To wszystko teraz stracił i czuł się tak, jakby umarła jakaś bliska mu osoba.
– Pójdę już – oznajmiła Mooi Klip. – Nic tu teraz po mnie. Będę do ciebie pisać, żebyś wiedział, co się ze mną dzieje. Możesz odwiedzać Pietera, kiedy tylko chcesz. Tęskni za tobą.
– I ja tęsknię za nim – powiedział Barney ze łzami w oczach.
– Szszsz – szepnęła, dotykając koniuszkami palców jego łez. – Jesteś bogatym, dobrze prosperującym, dumnym, żonatym mężczyzną. Nie pozwól, żeby słudzy zoba-«syli, że jesteś też człowiekiem.
Uśmiechnął się ze smutkiem.
– Pewnie masz rację. Nie ma sensu płakać z powodu nieudanego małżeństwa, prawda?
– Jest jeszcze coś – powiedziała, a mówiła tak cicho, |e prawie jej nie słyszał.
– O co chodzi?
– O diamenty. Kitty mi powiedziała, ale boi się, że ją rzesz albo wyrzucisz.
– O co chodzi? – ponowił pytanie Barney.
– Musisz najpierw obiecać, że nie będziesz zły na Kitty.
Barney poddał się i spuścił głowę.
– Dobrze, jeżeli to naprawdę konieczne, obiecuję.
– Kitty mówi, że Dżentelmen Jack znalazł olbrzymi diament na jednej z twoich działek. Stało się to wtedy, gdy byłeś w Durban. Ten diament jest bardzo duży. Kitty mówi, że wygląda jak słońce. Jasny jak słońce, tak powiedziała.
Barney podniósł wzrok. Był wstrząśnięty.
– Naprawdę go widziała? – zapytał z niedowierzaniem, zbytnio podnosząc głos. – Widziała go i jest mój?
– Słyszałeś już o nim? – zapytała Mooi Klip.
– Tak, słyszałem. Harold Feinberg powiedział mi tego popołudnia. Prawdopodobnie dowiedziałem się ostatni. Wygląda na to, że wszyscy handlarze diamentów, kopacze i plotkarze o niczym innym nie mówią.
– Kitty powiedziała, że Dżentelmen Jack przyniósł go do domu parę dni przed twoim powrotem. Pokazał go Joelowi a Joel kazał Dżentelmenowi Jackowi pożyczyć wagę kuchenną od Kitty, żeby go zważyć.
Barney spojrzał w stronę Kitty, która była zajęta praniem ręcznika na tarze i sprawiała wrażenie całkowicie pochłoniętej swoją pracą. Wyglądało na to, że robiła wszystko, żeby nie słyszeć, o czym rozmawiają.
– Czy Kitty słyszała, iłe ten diament waży? – zapytał Barney. Nie potrafił się teraz skupić, jego własne słowa wracały z powrotem jak echo. Więc ogromny diament nie został wymyślony przez pijanego Murzyna. Był prawdziwy, ten diament był jego własnością. Byłby jego własnością, gdyby Joel go nie zagarnął.
Mooi Klip odwróciła się do Kitty i zapytała ją o coś w swoim języku. Nie patrząc na nią, Kitty rzuciła, że dwie i pół uncji.
– Dwie i pół uncji – powtórzyła Mooi Klip. – Byli na tyle nieostrożni, że kiedy przynieśli ją z powrotem do kuchni, można było odczytać wagę ważonego przedmiotu.
Barney dokonał szybkich obliczeń. Następnie ogarnął go jakby lęk i po chwili odezwał się wreszcie do Mooi Klip:
– Dwie i pół uncji to trzysta pięćdziesiąt pięć karatów. Czy wiesz, ile taki kamień może być wart?
Mooi Klip potrząsnęła głową.
– Nie obchodzi mnie, ile jest wart. To twój majątek, Barney. Tylko twój. Ale kiedy Kitty powiedziała mi o tym, nie mogłam się powstrzymać. Nie tak często nadarza się okazja, by zemścić się na kimś, kto wyrządził tyle zła. Uważam, że Joel na to zasługuje. Musiałam ci powiedzieć.
– Boże, powinienem był ożenić się z tobą, kiedy cię tylko pierwszy raz ujrzałem – powiedział Barney.
Stanęła na palcach i pocałowała go.
– Nie mów nic więcej. Proszę.
– Ale ten diament – powiedział, rozkładając ręce. – Dlaczego Kitty nie powiedziała mi zaraz po powrocie? Albo Dżentelmen Jack?
– To służba – powiedziała Mooi Klip. – Są szczęśliwi, gdy przeżyją w spokoju kolejny dzień. Nie chcą żadnych kłopotów. Nawet jeśli to nie ich wina, myślą, że mogą stracić pracę. Więc nic nie mówią. Przecież nie mogą donosić na pana Joela Blitza, zrozum. Ich praca polega na robieniu tego, co do nich należy, to wszystko. A pan Joel Blitz powiedział im, że mają trzymać język za zębami. Być może nawet im zapłacił.
Barney zaczął chodzić po kuchni i nagle uderzył pięścią w stół.
– Teraz wszystko się zgadza! Joel chciał wyruszyć do Capetown tak prędko, jak tylko możliwe. Dżentelmen Jack chciał się dowiedzieć, kto jest właścicielem diamentu, oczywiście zgodnie z prawem. Wszystko pasuje jak ulał! Znaleźli
Olbrzymi diament i Joel chciał to utrzymać w tajemnicy!
Mooi Kłip patrzyła na Barneya z szacunkiem, lecz także z niepokojem.
– Nie zrobisz mu krzywdy, prawda?
– Komu? Joelowi? Złamię mu kark!
– Barney, nie mów tak. Ty taki nie jesteś. Jak myślisz, dlaczego ciągle jeszcze cię kocham? Bo wiem, że jesteś wierny pewnym zasadom. Chcę, żeby Joel stracił ten diament, ale nie chcę, żebyś go skrzywdził.
Barney spojrzał na Mooi Klip. Gwałtownym ruchem przysunął sobie krzesło i usiadł.
– Jestem rozdarty – powiedział. – Boże, jestem rozdarty.
Mooi Klip uklękła na podłodze przy nim i mocno chwyciła go za ręce.
– Wiem – powiedziała szeptem. – Wiem, że jesteś zdenerwowany. Ale postaraj się być silny. Pamiętaj, że cię kocham i że Pięter cię kocha. Pamiętaj, kim jesteś.
Barney spojrzał na nią z goryczą.
– Jestem krawcem, oto kim jestem. Krawcem z Clinton Street w Nowym Jorku.
– Nie – zaprzeczyła. – Nie dla mnie. Dla mnie jesteś właścicielem ogromnej kopalni diamentów i milionerem. Jesteś też wspaniałym i czułym kochankiem. Myśl o tych dwóch rzeczach, kiedy będziesz rozmawiał z Joelem. Pamiętaj o tym, że jesteś równocześnie silny i wrażliwy. Wtedy nie przyjdzie ci nawet na myśl, żeby go skrzywdzić. Będzie ci go po prostu żal.
Drzwi kuchenne otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł Dżentelmen Jack. Gdy zobaczył Barneya i Mooi Klip, zawahał się, a kiedy Kitty rzuciła mu ukradkiem ostrzegawcze spojrzenie, skierował się ku spiżarni.
– Jack! – zawołał Barney, nie patrząc na niego.
– Tak, panie Blitzboss – powiedział Jack i zastygł w bezruchu niczym pies myśliwski, który zobaczył nagle zająca.
– Jack, zdarzyła się dziwna rzecz.
– Co takiego, panie Blitzboss?
Barney wyprostował się na krześle, nadal omijając go wzrokiem.
– No cóż, wygląda na to, że ktoś znalazł diament na moich terenach, całkiem duży diament.
– Tak, panie Blitzboss?
– Nie musisz udawać głupka, Jack. To nie kółko teatralne w Kimberley. Słyszałem, że na gwałt potrzebują tam Murzyna, który zagrałby w przedstawieniu bożonarodzeniowym pt. Robinson Crusoe.
Dżentelmen Jack milczał. Stał tylko wyprostowany ze zbaraniałym wyrazem twarzy i położył kapelusz na statywie do suszenia naczyń.
– Nie lubię karać ludzi za niewinne błędy, które popełnili, Jack – kontynuował. – Uważam, że każdy ma prawo do popełnienia jednego czy dwóch błędów. Sam je robię (w tej chwili Mooi Klip ścisnęła go za rękę). Lecz kiedy w grę wchodzi kradzież, to co innego. Ludzie, którzy kradną, nie przestrzegają ósmego przykazania, które Pan Bóg zostawił Mojżeszowi. To wszystko.
– Tak, proszę pana – powiedział Dżentelmen Jack niepewnym głosem.
– Więc kiedy okazuje się, że ktoś znalazł diament na obszarze, który należy do mnie, całkiem duży diament, i skoro nikt mi go jeszcze nie pokazał mimo to, że jestem tu, w Vogel Vlei, już od kilku dni, no cóż, nie pozostaje mi wtedy nic innego jak uznać, że ten, kto go znalazł, ukrywa go przede mną.
Читать дальше