– Jest taki zły – powiedziała.
– Masz rację. Problem w tym, że nie wiem dlaczego.
– Oczywiście, że wiesz – powiedziała Mooi Klip. – Zraniłeś jego dumę. Ocaliłeś go, kiedy sam nie umiał się ocalić. A teraz dobrze prowadzisz jego interes, podczas gdy on umiał tylko kraść. Kupiłeś dla nas dom, żebyśmy mieli gdzie mieszkać, i masz kobietę. A co on ma? Czego dokonał? Sprawiłeś, że czuje się jak dziecko.
– Wcale tego nie chciałem – powiedział Barney zgodnie z prawdą. Nie chciał tego. Kochał Joela i szanował go i nie było ważne, czy Joel odniósł w życiu sukces, czy też nie. Bo czyż Joel nie uczył go, kiedy byli dziećmi, jak robić łuk i strzały z materiałów krawieckich? Czy nie uczył go, jak przycinać len i jak fastrygować klapy? Nie bronił go przed tymi ormiańskimi chuliganami z Hester Street? I czy to właśnie nie Joel, pewnej deszczowej nocy, kiedy leżeli razem w łóżku, objaśnił mu szeptem szczegóły tajemniczej anatomii dziewczyn?
Ale teraz Joel był zgorzkniały i obcy, a Barney nie był w stanie wytłumaczyć mu, że chociaż to on miał smykałkę do robienia interesów, a nie Joel, to wcale nie oznaczało, że Joela nie kochał, czy też nie przyczyniał się swoim postępowaniem do osiągnięcia ich wspólnego sukcesu i szczęścia w życiu. Barney bardzo pragnął, żeby tworzyli rodzinę – on, Joel i Mooi Klip – ale okazało się, że Joel jest zbyt zazdrosny.
Barney czuł, że za każdym razem, kiedy próbował scalić rodzinę Blitzów, próby paliły na panewce. Rodzina wydawała się zakażona zawiścią, szaleństwem i parszywymi nastrojami.
Pozbierał porozrzucane diamenty i usiadł przy stole. Nic nie powiedział do Mooi Klip, ale uśmiechnął się do niej, żeby pokazać, że ją kocha i akceptuje. Nie wspominał jej o Agnes Knight – ostatni raz zrobił to w dniu, kiedy znaleźli nieżywego Monsaraza. Spotkał Agnes dwa tygodnie temu na głównej ulicy Kimberley, gdy szła z nosem zadartym do góry, kręcąc parasolką, a jej śliczne małe pantofelki wystukiwały rytm na zakurzonym chodniku. Pomachał jej kapeluszem i zawołał nieśmiało „Agnes?", ale ona minęła go, nie obdarzając nawet jednym spojrzeniem, a nie miał odwagi, żeby za nią iść.
Agnes uosabiała nie spełnione marzenia. Boleśnie przypominała mu o tym, że w klubie Kimberley był persona non grata oraz że Żydzi nie byli mile widzianymi gośćmi w tych zaciemnionych pomieszczeniach, gdzie rozgrywano partie bilarda, pito dżin, a faceci imieniem Biffy i Charles gawędzili o wspaniałych słonecznych dniach w Harrow i długich jesiennych wieczorach w Kent.
Mooi Klip, która wróciła do szycia, powiedziała:
– Być może Joel będzie znośniejszy, kiedy znajdzie sobie żonę.
Barney rozsypał surowe diamenty na ciemnobrązowym pluszowym obrusie.
– Nie wiem. Kiedyś był rozmowny i przyjacielski. Dawał mi to, czego można było oczekiwać od starszego brata. Ale teraz…
Starannie zaczął sortować diamenty. Najpierw musiał podzielić je według koloru i klarowności. Większość diamentów, ponad osiemdziesiąt procent, nadawała się jedynie do użytku przemysłowego, do zastosowania w narzędziach do cięcia szkła, grawerowania, borowania. Tego typu kryształki Barney sprzeda później na wagę Kapsztadzkiej Przemysłowej Spółce Diamentowej albo panu Schultzowi z Lippert Company z Hamburga, który zawsze dobrze płacił za diamenty dla przemysłu.
Następnie Barney wyławiał szlachetniejsze kamienie i sortował je według wielkości. „Maluchy" – te poniżej jednego karata – odkładał na bok. Większe klejnoty systematyzował według kształtu. Kamienie z nie uszkodzonymi kryształkami, z załamaniami, które spowodowane były pękniętymi kryształkami; płaskie, z uszkodzoną strukturą, które przypominały kawałeczki pękniętej szyby; oraz bliźniacze kamienie z ciemnymi plamami, trójkątne w kształcie.
Niewielu górników potrafiło sortować diamenty tak jak Barney – ale on uważnie słuchał tego, co mówił mu Harold Feinberg i przekazywał całą wiedzę Mooi Klip. Kilka razy próbował zainteresować tym Joela, ale brat machał niecierpliwie ręką i mówił, że to robota dla cierpliwych.
Jego umiejętność sortowania opłacała się. Barney dokładnie wiedział, co sprzedawał, i dokładnie znał cenę, której mógł żądać. Widział po prostu różnicę między dobrym kamieniem a bardzo dobrym kamieniem, między kamieniem ze skazą a kamieniem z ledwie widoczną skazą. Posługując się szkłem powiększającym, mógł odkryć pęknięcia i uszkodzenia, które wyszłyby przy późniejszej obróbce i które obniżały wartość kamieni, oraz skazy, które znajdowały się blisko środka diamentu, co znacznie komplikowało pracę jubilera.
Sortowanie według koloru było łatwiejsze. Te brązowawe i żółtawe nie cieszyły się zbytnim powodzeniem, a więc odkładał je na bok, na kupkę, gdzie leżały diamenty do użytku przemysłowego, chyba że były niezwykłej jasności i wielkości. Zielonkawe, niebieskawe i różowawe były rzadsze i osiągało się za nie stałą cenę. Czerwonawe były tak rzadkie, że Barney nigdy takich nie widział.
Najtrudniej było sklasyfikować białe. Te najlepszego gatunku często nazywano „niebiesko-białymi" i kiedy po raz pierwszy w swoim życiu zabrał się do sortowania kamieni, spędzał długie godziny na wykrywaniu błękitnych zabarwień w swoich najlepszych diamentach. W miarę jak zdobywał doświadczenie oraz dzięki cynicznym uwagom Harolda Feinberga odkrył, że niebiesko-białe diamenty były pobożnym życzeniem romantycznych handlarzy diamentami, fikcją raczej niż rzeczywistością, i że większość kamieni sprzedawanych zaślepionej klienteli nie była nawet najwartościowszymi białymi klejnotami.
Prawie wszystkie białe diamenty które Barney i Joel wydobywali z działki numer 172 miały delikatne żółtawe zabarwienie, co oznaczało, że kolorystycznie można je było sklasyfikować najwyżej jako czwartorzędnej jakości. Sporadycznie natrafiali na białe najczystszej wody, ale nie zadowalało to Barneya, który zawsze utrzymywał, że ta działka nie należy do najlepszych.
– Skończyłeś? – zapytała Mooi Klip, stając za plecami Barneya i delikatnie głaszcząc go po policzku.
Barney odłożył szkło powiększające i podrapał się po nosie. Pracował od świtu i bolały go oczy. Jedyne co widział, to połyskliwa tęcza, która mieniła się na ciemnobrązowym obrusie, którym przykryty był stół.
– Prawie – odpowiedział. – Chcesz już iść spać?
– Chcę też porozmawiać.
Otworzył notes i uważnie podliczył zapisane tam liczby, które odzwierciedlały wartość leżących na stole kryształków.
– Siedemset funtów, jeżeli będziemy mieli szczęście. W tym tygodniu powinniśmy zgarnąć dwa tysiące.
– Ciągle te pieniądze – powiedziała Mooi Klip. – Co zamierzasz z nimi robić?
Barney wstał i zamknął notes.
– Zamierzam włożyć je do banku, tak jak zwykle. I kiedy nadejdzie odpowiedni czas, kupię działkę Stuarta, tę, która sąsiaduje z naszą.
– Słyszałam, że działka Stuarta wcale nie jest dobra. Dokopali się do skalnego łożyska.
– Również o tym słyszałem, chociaż Stuart twierdzi, że sprzedaje ją ze względu na klimat.
– To dlaczego chcesz ją kupić, skoro jest wydrenowa-na? – zapytała Mooi Klip.
– Ponieważ wierzę człowiekowi o nazwisku Nork.
– Nork? – zapytała Mooi Klip niezbyt pewnym głosem.
– Kiedyś pracował z Joelem. Jest trochę zwariowany. Trochę ekscentryczny. Uważa, że łożysko skalne wcale nie jest skalnym łożyskiem, ale czymś, co nazwał Norkitą. Jest przekonany, że znajdziemy tam tyle samo diamentów co w żółtej glebie.
Читать дальше