Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Mimo wszystko szedł. To było silniejsze od rozsądku i chęci, by przyjąć ostatnią pieszczotę piasku i wreszcie się poddać. Postępowanie poza rozumem, poza logiką, było czymś, z czego jego siostra zawsze się śmiała. To wspomnienie przeszyło go dreszczem. On nie miał siostry, nie miał brata, matki, ojca, krewnych. Ta pamięć należała do kogoś innego, do człowieka, który umarł... Nie, nie umarł – on się nigdy nie narodził.
Pamiętał to uczucie, które nawiedziło go, gdy wściekłymi uderzeniami miecza wyrąbywał w skale dziurę w miejscu, gdzie wyryto jego imię. Czuł, jakby z każdym odpryskiem zdejmowano z niego jakiś ciężar, każdy fragment kamienia lądujący u stóp ściany wydawał się olbrzymim głazem spadającym z jego barków. Dusza nie jest wcale błogosławieństwem, powiedział kiedyś mężczyzna, którego nazywał wtedy wujem. To ciężar, który musimy nieść od narodzin aż do śmierci, strzegąc go zazdrośnie przed spojrzeniami obcych. Może kiedyś, za tysiące lat, gdy ponownie staniemy przed obliczem Matki, pochyli się ona nad nami i każdy dostanie swoją własną duszę. A ci, którzy przenieśli ten ciężar przez millennia, zostaną wreszcie ocenieni i zbawieni.
Powrót do miejsca, które kiedyś nazywał domem, był skokiem na główkę w bajoro pomówień, plotek i niechęci. Najgorsze, że doskonale rozumiał tę kobietę. „Jesteśmy tym, czym jesteśmy”, powiedziała, stojąc przed nim z twarzą zasłoniętą ekchaarem. To była jedyna prawda, której powinien się pokłonić. Lecz jeśli nie chciał tego uczynić? Gdy jej najstarszy syn wymienił imię Isanell, gdy głosem wypełnionym wściekłością i gniewem rzucił tych kilka zdań, nagle stało się jasne, że nie ma miejsca na świecie, gdzie ktoś taki jak on – pół Meekhańczyk, pół Issaram, mógłby się schronić. To, co wtedy wypełniło mu żyły, nie było ani lodem, ani ogniem. Jakby pękła bańka mydlana w jego głowie i nagle wszystko ucichło, cały świat skurczył się do oczu Deany, oczu, z których w kilka uderzeń serca wyciekła cała radość. Wtedy, na placu ćwiczeń, śmiała się razem z innymi, gdy on upokarzał synów Lengany i ich kuzynów. Czym innym było szczucie wszystkich na samotną młodą kobietę, a czym innym stawienie czoła w walce komuś, kto przelał krew wielu ludzi. Pokazał wtedy, że jakkolwiek by go nazywano, był wojownikiem Issaram. A sprawność bojową Issarowie cenili ponad wszystko.
A potem padło tych kilka słów i zrozumiał, że jednak nie jest jednym z nich. Że poza plemieniem, na służbie u meekhańskiego kupca, zyskał i stracił zbyt wiele, a w afraagrze nie ma niczego, czym mógłby tę dziurę załatać. Zabił tego zbyt gadatliwego, zabił drugiego, który go zaatakował, i był gotów zabić ostatniego z braci, bo jeśli mógł zostawić kobiecie, którą nazywał wtedy swoją siostrą, jakiś pożegnalny prezent, to była nim właśnie ta śmierć. Lecz nagle Deana stanęła przed nim ze skrzyżowanymi szablami, i to był koniec.
Ostatni raz spotkali się w rodowej siedzibie. Siedział na posłaniu z bronią w ręku, zakrzywione klingi wciąż lepiły się od krwi.
– Zbiera się rada – szepnęła, patrząc na niego dziwnie. – Grozi nam wojna rodów.
– Nie będzie wojny – powiedział wtedy. – Nie z mojego powodu. Gdziekolwiek się pojawię, zostawiam za sobą trupy tych, których powinienem chronić.
Opowiedział jej wtedy wszystko, o kupcu, który stał się dla niego niemal ojcem, o jego żonie, kobiecie, dla której honoru obecność w domu wojownika Issaram była z początku wielkim wyzwaniem, bo Issarowie mieli na rękach krew jej ojca i brata. O dwójce dzieci, z których jedno okazało się kimś więcej niż dzieckiem. Mówił krótko, poszarpanymi zdaniami, wyrzucając z siebie nawet nie gniew czy frustrację, lecz próbując pozbyć się zrodzonej na placu ćwiczeń obojętnej ciszy, która wciąż w nim była. Na próżno.
Nagle, pełznąc wciąż w górę, zrozumiał, że dusza opuściła go nie wtedy, gdy wyrąbywał w kamieniu dziurę, lecz wcześniej, gdy dotarło do niego, że nigdy nie będzie prawdziwym Issaram. To była ta cisza i pustka, która wypełniła go, gdy usłyszał imię Isanell. Wtedy, gdy patrzył w oczy kobiety, która była jeszcze jego siostrą, dusza opuszczała go powoli, w rytm uderzeń serca, które zwolniło niemal do zatrzymania się. Kiedy odwrócił się do Venyesa, kiedy sięgnął po broń, był już gaaneh, nieurodzonym, a późniejsze wydarzenia to tylko potwierdzenie tego, co się stało.
Gdyby wtedy na placu był któryś z Wiedzących, rozpoznałby to na pierwszy rzut oka, a plemię zabiłoby go bez chwili wahania i bez względu na cenę. Człowiek, który nie ma własnej duszy, to śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich dookoła. Pomiotnicy, oddający cześć Niechcianym, ulegają wypaczeniu, lecz jest to proces trwający całe lata, bo ludzka dusza potrafi stawiać zaciekły opór, zanim zostanie pochłonięta. Jednak ciało obdarzone świadomością, lecz duszy pozbawione, jest jak pusty dzban czekający na napełnienie. Każdy demon, duch, maeth, każda forma istnienia kryjąca się pod i poza Mrokiem, natychmiast skorzysta z okazji, by zawładnąć takim ciałem. Opór samego rozumu i woli na niewiele się przyda, o czym zdawali się zapominać meekhańscy czarodzieje, głoszący, że to właśnie rozum i wola kształtują Moc, zupełnie zapomniawszy, że nawet zwierzęta posiadają pewne formy rozumu i woli, a żaden z niższych gatunków nie potrafi korzystać z czarów.
Dlatego odszedł na pustynię, tam, gdzie nie spotka ludzi, gdzie nie ma magii. Tam, gdzie nie ma aktywnie kierowanej Mocy, istniała niewielka szansa na natknięcie się na coś, co mogłoby wykorzystać jego ciało. Zresztą, uśmiechnął się, wypluwając piasek z ust, cokolwiek byłoby go teraz opętało, nie miałoby przed sobą zbyt długiego istnienia. Najwyżej kilka bolesnych godzin.
Szczyt kolejnej wydmy osiągnął w chwili, gdy miał już się poddać. Przetoczył się przez wzniesienie i pozwolił, by piasek pociągnął go na dół, do kotliny między pustynnymi wzgórzami, gdzie jeszcze zalegał cień. Tu jednak było go znacznie mniej niż w poprzednim zagłębieniu. Słońce wznosiło się coraz wyżej i jeśli nie zwiększy tempa, to za godzinę nie będzie mógł już nawet pomarzyć o ukryciu się przed palącymi promieniami. Parsknął na tę myśl suchym, rzężącym śmiechem. Ukryć się? Po co? Tu i teraz powinna zakończyć się jego wędrówka, bo pokonanie kolejnej wydmy nie przybliży go do celu ani na krok. W końcu, o czym od dłuższego czasu starał się nie myśleć, już dawno stracił poczucie kierunku. Położenie legendarnego Skorpioniego Młyna było na wpół domysłem, na wpół bajką. Tylko ci, którzy wędrowali z karawanami po głębokiej pustyni, opowiadali, że czasem na horyzoncie zaczynają tańczyć miraże, przedstawiające głęboką nieckę pełną białego piasku, otoczoną przez łańcuch niewielkich, ciemnych skał. To była legenda oparta na złudzeniach i domysłach, bo nie słyszał o nikim, kto mógłby się pochwalić, że dotarł do samego Młyna.
Położył się na wznak, wpatrując w niebo szeroko otwartymi oczami. Przerażająco błękitny przestwór, pozbawiony najmniejszej chmurki, przypominał wielką, szklaną czarę przykrywającą cały świat. Niebo na zielonych północnych równinach było inne, pomyślał, nawet odcień miało inny, bardziej intensywny, mocniejszy. Czekał na łzy, które powinny się pojawić pod wpływem światła, lecz daremnie. Jego ciało jeszcze próbowało walczyć o każdą kroplę wilgoci, łzy były zbędnym wydatkiem. Ono jeszcze trzymało się nadziei na ocalenie.
Usłyszał szelest piasku i nagle po swojej lewej stronie zobaczył jaszczurkę. Nie jakąś tam jaszczurkę, tylko czarną ghe, długą na prawie dwie stopy, z łbem opancerzonym zabarwionymi na czerwono płytkami. W pysku trzymała małego skorpiona. Właściwie wystawał jej stamtąd tylko jego ogon, rozpaczliwie szukający miejsca, gdzie można wbić żądło. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, jaszczurka i człowiek. Potem, szybciej niż myślał, że to możliwe, mężczyzna wyszarpnął z pochwy przy ramieniu sztylet i rzucił. Ostrze trafiło w szyję, tuż za głową, gad zwinął się w miejscu, okręcił wokół własnej osi, dwa razy błysnął jasnym podbrzuszem i znieruchomiał.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.