nim Barney z wściekłością.
Nie odwracając się, pan Knight pomachał lekceważąco ręką.
– Nie chcę honorarium. Tego, co musiałem dzisiaj znieść, nie zrekompensują pieniądze.
– Ale pan wygrał!
Pan Knight zatrzymał się i cofnął kilka kroków.
– Nie ja wygrałem, głupcze. Stafford Parker wygrał. Moim kosztem, a zwłaszcza twoim.
Barney patrzył, jak pan Knight wziął Agnes pod ramię i idąc szybkim krokiem, ciągnął ją za sobą, oddalając się od placu. Agnes nie odwróciła się, nie spojrzała na Barneya ani razu. Sposób, w jaki trzymała głowę, świadczył, że jest pełna pogardy i pretensji. Agnes przyciskała udo pod stołem do Żyda; nieprędko to sobie wybaczy, ani jemu.
Na placu przenoszono krzesła i zwijano markizy, a kilku czarnuchów zamiatało. Barney stał oświetlony promieniami zachodzącego słońca, trzymając w ręce kapelusz.
– Przepraszam – powiedział Joel.
– Nie przejmuj się – odparł Barney, kręcąc głową. – Ja sam zdecydowałem, żeby powiedzieć im, że jesteś moim bratem. Jestem z ciebie dumny, Joelu, i wkrótce będziemy bogaci, na przekór tym wszystkim chrześcijanom.
Z przeciwnej strony placu wolnym krokiem szła w ich kierunku Mooi Kup. Stanęła kilka kroków od nich i czekała.
– Mooi Klip – powiedział Barney tak cicho, że prawie go nie słyszała.
Podeszła bliżej i wtedy zauważył, że po policzkach płyną jej łzy.
– Teraz rozumiem – powiedziała ze współczuciem. Barney podniósł głowę do góry i spojrzał na bezchmurne, błękitne niebo.
– Teraz rozumiem wszystko – dodała. – Przykro mi.
Po uniewinnieniu Joela, Barney spędził w Kimberley jeszcze dwa dni. Później, podczas gdy Joel ponownie zarejestrował swoją działkę na dwie osoby i zaczął przygotowywać ją, żeby można było wydobywać z niej diamenty, Barney wziął Donalda i Mooi Klip i pojechał do Oranjerivier, aby zawieźć Monsarazowi jego pieniądze i powiedzieć mu, że rezygnuje z pracy na farmie w Derdeheuwel.
Gdy jechali powozem wzdłuż brzegów Orange, niebo rozświetlały błyskawice suchej burzy, a wysoka trawa wściekle falowała na wietrze, przypominając wzburzone morze. W końcu dotarli do alei topolowej i Donald poluźnil koniom lejce, tak że mogły kłusować do domu swoją własną ścieżką.
– Czuję, że wydarzyło się tutaj coś złego – powiedział Donald, gdy wjechali na podwórko.
Barney zszedł z wozu i rozprostował kości. Miał przeczucie, że Donald ma rację. Farma wyglądała na podupadłą i opuszczoną, jak pierwszego dnia, kiedy on, Donald i Si-mon de Koker przyjechali tutaj po długiej podróży. W stajniach nie było koni; wrota od obory stały otwarte na oścież; wyglądało na to, że stodoły zostały zniszczone przez ogień.
– Czuję upiora – powiedziała Mooi Klip zdenerwowanym głosem, nie schodząc z powozu. Miała na sobie szary płaszcz podróżny i kapelusz z piórami, który Barney kupił dla niej w Kimberley, w sklepie Madame Franceski. Dziwnym sposobem wyglądała bardziej hotentocko, kiedy ubierała się po europejsku.
Donald przywiązał konie do barierki przy stajni i poszedł razem z Barneyem w kierunku domu. Frontowe drzwi były otwarte, a zasłona leżała na deskach werandy.
– Gdzie Murzyni? – chciał wiedzieć Barney. – Gdzie jest Adam Hoovstraten?
Donald wsadził dwa palce do ust i przeraźliwie zagwizdał. Poczekał chwilę, ale nikt się nie pojawił. Za budynkami farmy, na pobliskich pagórkach, stały drzewa, które wyglądały, jak gdyby znaczyły koniec świata. Barney powiedział:
– Może Monsaraz zrezygnował?
Barney ostrożnie wszedł na werandę i zajrzał do środka domu przez uchylone drzwi. Korytarz pokryty był kurzem i źdźbłami słomy, a tuziny pustych butelek walały się po dywanie.
– Monsaraz?! – zawołał.
Okrzyk odbił się przytłumionym echem, jak gdyby ściany obite zostały płótnem.
Mając za plecami Donalda, poszedł korytarzem w kierunku pokoju Monsaraza. Dopiero teraz poczuli smród; wstrętny, drażniący odór śmierci. Z trudem przezwyciężyli chęć" ucieczki, ale nie było wyjścia.
– Czujesz? – zapytał Barney.
Donald, z nagle poszarzałą twarzą, kiwnął głową.
Podnosząc z ziemi laskę, Barney popchnął drzwi od sypialni Monsaraza. Nie musiał wchodzić do środka, żeby zobaczyć, co się stało; żaluzje, którymi Monsaraz zazwyczaj zasłaniał okno, zostały wyłamane z ram okiennych, przez co promienie słoneczne oświetlały łóżko.
Monsaraz został porąbany na kawałki. Ściana za łóżkiem była poplamiona sczerniałą krwią. Głowa leżała w pewnej odległości od tułowia, pod jakimś dziwnym kątem. Jego biały garnitur był sztywny od zaschniętej posoki. Miał rozpiętą kamizelkę na rozbebeszonym brzuchu. Został również wykastrowany – prawdopodobnie na samym początku, zanim zadano pozostałe ciosy, przez co chutliwy pies z Derdeheuwel cierpiał przed śmiercią niewyobrażalne męki.
– Zazdrosny mąż – zauważył lakonicznie Donald. – Mówiłem mu dwa albo trzy razy, żeby uważał na siebie.
– Mój Boże – wyszeptał Barney.
Wyszli na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. Barney chwiał się na nogach, jak gdyby był pijany. Oparł ręce na barierce werandy, żeby złapać równowagę. Mooi Klip, która ciągle siedziała w powozie, spojrzała na niego z ciekawością.
Kiedy poczuł się lepiej, podszedł bliżej.
– Nie żyje. Zamordowany. Ktoś porąbał go na kawałki.
Читать дальше