– Panna Marneweck kochała mnie kiedyś, panie Ransome – powiedział Barney. – Przez sześć lat starałem się ją przekonać, że kocham ją i powinniśmy się pobrać, lecz bezskutecznie. Za każdym razem dawała mi kosza. Przyznaję, że zraniłem jej uczucia, ja i mój brat, panie Ransome. Lecz ona też mnie zraniła. Dlatego właśnie byłem taki podejrzliwy, kiedy zapytał mnie pan, czy żywię do niej jakieś uczucia.
– Czy nadal ją pan kocha? – zapytał pan Ransome ochrypłym głosem.
Barney podszedł do okna i ogarnął wzrokiem ogrody Vogel Vlei, w których nic jeszcze nie zdążyło wyrosnąć.
Pewnego dnia będą tutaj grządki z kwiatami, ścieżki posypane żwirem i drzewa pomarańczowe. Pewnego dnia wyrosną tu krzewy ozdobne, wśród których bawić się będą dzieci. Pewnego dnia będą tu dzieci. Obrócił się do pana Ransome i powiedział, akcentując każde słowo:
– Tak. Ciągle ją jeszcz kocham. Prawdopodobnie zawsze będę ją kochał. Ale teraz jestem już żonaty. Ożeniłem się ponad dwa miesiące temu, w Durban.
Pan Ransome otworzył usta, po czym ponownie je zamknął. Był oszołomiony. Rozejrzał się po pokoju, tak jakby miał za chwilę ujrzeć groźną, mściwą żonę wyłaniającą się nagle spod krzesła czy wychodzącą zza zasłony.
– Jest pan żonaty? -jęknął łamiącym się głosem. – Nic nie wiedziałem. Nie wiem, co powiedzieć.
– To nie pana wina – powiedział Barney. Poczuł bolesny ucisk w piersiach. Żałował teraz, że poznał prawdę. Wolałby się nigdy nie dowiedzieć, że Mooi Klip ciągle jeszcze go kocha. Nadal go kocha, po tych wszystkich kłótniach, mimo to, że tyle razy go odtrącała, po tych wszystkich wizytach i rozmowach. Kochała go, choć upłynęło już tyle lat. Był teraz kompletnie oszołomiony i zbity z tropu. Czuł się tak, jakby ten jąkający się ksiądz wychłostał go do krwi żelazną liną.
Kochał Sarę, to nie ulegało wątpliwości. Lecz miłość, którą czuł do Sary, była cząstką miłości, jaką darzył swą pracę i przyszłość. Sara pomoże mu zostać członkiem klubu Kimberley, Sara będzie idealną panią domu, żoną, która wie, że don'tyou know można wymawiać don't-chi-know oraz że nie powinno się wymawiać doing czy thinking z „g" na końcu. Nie trzeba było jej też przypominać, że nie powinno się prosić o dokładkę zupy, że dżentelmeni, którzy zjawili się w domu w porze lunchu i zostali zaproszeni do stołu, powinni wziąć swój kapelusz i laskę ze sobą do jadalni, że wizytówka powinna mieć dokładne wymiary: trzy cale na półtora cala oraz powinna być napisana kursywą.
Była ponadto kobietą o dużej urodzie. Miała regularne rysy twarzy i zgrabną sylwetkę, co zawdzięczała wieloletniej jeździe konnej. Jej włosy były miękkie, oczy niezwykłe, a piersi piękne jak płatki azalii.
Sara miała wszystko, co poszukiwacz diamentów mógł sobie wymarzyć. Jej jedyną wadą było to, że nie była Mooi Klip.
Pan Ransome odezwał się ze smutkiem w głosie:
– Myślę, że lepiej będzie, jak sobie już pójdę. Przepraszam, że tu przyjechałem.
– Co pan powie Natalii? – zapytał Barney.
– Że się pan ożenił. Nie chce pan chyba, żebym jej powiedział o pańskich uczuciach w stosunku do niej, prawda?
– Nie – odparł Barney. – Myślę, że nie.
– Nie powinienem jej tego mówić – podkreślił pan Ransome. – W końcu związał się pan z inną kobietą aż do śmierci, nieważne, co pan teraz czuje.
– Tak. Mam tego świadomość – powiedział Barney.
– W takim razie już pójdę – niecierpliwił się pan Ransome. – Mój koń napiłby się pewnie trochę wody.
– Powiem jednemu z Murzynów, żeby mu nalał.
– Dziękuję. I jeszcze raz przepraszam, ze zawracałem panu głowę. Jechałem tu w dobrych intencjach, a okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Przykro mi.
Barney wskazał mu drzwi, lecz kiedy naciskał na klamkę, wydawało mu się, że słyszy pisk sandałów w korytarzu. Rozejrzał się pospiesznie, lecz nie zobaczył żywej duszy. Poczuł tylko ledwo wyczuwalny zapach olejku piżmowego, curry i potu.
– Nareez? – zawołał. Jego głos rozległ się po korytarzu. Pan Ransome uśmiechnął się, nic z tego wszystkiego nie rozumiejąc.
– Chyba nikogo tam nie ma, panie Blitz.
– Nie – zgodził się Barney. – Ale może właśnie dlatego należałoby się zacząć martwić.
Na korytarzu pojawił się jeden ze służących, Malajczyk o chudych nogach i w grubych okularach, w których jego oczy wyglądały jak dwie świeżo złowione ostrygi.
– Dzwonił pan, panie Blitz? Podać herbatę? Barney spojrzał pytająco na pana Ransome, lecz ten pokręcił nieśmiało głową i na znak protestu podniósł rękę do góry jak Jezus.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej wyruszę z powrotem do Klipdrift.
Tego wieczoru, kiedy Barney wrócił do Vogel Vlei po długim spotkaniu z Haroldem Feinbergiem, zmęczony i zdenerwowany, drzwi do sypialni były zamknięte. Nacisnął klamkę raz, drugi i w końcu zapukał.
– Saro! To ja, Barney. Otwórz drzwi!
Nikt nie odpowiadał, więc zapukał raz jeszcze i nacisnął klamkę bardziej zdecydowanie.
– Saro! Proszę cię! Co się dzieje? – Prawie przez minutę stał pod drzwiami, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Znowu szarpnął klamkę i w końcu z całej siły kopnął butem w drzwi. – Saro! Na pewno tam jesteś! Otwieraj zaraz! Znowu się dąsasz z powodu wspólnej sypialni? Saro?
Stał po ciemku pod drzwiami i czekał. Z jakiegoś powodu Sara nie miała zamiaru odpowiedzieć, nie zamierzała też otworzyć drzwi. W przechowalni naczyń stołowych na dole był zapasowy klucz. Na szczęście robotnicy nie zdążyli jeszcze założyć zasuw do drzwi, więc z łatwością je otworzy. Zmęczony i zły zszedł na dół, przeszedł przez hol i wszedł do kuchni.
Była w niej jeszcze Kitty. Kroiła właśnie wołowinę na jutrzejsze śniadanie. Był też Dżentelmen Jack i nowy parobek, John Geumisa, drobny, włochaty Zulus, który pracował przedtem u Jana Branda w Bloemfontein. Widząc Barneya, obydwaj Murzyni odłożyli kubki z herbatą i stanęli na baczność. Nieco przestraszeni okazali mu szacunek i pozdrowili słowami:
– Dzień dobry, panie Blitzboss, proszę pana.
– Proszę klucz do głównej sypialni – powiedział Barney.
Kitty odłożyła nóż, wytarła ręce w fartuch i zniknęła w przechowalni. Barney czekał na środku podłogi wykładanej biało-niebieskimi kafelkami. Był spięty, mięśnie ramion drgały mu ze zdenerwowania, a Dżentelmen Jack i John Geumisa wpatrywali się w niego w milczeniu. Na stole stały białe emaliowane kubki z gorącą herbatą, były też na nim inne przedmioty: guziki, nitki, karty do gry, zapałki i niebieska, papierowa paczka tytoniu. Swym wejściem Barney zakłócił jakiś ustalony porządek.
– Proszę – powiedziała Kitty, wręczając Barneyowi klucz. Barney spojrzał na niego i ścisnął mocno między palcami.
– Wszystko w porządku, panie Blitz? – zapytała Kitty, tonem, który wskazywał na to, że nie oczekiwała odpowiedzi.
– Dziękuję, Kitty – powiedział Barney. – Wracaj do pracy. Wy też wracajcie do swoich zajęć, Jack.
– Tak, proszę pana, panie Blitzboss.
Kiedy Barney był już przy drzwiach, Kitty powiedziała nieśmiało:
– Widziałam dzisiaj rano pana Ransome, panie Blitz. Poznałam go, gdy przyjechał do Klipdrift.
Kitty spuściła głowę owiniętą czarno-czerwoną chustką. Jej złote, okrągłe kolczyki kołysały się w powietrzu.
– Wszystkiego mi nie powiedział, proszę pana. Ale wytłumaczył, dlaczego tu przyjechał. I powiedział jeszcze, że przykro mu z powodu takiego obrotu spraw.
Читать дальше