– Śpiewająca Skało, potrzebuję twojej pomocy. Przyznaję, że nie mieliśmy dość jaj, aby popatrzeć, kiedy po raz pierwszy pokazałeś nam przyczyną koszmarów sennych Teda. Fakt, spękaliśmy, ale to nie znaczy, że nie doceniam, tego, co dla nas zrobiłeś, i nie podziwiam twojej odwagi. Śpiewająca Skało… błagam cię. Zrobię wszystko, co mi każesz. Wszystko. Ludzie umierają na ulicach, setki ludzi, i wygląda na to, że to coś, co woduje koszmary senne u Teda… może być też odpowiedzialne za śmierć tych ludzi.
Czekałem na jakąś reakcję – stuknięcie w okno, szept, drapnięcie w ścianę. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, syreny nie przestawały wyć i zawodzić. Usłyszałem jakiś straszliwy krzyk i zaraz po nim brzęk tłuczonego szkła – jakby rozbito frontową szybę sklepu – oraz strzały. Helikoptery dudniły nad Central Parkiem jak tam-tamy.
– Śpiewająca Skało… proszę cię. Wiem, że moje zachowanie musiało ci się wydać niewdzięczne, ale to, co zrobiłeś, było naprawdę zdumiewające. Jeżeli nie możesz tego powtórzyć lub nie masz ochoty, daj mi przynajmniej jakiś znak. Powiedz mi, co to za stwór albo jak się nazywa. Powiedz, skąd przybywa i czego chce.
Siedemnastą biegli ludzie – mnóstwo ludzi. Wstałem i podszedłem do okna, w chwili gdy przecinali Szóstą Aleję. Musiało być tam ze dwieście osób – głównie mężczyzn – ale nie dało się określić, dlaczego cały ten tłum biegnie. Ludzie nie krzyczeli, tylko biegli. Była to jedna z najbardziej przerażających scen, jakie widziałem w życiu. Skierowali się na północ i po chwili zniknęli – choć niemal jeszcze przez pełne piętnaście sekund słychać było tupot nóg.
– O to właśnie chodzi, Harry – powiedziałem sam do siebie. – Koniec świata.
Odwróciłem się od okna i niemal podskoczyłem ze strachu. W najciemniejszym kącie stał Śpiewająca Skała. Światło oddało się od jego okularów, natłuszczonych i sczesanych do tyłu czarnych włosów oraz czarnego garnituru, w którym został pochowany. Nie był całkiem materialny – widziałem regał za nim, mogłem nawet przeczytać tytuły książek.
– Cześć, Harry. – Jego głos chrzęścił jak bibuła albo wiatr, dmuchający w mikrofon sprawozdawcy sportowego.
– Śpiewająca Skało… zaczynałem sądzić, że już się do mnie nie odezwiesz.
– Każdy ma kilku wrogów i kilku przyjaciół, do których nigdy nie odwróci się plecami.
– A kim ja jestem? Wrogiem czy przyjacielem?
– Musisz pytać?
– Nie, oczywiście że nie. Przepraszam. Gdybym nie był twoim przyjacielem, nie sprowadziłbyś tego stwora.
– Jeśli tak właśnie życzysz sobie myśleć…
Obszedłem ostrożnie stół, ale im bardziej zbliżałem się do Śpiewającej Skały, tym mniej wyraźny się robił – aż w końcu mogłem dostrzec jedynie poruszające się usta. Cofnąłem się i zrobił się lepiej widoczny. Gdyby żył, miałby teraz mniej więcej siedemdziesiąt pięć lat, ale się nie zmienił. Myślę, że jedyna dobra rzecz w śmierci to ta, że człowiek przestaje się od tej chwili starzeć.
– Jak ci się wiedzie? – spytałem.
– Nie żyję, Harry Erskine. Istnieję jedynie w wielkim świecie czerni pod twoimi stopami. Tak mi się „wiedzie”.
– Ale wiesz, co to za stwór, prawda? Wiesz o wszystkich ludziach, którzy mają senne koszmary i piją ludzką krew? Śpiewająca Skało, na ulicach ludzie mordują się nawzajem, podrzynają sobie gardła. Kobietom, dzieciom, komu się da. To masakra.
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Widzę tych niewinnych, którzy zostali pomordowani. Ich duchy spadają w czerń jak śnieg.
– Nie mógłbyś mi pokazać tego stwora jeszcze raz? Widziałem go kątem oka. Był ciemny i wyciągnięty. Do tego szeptał.
Śpiewająca Skała pokręcił głową.
– Gdybym mógł, pokazałbym ci go, Harry Erskine. Nie mam do ciebie pretensji za brak odwagi. To pradawny stwór z najmroczniejszego mroku, o którym nic nie wiem. Złapałem go przez zaskoczenie i przyprowadziłem tutaj za pomocą starego zaklęcia Lakotów, szybko jednak się wyrwał i drugi raz nie da się zaskoczyć.
– Masz jakiś pomysł, co to jest albo skąd pochodzi?
– Mogę ci powiedzieć jego imię jedynie pośrednio. Gdybym je wymówił albo napisał, natychmiast ściągnąłbym jego uwagę i przyszedłby po ciebie szybciej niż wygłodniały niedźwiedź z lasu. Chcę cię ostrzec, Harry Erskine: ten duch jest zachłanny i okrutny i nie cofnie się przed niczym, aby jak najdalej i jak najszybciej się rozprzestrzenić.
– Rozumiem, że podasz mi jego imię pośrednio. Możesz zacząć?
– Nie teraz. Kiedy jednak podam ci jego imię, rozpoznasz je.
– Śpiewająca Skało, to bardzo pilne! Matki piją krew swoich dzieci nawet w tej chwili!
– Nie – odparł zdecydowanie Śpiewająca Skała. – Nie rozumiesz? Jesteś kimś wyjątkowym. Jako jedyny podejrzewasz, że ta plaga jest spowodowana przez ducha, a nie przez wirusa. Jeżeli zginiesz, kto inny się tego domyśli? Wasi biali lekarze już dawno temu stracili kontakt ze światem duchowym i mocami przyrody. Jeżeli nie widzą przeciwnika, który wije się pod mikroskopem, nie chcą uwierzyć, że istnieje.
– Więc jak ich przekonać?
– Nie wiem. Ty jesteś białym człowiekiem i ty wiesz lepiej, jak należy rozmawiać z białym człowiekiem.
– Na Boga, byłeś pośrednikiem w handlu nieruchomościami. Potrafisz każdego przekonać… w każdej sprawie.
Śpiewająca Skała odwrócił się do mnie. Wydał mi się bardzo zmęczony i smutny, jakby to, że nie żyje, zupełnie go wykańczało.
– Powiem ci to imię, Harry Erskine. Co z tą wiedzą zrobisz, zależy od ciebie.
Próbowałem uśmiechnąć się do niego zachęcająco, ale nie było to łatwe. Zaczął się rozpływać i po kilku chwilach zniknął. Jedynym śladem, jaki pozostawił, był delikatny zapach olejku lawendowego do włosów.
Przynajmniej zgodził się pomóc. Nie miałem pojęcia, w jak sposób przekaże mi imię złego ducha, ale wiedziałem, że na pewno dotrzyma obietnicy.
Nie powiedział jednak wprost, czy jestem jego przyjacielem czy wrogiem. Może uważał mnie po trochu za jednego i drugiego.
Wziąłem prysznic, nie przejmując się grzechotem i szarpaniem całej instalacji ani tym, że wystrzeliwała nierówne chlusty gorącej wody. Nie wycierając się, owinąłem ciało grubym frotowym szlafrokiem, który dostałem od Karen – z wyszytym na kieszonce moim monogramem – i usiadłem przy otwartym oknie, pocąc się, pijąc guinnessa i słuchając straszliwych odgłosów nocy.
Wszędzie wyły syreny i co chwila po ulicy przewalały się hordy biegnących gdzieś ludzi. Nad dzielnicą odzieżową unosił się gęsty brązowy dym, a nad Times Square wisiały helikoptery z włączonymi reflektorami, których światła krzyżowały się jak gęsta pajęczyna.
Choć wiedziałem, że Śpiewająca Skała nie zostawi mnie na lodzie, coraz bardziej się denerwowałem i raz za razem wstawałem z fotela, by pokrążyć po pokoju. Wyłączyłem telewizję. Piętnaście po dziewiątej podano, że trzysta czterdzieści siedem osób zmarło z powodu „wampirzej zarazy”, a pięćset jedenaście znaleziono z poderżniętymi gardłami. W ciągu jednego dnia zamordowano w Nowym Jorku więcej ludzi niż zazwyczaj podczas całego roku.
Burmistrz Brandisi przyznał, że wyizolowanie przyczyny epidemii zajmie „dni, tygodnie, a może dłużej”. Manhattan był teraz całkowicie zamknięty, na każdym moście i wjeździe do tunelu były blokady. Prezydent obiecał udzielenie Nowemu Jorkowi „wszelkiego wyobrażalnego wsparcia” i przysiągł, że jeżeli okaże się, iż epidemia ma podłoże terrorystyczne, odpowiedź będzie „szybka i straszliwa”.
Читать дальше