– Co zaszło w Durban? – zapytał cichym, drażniącym głosem.
Barney nie spodziewał się tak ostrej reakcji.
– Co zaszło? Nie domyślasz się, co zaszło?
– Powiedz mi. Chcę usłyszeć od ciebie.
– No cóż… – bronił się Barney. – Ożeniłem się.
– Ożeniłeś się? Tak po prostu? Pojechałeś do Durban i ożeniłeś się?
– Masz coś przeciwko temu? – warknął Barney.
– Nie wiem. Stało się. Nie ma sprawy. To pewnie ta dziewczyna o nazwisku Sutter. Śniła ci się po nocach od twojego pierwszego pobytu w Natal. To ona albo jakaś Murzynka.
– Myślisz, że wolno ci tak ze mną rozmawiać? – Barney nie wytrzymał. – Poślubiłem Sarę, jeśli chcesz wiedzieć. Jest moją żoną. Uważaj na swoje słowa, bo nie ręczę za siebie.
– Co, pewnie mnie zastrzelisz – prowokował Joel. Był oschły.
– To piękna, delikatna dziewczyna – powiedział Barney.
– Na pewno. Nie jest też Żydówką.
– Spałeś z tyloma kurwami, że powinieneś teraz trzymać język za zębami.
– Przynajmniej się z nimi nie żeniłem.
– W porządku, Joelu – powiedział Barney. – Nie kłóćmy się, zgoda? Obojętnie, co powiesz, nie zmieni to faktu, że panna Sara Sutter jest teraz Sarą Blitz i twoją bratową. I niezależnie od tego, co powiesz, i tak zaproszę cię na obiad w środę wieczór.
– Umówiłem się z Henkiem van der Westhuizen. Jadę w poniedziałek.
– Jedź w przyszły piątek. Mógłbyś się wtedy zabrać z Haroldem Feinbergiem. Jedzie ze swoimi diamentami.
Joel spojrzał na dwóch Murzynów, którzy nieśli ciężką, zdobioną szafę. Stąpali po lśniącym korytarzu jak dwie czarne mrówki zmagające się z pudełkiem od zapałek sto razy większym od nich.
– Wolałbym jednak jechać z Henkiem, to wszystko – powiedział niepewnie.
– Jaką różnicę sprawią ci trzy dni? – zapytał Barney. – Masz złapać żonę a nie pociąg.
– Nie wiem – powiedział Joel.
– Ale ja wiem – stwierdził Barney i klepnął go po ramieniu. Joel zamknął oczy z bólu. – Wiem, że zostaniesz i będziesz się dobrze bawił. Patrz, idzie Sara.
Sara schodziła właśnie po kręconych schodach. Miała na sobie jasnozieloną sukienkę i perłowy naszyjnik. Jej lewą pierś zdobiło ciemnozielone strusie pióro oraz diamentowa broszka, którą dostała od Barneya w prezencie zaręczynowym. Jej ciemne włosy zaplecione były w modny warkocz i ozdobione turkusowymi grzebieniami. Barney powitał ją przy schodach i ujął za dłoń.
– Przywitaj się z Joelem. Ostatni raz widziałaś go w szpitalu.
Joel wstał z wysiłkiem i bólem. Podał Sarze rękę. Pochylił się i ucałował jej palce, po czym spojrzał na jej dłoń i koniuszkiem palca dotknął linii zdrowia, linii miłości i linii życia. Obserwowała go z zaciekawieniem, litością i wstrętem zarazem. Ostatnimi czasy jego twarz wydawała się bardziej powykrzywiana i wynędzniała niz zwykle, w dodatku czuć było od niego whisky. Mimo wszystko ciągle jeszcze potrafił oczarować kobietę i powiedzieć jej coś miłego. Tak jak za dawnych czasów.
– Ma pani przed sobą długie i dostatnie życie – powiedział.
– Nie wiedziałam, że umie pan wróżyć z ręki?
– Nie umiem – uśmiechnął się Joel. – Lecz lubię głaskać dłonie ładnych kobiet, a poza tym nie jestem taki głupi, więc wiem, że kobieta, która wychodzi za mąż za jednego z najbogatszych ludzi w Kimberley, będzie żyła dostatnio do końca swoich dni.
– Droczy się pan ze mną – odparła Sara. – Barney, twój brat droczy się ze mną.
– Zgadza się – stwierdził Barney z entuzjazmem w głosie.
– Będzie pan oczywiście na naszym uroczystym obiedzie? – zapytała Sara.
Oczy Joela powędrowały w bok i zatrzymały się na Barneyu. Barney z kolei spojrzał ukradkiem na Sarę. Joel przełknął ślinę.
– Miałem zamiar udać się w poniedziałek do Capetown.
– Wykluczone. – Sara uśmiechnęła się. – Musi pan przyjść na nasz środowy obiad, elegancko się ubrać i wygłosić mowę, oznajmiając o naszym ślubie. Jestem pewna, że zrobi to pan najlepiej ze wszystkich.
– Naprawdę bardzo bym chciał – zaczął Joel, lecz Sara nie pozwoliła mu skończyć.
– W takim razie załatwione – oświadczyła. – A teraz chodź mi pomóc z obrazami na górze, Barney, kochanie.
Przestawiłam je chyba dwadzieścia razy i ciągle jeszcze nie wyglądają tak jak należy.
Joel spojrzał błagalnie na Barneya, lecz on wzdrygnął tylko ramionami. W tej właśnie chwili pojawiła sięNareez. Człapała powoli w swoich jedwabnych pantoflach i na widok Joela zmarszczyła pogardliwie brwi. Z odrazą spojrzała na jego brudne spodnie i koszulę, więc Joel podniósł tylko do góry swoją laskę, rzucił szybko shalom, po czym ulotnił się z Vogel Vlei.
– Shalom - krzyknął za nim Barney.
– Czy to jeszcze jeden diabeł? – zapytała Nareez, z wyraźnym bengalskim akcentem.
– To mój brat – sprostował Barney.
– To właśnie miałam na myśli – odparła Nareez, składając ręce. – A teraz, panno Saro, czas na masaż.
– Myślałem, że mamy zawiesić obrazy – zdziwił się Barney.
Sara posłała mu pocałunek.
– Pielęgnacja ciała jest ważniejsza, kochanie. A Nareez jest znakomitą masażystką. Poza tym jestem bardzo zmęczona i mam ochotę się zrelaksować. Nareez tobie też zrobi masaż, jeśli chcesz.
Barney pokręcił głową.
– Wolałbym już wyjść na drogę i zostać podeptanym przez słonie. Dziękuję bardzo. Kiedy zejdziesz?
– Na podwieczorek, oczywiście. Powiem tej twojej kucharce, żeby nakryła do stołu z tyłu, na tarasie. Proszę cię, kochanie, bądź ostrożny i nie pracuj zbyt ciężko.
– Proszę za mną, panno Saro – powiedziała Nareez, ujmując Sarę za rękę. Za plecami Sary, Barney rzucił niani groźne spojrzenie. Nareez podciągnęła pospiesznie swą szatę i ruszyła po nie przykrytych dywanami schodach. Jej bransolety i inne ozdoby brzęczały tylko hałaśliwie, a tłusty tyłek kołysał się na wszystkie strony.
Barney siedział właśnie w salonie w swoim zielonym szlafroku i czytał londyńską „Morning Post" sprzed trzech miesięcy, kiedy Dżentelmen Jack zapukał do drzwi. Był to drugi dzień ich pobytu w Kimberley, więc Sara jeszcze spała. Głowę miała całą w papilotach, a powieki wdzięcznie przymknięte. Barney zszedł wcześniej na dół, żeby napić się herbaty i skosztować wątróbki drobiowej z cebulką przyrządzonej przez Kitty. Raczył się właśnie drugą filiżanką herbaty, owocami i przestarzałymi wiadomościami z Anglii.
– Jack! – przywitał go grzecznie Barney. – Miło mi, że cię widzę. Co tam słychać w kopalni?
– Wszystko dobrze, panie Blitzboss. Znakomicie. Od kiedy pan wyjechał, każdy tydzień przynosi trzy tysiące siedemset funtów zysku. Niektóre kamienie są całkiem przyzwoite, proszę pana. Jeden miał nawet dwadzieścia trzy karaty.
– To dobre wiadomości, Jack. A jak układały się tobie stosunki z panem Joelem?
– Żadnych kłopotów, proszę pana. Bardzo dobrze. Nie było żadnych spięć.
– Kamień spadł mi z serca. Chcesz się napić herbaty? Kitty ma więcej w kuchni.
– Nie, proszę pana. Przyszedłem tylko, zęby się z panem przywitać.
– To miło z twojej strony. Cieszę się, że już jestem z powrotem. Dostaliśmy już te dwie maszyny parowe do wyciągu?
– Dwie, proszę pana. Jedna jest uszkodzona, ale myślę, że tę drugą uda się uruchomić za dwa dni.
– Dobrze. W porządku.
Barney wrócił do swojej gazety, ale po chwili spostrzegł, że Dżentelmen Jack wciąż stał w miejscu. Jak zwykle, miał na sobie szary garnitur i zabłocone buty. Obracał w rękach kapelusz. Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć.
Читать дальше