– Jak pan każe, panie Blitz.
Barney i Mooi Klip poszli wolnym krokiem w kierunku grobu Monsaraza – był nim niewielki kopczyk usypany z suchej ziemi, bez krzyża, bez żadnej informacji o tym, że spoczywa tutaj syn pana i pani Monsarazów, który przeżył życie pełne strachu, upodlenia, zalewając się codziennie alkoholem. Barney zdjął kapelusz, a Mooi Klip wymamrotała modlitwę, której nauczyła się w szkółce misyjnej.
Przyszedł Donald z szufladą. Pięciofuntowe banknoty szeleściły na wietrze, a kilka z nich wypadło na podwórko. Donald położył szufladę przy grobie i stanął obok.
Barney przyklęknął na jedno kolano, wyjął pudełko zapałek i jedną zapalił. Cienki papier natychmiast się zajął, a po kilku sekundach szuflada stanęła w płomieniach. Banknoty pięciofuntowe skręcały się, czerniały, a delikatny popiół unosił się w powietrzu.
– Mam nadzieję, że teraz będzie spoczywał w pokoju – powiedział cicho Barney i nie czekając na Mooi Klip, oddalił się.
Barney ciągle jeszcze miał 212 funtów, które dostał od Harolda Feinberga za diamenty, ponieważ te pieniądze zatrzymał dla siebie. Kiedy wrócił razem z Mooi Klip do Kimberley, prawie wszystko wydał na dwupokojową drewnianą chatę, która stała niedaleko działek, po wschodniej stronie głównej ulicy. Od spółki zajmującej się sprzedażą narzędzi górniczych kupił również kilofy, łopaty oraz kołowrót. Wiedział, jak głębokie są niektóre z działek, i zdawał sobie sprawę, że za jakieś cztery albo pięć tygodni będą musieli z Joelem wydobywać żółtą ziemię za pomocą wiadra i liny.
Zatrudnił sześciu nowych czarnych robotników i obiecał im premię za każdy znaleziony przez nich diament o wadze powyżej pięciu karatów. Murzyni tworzyli dziwaczną grupę. Jeden z nich miał tylko jedną rękę, ale tak zręcznie używał swojego kikuta, że zawartość każdej łopaty precyzyjnie trafiała na taczkę stojącą w odległości dziesięciu stóp. Drugi śpiewał całymi dniami, operując jedynie pięcioma nutami oktawy. W upalne popołudnia jego monotonny głos doprowadzał Barneya do szału. Szefem całego towarzystwa był najmniejszy z nich – zawsze uśmiechnięty, energiczny skrzat, którego Joel nazwał swoim shmeck tabac, szczyptą tabaki.
Po tygodniu wytężonej pracy na działce numer 172 pokazał się Harold Feinberg. Usiadł na przewróconej taczce, wyjął białą chusteczkę i głośno wysmarkał nos.
– Jak leci? – zapytał, przekrzykując zawodzenia Murzyna.
Barney, ubrany w luźną koszulę, workowate spodnie i kapelusz typu panama z szerokim rondem, wstał, wyprostował się i założył ręce do tyłu. Dopiero kilka dni pracował, a czuł się tak, jak gdyby miał za sobą co najmniej połowę dożywotniego wyroku ciężkich robót.
– Przebaczyłeś mi, Haroldzie, prawda? – zapytał.
– Co mianowicie?
– Ilekroć spojrzałem na ciebie podczas procesu Joela, odwracałeś wzrok.
– Hmmm – mruknął Harold, zdejmując kapelusz. – Byłeś wtedy gojem. Ale teraz, słyszałem, że zachowujesz się jak jeden z nas, za co dziękuję opatrzności.
– Jest zakochany! – krzyknął Joel, stojący po drugiej stronie działki, gdzie shmeck tabac i on sam próbowali podwindować do góry kawałek skały.
– A, tak, o tym również słyszałem. Dwa albo trzy dni temu spotkałem Edwarda Norka, który powiedział mi, że mieszkasz z prześliczną młodą dziewczyną Griqua.
– Po prostu prowadzi nam gospodarstwo, to wszystko – odparł Barney.
– Czy mam w to uwierzyć? – zapytał Harold.
– Powinieneś hok nit kain tchynik - powiedział Barney, pokonując działkę długimi krokami i wycierając ręce w szmatę.
– Ach, ci bracia Blitz – zawołał Harold z desperacją na twarzy. – Ale mów mi, jak tam biznes.
Barney sięgnął do kieszeni koszuli roboczej i wyjął z niej garstkę małych, surowych diamentów. Harold Feinberg wziął je ostrożnie od Barneya i obejrzał dokładnie przez lupę, którą miał zawieszoną na szyi.
– I co o nich myślisz? – zapytał Joel.
– Cóż… nie są złe – powiedział Harold. – Nie staniecie się dzięki nim milionerami, ale nie są złe.
Barney wskazał na głębokie rowy ciągnące się wzdłuż brzegów działki.
– Oto miejsca, gdzie Joel nic nie znalazł. Górne warstwy zapadły się, przykrywając żółtą glebę, i przez to dziesięciostopowy pokład nie zawierał diamentów. Ale teraz trafiliśmy na żyłę złota.
– Cóż, życzę wam powodzenia – powiedział Harold. Skrzywił się, słuchając śpiewów pracujących czarnuchów. – Wam oraz waszym klezmerom.
Późnym popołudniem, kiedy długie cienie położyły się na działce, filigranowy robotnik Joela przyniósł dziesięciokaratowy kamień. Położył go na dłoni Joela z taką nonszalancją, jak gdyby to był owoc zerwany z drzewa. Joel potrząsnął nim, skrobnął paznokciem i powiedział do Barneya ochrypłym głosem:
– Spójrz tylko, Barney. Chodź tu i rzuć na niego okiem.
Barney odłożył kilof. Wziął diament w dwa palce, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
– Joelu – powiedział. – Teraz zaczynam naprawdę wierzyć, że Blitz Brothers Diamond Company zacznie przynosić zyski.
Każdego dnia zaczynali pracę na działce od świtu, a kończyli wieczorem, kiedy już nic nie było widać. W sierpniu lało solidnie przez tydzień i działki – jedna po drugiej – zaczęły się zapadać, przykrywając narzędzia, worki na piasek, wózki błotem. Trzej australijscy górnicy zginęli zasypani w rowie, a jeden Niemiec został poważnie poraniony i jego partner zastrzelił go, żeby zaoszczędzić mu cierpień. Kilku kopaczy, którzy zaczęli wcześniej, zadowoliło się diamentami wartości kilku tysięcy funtów, jakie wydobyli z żółtej gleby do tej pory, i zrezygnowało, sprzedając działki na licytacji.
Wiosną większość działek była tak głęboko wyeksploatowana, że ścieżki graniczne pozapadały się, a żółta gleba była magazynowana w wiadrach zawieszonych na stalowych linach. Każda lina przechodziła przez krążek, których dziesiątki przytwierdzono do rozklekotanych drewnianych wież okalających tereny kopalni jak pogańskie fortyfikacje. Później glebę ładowano na wózki, wywożono i sortowano.
Mooi Klip była specjalistką od sortowania diamentów. Większość dnia spędzała w szałasie niedaleko kopalni, nadzorując robotników, którzy wysypywali tam ziemię, rozbijając łopatami wielkie grudy. Patrzyła, jak nakładali glebę na obrotowe sito zwane trommel, co po holendersku znaczyło „bęben", rozbijali co większe kawałki, które nie chciały przecisnąć się przez oczka, a później przesiewali ziemię ręcznymi sitkami z gęstszymi oczkami. Na końcu ona sama siadała przy stole sortowniczym i wyciągała kamienie delikatnymi palcami. Na nosie miała druciane okulary, żeby niczego nie przeoczyć. Barney uwielbiał robić jej niespodzianki i przychodził tak często, jak tylko mógł, ponieważ uważał, że w okularach wygląda ślicznie i niewinnie.
Nocą Barney, Joel i Mooi Klip wracali do chaty, do której teraz dobudowali wielki salon oraz werandę, i jedli kolację złożoną z wołowiny i fasolki, a potem siadali przy kominku, pili rum z kakao, czując, jak ustępuje napięcie i ból mięśni. Nad kominkiem wisiała melodramatyczna litografia przedstawiająca wrak parowca „San Francisco", o której Joel wyraził się, że jest relaksująca i trzeźwiąca zarazem. Mówił, że zawsze przypomina mu o tym, jak blisko był ruiny i śmierci.
I chociaż Joel był w lepszym nastroju niż wtedy, kiedy został uratowany przez Barneya, to często jednak nachodziły go wątpliwości; miał wtedy pretensje do siebie, do całego świata, a zwłaszcza do Barneya.
Читать дальше