– Chcesz też? Uczcijmy to.
Barney potrząsnął głową. Stał przy oknie. Na dole, na ulicy mignęła mu właśnie Agnes Joy, z domu Knight. Była w towarzystwie dwóch wysokich, młodych kopaczy. Rozpoznał Hugha Johnsona i Davida Mackie, dobrze prosperujących młodych właścicieli Cape Star Diamond Company. Obok Barneya, Johnson i Mackie byli najbogatszymi ludźmi w mieście. Agnes odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, a potem Barney zobaczył, że Mackie ukradkiem ścisnął jej dłoń.
Harold podszedł do Barneya, popijając brandy.
– To Agnes, prawda? – zapytał, a Barney skinął głową. – Ta dziewczyna powinna być trochę bardziej ostrożna. Psuje sobie reputację.
– Dlaczego? Bo śmieje się na ulicy?
– Wiesz, o co mi chodzi. Nie mam pojęcia, po co wyszła za tego grubego Australijczyka z kółka teatralnego. Nawet nie umie grać.
– Lepiej już pójdę – stwierdził Barney. – Sara planuje na dzisiaj wcześniejszą kolację.
– Jak się zadomawia?
– Całkiem nieźle. Jest jej ciężej, niż się spodziewała, ale myślę, że prędko się przyzwyczai.
Harold pokazał ręką na okno wychodzące na murowane fasady i dachy z blachy falistej z kominami.
– Za pięć lat nie pozna tego miejsca. Będzie tu jak na West Endzie w Londynie. Pamiętasz, jak wszystko tu wyglądało, kiedy przyjechałeś? Tę starą chałupę, w której pracowałem, i tę irlandzką kurwę w domu obok? To były ciężkie czasy!
Barney zdjął kapelusz z wieszaka i wytarł go rękawem.
– Jestem zadowolony z porozumienia z Rosę Innes – powiedział. – Lecz chciałbym zająć się Octahedron Company tak szybko, jak to tylko możliwe. Mamy kapitał, pora przyspieszyć. Ostatnio wszystko toczyło się w zbyt powolnym tempie, nie uważasz? Wiem, że mnie tu nie było, ale Rhodes kupił już jedną trzecią kopalni De Beers i niech mnie diabli, jeśli pozwolę się prześcignąć.
– Słyszałem, że Rhodes rozpoczął współpracę z Alfredem Beitem – wtrącił Harold.
– Z Alfredem Beitem? Czy on nie pracuje dla Lippert & Company w Hamburgu?
– Pracował. Ale potem został partnerem Julesa Po-rges, a wszyscy wiedzą, że to najlepiej prosperujący kupcy diamentów na całym świecie, to nie ulega wątpliwości. To geniusz. Myślisz, że ja jestem geniuszem? Beit pamięta każdy kamień, którym kiedykolwiek handlował. Jeden z ludzi Dunkana próbował sprzedać mu kilka kradzionych kamieni, a on w mgnieniu oka rozpoznał, że to te same diamenty, które trzymał w rękach siedem lat temu.
Barney podniósł brwi:
– Więc czeka nas twarda walka?
– Z Beitem? Oczywiście? Beit powiedział mi kiedyś, że jedynym jego celem w życiu jest posiadanie wszystkich kopalni diamentów w Afryce.
– No to z Rhodesem świetnie do siebie pasują. Harold zszedł z Barneyem na dół, bo musiał za nim zamknąć. Po drodze zapytał ni stąd, ni zowąd:
– A tak przy okazji, słyszałeś już o tym olbrzymim diamencie?
Barney otworzył drzwi frontowe i natychmiast rozległ się hałas upalngo popołudnia: wozy, śmiech i odległe dźwięki pracujących urządzeń wyciągowych. Jakiś Bantu siedział na chodniku i grał na instrumencie, który przypominał okarynę. Muzyka sączyła się sennie i monotonnie.
– Olbrzymi diament? – zdziwił się Barney i potrząsnął głową. – Co to ma być, dowcip?
Harold oparł się o drzwi. Był cały spocony. Rozluźnił krawat, żeby swobodniej oddychać.
– Nie jestem pewien – powiedział. – Słyszałem coś takiego od jednego z czarnych, który pracuje na działce Isaacsów. Zapytał mnie tak: „Szefie, ile taki kamień jest wart?" Równocześnie dotknął swoim kciukiem wskazującego palca, pokazując w ten sposób wielkość diamentu.
– Diamenty nie są takie duże – powiedział Barney. – W każdym razie nie tu, w Afryce Południowej.
– Dlaczego nie? – zdziwił się Harold. – A Koh-i-Noor miał przecież sto osiem karatów. A French Blue? Ten miał sześćdziesiąt siedem karatów. Zapomniałem o Florentine. Miał sto trzydzieści karatów, pamiętasz?
– No tak, ale to były indyjskie diamenty. A poza tym diament, o którym mówił ci twój Murzyn, musiałby być dwukrotnie większy od nich, dwukrotnie większy od Florentine. To bajka, Haroldzie, nic więcej. Wiesz, jacy oni są, gdy wypiją trochę whisky.
– Nie wiem – powiedział Harold – nie wyglądał na pijanego i nie wydaje mi się, żeby próbował mi wcisnąć jakąś ciemnotę. Zapytał tylko, ile taki kamień mógłby być wart. Ja odpowiedziałem mu, że to zależy od tego, kto chciałby taki diament kupić, że rynkowa cena diamentów nie jest w tym przypadku tak istotna. Wtedy on do mnie: „To chyba trudno go będzie sprzedać, szefie?" a ja do niego: „Tak, oczywiście". Jeżeli ten diament ma naprawdę ponad trzysta karatów, to daję głowę, że można go sprzedać za ponad milion funtów. Może nawet więcej, jeśli dałoby się namówić do kupna rząd.
Barney otwierał i zamykał na przemian drzwi. Czuł na twarzy lekki wiatr. Ta historia z diamentem irytowała go i drażniła jak kamień w bucie. Budziła w nim dziwne emocje i uczucia, a ponadto tłumaczyła specyficzną atmosferę, którą wyczuwał od czasu powrotu z Durban.
– Co jeszcze mówił ten Murzyn? – zapytał Harolda. – Czy mówił, że widział go na własne oczy?
– Nie – odparł Harold. – Ale myślę, że gdyby go nie widział, nie pytałby mnie o jego cenę. Lecz gdzie mógłby go widzieć? Sam sobie zadałem takie pytanie.
– Isaacs graniczy tylko z trzema działkami: Francis & Company, The Griqualand Diamond Mining Company, no i z moją. Mamy więc cztery możliwości.
– Razem z twoją – powiedział Harold.
– Tak – zgodził się Barney. – Razem z moją.
– Martwią mnie konsekwencje wynikające ze znalezienia tak dużego diamentu – powiedział Harold i otarł czoło pogniecioną chusteczką. – Sami zarobią milion funtów, ale wiesz przecież, jak zareaguje rynek. Kopacze zaczną wydobywać dwa razy szybciej niż zwykle, bo będą chcieli znaleźć coś większego. Rynek znowu zostanie zalany tak jak w 1874 roku. Wtedy potrzebne były aż cztery lata, żeby podnieść cenę, a jeśli teraz znowu zacznie spadać, to wielu dealerów się nie utrzyma.
Barney położył rękę na ramieniu Harolda.
– Ja bym tak się nie martwił. Prawdopodobnie to zwykła plotka. Może ktoś wykopał pokaźny kawałek kwarcu?
– Nie wiem – odparł Harold. – Po prostu nie wiem. Ale zatrzymaj to dla siebie, dobra? Wyimaginowany diament może spowodować taką samą panikę jak prawdziwy.
– Możesz się przynajmniej pocieszyć jednym – powiedział Barney. – Kupując dzisiaj po południu działki Rosę Innes, postawiliśmy krok we właściwym kierunku. Pewnego dnia będą tylko dwie czy trzy spółki diamentowe, sprawujące kontrolę nad wszystkimi kopalniami w Afryce Południowej i wtedy sami będziemy mogli dyktować ceny.
Harold trzymał dłoń na piersiach. Nie mógł złapać oddechu i tak się pocił, że jego twarz wyglądała, jakby była pokryta miodem.
– Chyba już nie doczekam tych czasów.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Barney, marszcząc brwi.
– Zbyt dużo pracy – powiedział Harold, robiąc duże przerwy między każdym wymawianym słowem, ciężko przy tym dysząc. – Idź już. Zobaczymy się w środę na wydawanym przez ciebie obiedzie.
Barney stał w drzwiach, aż Harold wszedł z powrotem na górę do swojego biura. Słyszał ciężko stawiane przez niego kroki. Potem wyszedł na ulicę. Popołudnie było pochmurne i wilgotne. Poprawił kapelusz na głowie i wolnym krokiem szedł po chodniku w kierunku bocznej ulicy, na której czekał jego powóz. Nowy, czarny woźnica Michael siedział na pudle w samej tylko koszuli, poszarpanych spodniach i eleganckim czarnym szapoklaku. Odpowiednie stroje dla służby nie zostały jeszcze zamówione w Capetown.
Читать дальше