– Ach tak – powiedział ostrym tonem. – Niemożliwe. Dlaczego mi od razu nie powiedziałaś? Gdybym wiedział od samego początku, nie musielibyśmy się teraz kłócić. Na miłość boską, Saro, o co ci chodzi? To jest nasza sypialnia, twoja i moja. Jesteśmy mężem i żoną. Czy naprawdę myślisz, że wybudowałem tę sypialnię po to, byś dzieliła ją z jakąś grubą, tłustą Bengalką? Mam teraz spać w innym łóżku, w innym pokoju, nie móc się tobą cieszyć, dotykać cię i całować, kiedy tego zapragnę? Nigdy! Jeśli spanie w oddzielnych łóżkach to sprawa zupełnie normalna w Anglii, to wcale się nie dziwię, że Anglicy są tak cholernie ekscentryczni!
– Anglicy nie są ekscentryczni, a Nareez nie jest gruba i tłusta! Jak śmiesz!
– Mówię to, bo to prawda, a ty zachowujesz się jak i stara panna, a nie jak zakochana młoda żona. Mówię to j przede wszystkim dlatego, że cię kocham i nie mam zamiaru spać bez ciebie.
Sara siedziała sztywno wyprostowana, nieruchoma, j Słońce przesunęło się nad domem, wpadało teraz przez okno, na którym siedziała. Jej włosy mieniły się czerwienią i brązem. Ostre światło słoneczne podkreślało też cienie na jej twarzy, a oczy, w których wyczytać można było zmęczęnie i niezadowolenie, pociemniały.
Kiedy ponownie się odezwała, w jej głosie wyczuwało się wyższość.
– Z czasem zrozumiesz, że wszystko musi odbywać się we właściwym czasie i miejscu. Dotyczy to również namiętności.
– Ale z ciebie mądrala – powiedział Barney i opuścił ramiona, sprawiając wrażenie kompletnie wykończonego. Wyglądał tak, jakby miał się za chwilę przewrócić.
– W pewnych sytuacjach uczucia można wyrazić, w innych lepiej ich nie ujawniać. Etykieta nie pozwala mężowi i żonie na pewne rzeczy, podobnie jest w relacjach koleżeńskich i między nieznajomymi.
– Powiedziała ci o tym twoja matka, czy przeczytałaś to w jednej z tych tanich książek o dobrych manierach?
– Barney, jesteś taki niemiły!
Barney rozluźnił krawat i wyszarpnął go spod kołnierzyka, następnie owinął go sobie dookoła dłoni.
– Pamiętam czasy, kiedy nie przejmowałaś się zbytnio etykietą. Na trawniku w Khotso, pamiętasz?
– Nie powinieneś mi o tym przypominać – odparła Sara. – Jestem teraz taka zdenerwowana. Uważam, że we wszystkim należy zachować umiar, choć to wcale nie znaczy, że ciebie nie kocham i nie żywię do ciebie gorących uczuć.
Barney spojrzał teraz na nią.
– No cóż – powiedział. – W takim razie Nareez pozostanie tam, gdzie jest, we wschodnim skrzydle, a my pozostaniemy tutaj. Jeśli chcesz, zainstaluję tu dzwonek, żebyś mogła wezwać Nareez, kiedy będziesz jej potrzebować. Ale pamiętaj, że i ja mogę tobie przynieść wody, mogę też z tobą rozmawiać, kiedy nie będziesz mogła zasnąć, w dodatku bez bengalskiego akcentu, mogę też z powodzeniem masować twoją biedną, bolącą głowę.
– A co z toaletą?
– Mamy osobne garderoby i osobne łazienki. Możesz zamykać drzwi, jeśli tak bardzo nie chcesz, żebym oglądał cię w gorsecie czy w papilotach.
– Nie noszę… – obruszyła się Sara i zaraz potem zorientowała się, że nie powinna rozmawiać na takie tematy. Podniosła się więc i tupnęła nogą. – Jesteś niemożliwy! Dlaczego musisz być taki okropny? Dlaczego jesteś taki uparty i wszystkim rozkazujesz?
Barney podszedł do okna, położył ręce na ramionach Sary i ścisnął tak mocno, że aż krzyknęła.
– Barney – błagała.
Uśmiechnął się do niej, lecz jego głos brzmiał oschle.
– Jestem niemożliwy, ponieważ mam do tego prawo. To jest mój dom, a ty jesteś moją żoną i musisz mnie słuchać, obojętnie czy jesteś Żydówką, czy chrześcijanką.
– A jeśli się tobie przeciwstawię?
Pocałował ją najpierw w policzek, potem w usta. Te pocałunki były szybkie, lekkie, lecz zdradzały wyraźnie jego potrzeby.
– Nie przeciwstawisz się – powiedział. – Za bardzo mnie kochasz.
Całował ją coraz namiętniej, lecz ona odsunęła się i zaprotestowała.
– Nie! – powiedziała z naciskiem.
Echo tego „Nie!" zabrzmiało jednocześnie w dziesięciu pokojach, a nawet na parterze, gdzie czterech robotników pociło się i dyszało przy przenoszeniu przez drzwi olbrzymiego mahoniowego łoża małżeńskiego.
Pojawił się Joel. Był nie ogolony i widać było, że ubierał się w pośpiechu, bo miał na sobie brudne bawełniane spodnie i poplamioną błotem koszulę.
– Nie spodziewałem się ciebie tak szybko – powiedział zadyszanym głosem i pokuśtykał za Bameyem przez korytarz. – Myślałem, że wrócisz najwcześniej w połowie przyszłego miesiąca.
Barney polecił jednemu z Murzynów, żeby wniósł złocone francuskie krzesło do jadalni.
– My też. Ale ze względu na pogodę zdecydowaliśmy się wyruszyć, gdy tylko kupiliśmy meble. Obawialiśmy się deszczów. Oczywiście nie mamy jeszcze wszystkiego, ale na początek wystarczy. Przynajmniej będziemy mogli już zacząć wydawać przyjęcia.
– Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś o swoim powrocie – narzekał Joel. – Postanowiłem w poniedziałek wyruszyć do Capetown.
– Capetown? Po co? Jesteś tu teraz potrzebny.
– Tak, wiem.
– Więc zostań. Nie musisz przecież jechać do Capetown. Podróż cię dobije, jest przecież środek lata. A poza tym w przyszłą środę wydaję obiad i nie możesz mi odmówić. Zaprosiłem nawet Rhodesa.
Joel przywołał jednego z Murzynów, który niósł krzesło na plecach i wnosił je właśnie do ba wialni. Murzyn postawił krzesło na ziemi. Joel oparł się o nie, prostując swoje obolałe plecy, a jednocześnie wspierając się cały czas na lasce.
– Barney, prawda jest taka, że chcę poszukać jakiejś pokrewnej duszy. Oczywiście, mam też tam inne sprawy do załatwienia.
– Przecież tu, w Kimberley, masz mnóstwo przyjaciół. I służących. A propos, mam zamiar zatrudnić lokaja, to już postanowione. Może znajdziemy kopacza, który nadawałby się też do wykonywania prac domowych. Poza tym Kitty też potrzebuje pomocników w kuchni. Przecież wprowadzamy się teraz na dobre.
– Mam nadzieję, że będą mieli odpowiednie kwalifikacje i będą umieli doprawić pieczeń. Najzupełniej się z tobą zgadzam – powiedział Joel. – Ale wracając do tego, o czym mówiłem wcześniej, mam zamiar poszukać sobie żony.
Barney usiłował przywołać jednego z Murzynów, który chodził w kółko z figurką z brązu, nie wiedząc, gdzie ją postawić. Lecz teraz odwrócił się i spojrzał na Joela.
– Żony? – powtórzył, nie wierząc własnym uszom. – Poszukać żony? Jest przecież tyle dziewcząt w Kimberley.
– Dziewczęta to dziewczęta, Barney. Ja potrzebuję kogoś, kto by się mną opiekował. Starzeję się. Noga i biodro nie dają mi sokoju. Chcę dzielić z kimś życie. To wszystko. Potrzebuję prawdziwego przyjaciela.
– A tu takiego nie znajdziesz?
– Wszystkie przyzwoite dziewczyny powychodziły już za mąż, a te mniej przyzwoite to nie Żydówki. Poza tym nie chcę dziewczyny, która spała prawie z każdym kopaczem z Wielkiej Dziury. Chcę kogoś spokojnego, rozumiesz, kogoś, kto cieszy się szacunkiem. Kogo można obdarzyć zaufaniem.
Barney jeszcze nie przyszedł do siebie.
– Mówisz poważnie? Szukasz żony?
– Dlaczego to cię tak dziwi?
– Nie dziwi mnie. Chyba po prostu się cieszę. Widzę, że idziesz w moje ślady.
Joel napiął mięśnie twarzy, lecz tylko osoba, która bardzo dobrze go znała, mogła to zauważyć. Zmarszczki na jego twarzy, które od czasu wypadku pogłębiły się i wżarły w skórę jak kwas w stalową płytę, zrobiły się dłuższe, bardziej napięte i wyraźniejsze. Przez jedną małą chwilę postarzał się o pięć lat. Słońce wychodzące zza chmury zajaśniało ponownie pełnym blaskiem, a ptak rozpostarł skrzydła na wietrze.
Читать дальше