Otworzyła przemocą usta leżącej, wetknęła palec do środka. Zabójczyni poruszyła się lekko, jęknęła.
Kanayoness zareagowała szybko i zdumiewająco. Złapała się ręką za włosy, szarpnęła, wyrywając garść czerni, nachyliła nad dziewczyną, jej palce zatańczyły, splatając czarnobiały warkoczyk. Przewiązała go kilkoma włosami.
Spojrzała na Issara przez ramię.
– Chodź tu. Podnieś ją i zabierz do celi. Idzie z nami.
Rozejrzała się po korytarzu, jakby po raz pierwszy dotarło do niej, że oprócz tajemniczego zabójcy znajdują się tam też inni. Omiotła wzrokiem trupy, krew, całą rzeź, która musiała się tam rozegrać, zanim przeszła przez drzwi. Zatrzymała spojrzenie na leżącym pod ścianą grubym mężczyźnie, który wyglądał, jakby stratował go bojowy rumak.
Zrobiła krok ku niemu, a ranny nabrał powietrza, jakby to miał być jego ostatni oddech.
– Ty. Meekhańczyku. – Kanayoness przechyliła głowę i uśmiechnęła się. – Możecie mnie szukać, ale nie wchodźcie w drogę. Jeśli uznam, że stanowicie zagrożenie, zacznę zabijać. Słowo.
Odwracając się zawiesiła wzrok na młodziku, który wspomógł Yatecha w walce. Wskazała go dłonią.
– I... zadbajcie o nich. Sprawdzę.
Weszła do celi zaraz za Issarem. Chłopak z mieczem ciągle tkwił przykucnięty na podłodze.
—— • ——
Ekkenhard chwiejnie wstał i podszedł do Gentrella. Musiał przytrzymywać się ściany, żeby nie upaść.
Komendant zamku powoli wypuścił powietrze. Wyglądał, jakby już jedną nogą stał na drodze do Domu Snu.
– Ekkenhard – wycharczał. – Pojedziesz zaraz do Nory. Zdasz relację. Powiesz, że znalazła nas... Powiesz, że jej szukają i że chyba przestanie teraz uciekać... Wykona ruch... Niech Laskolnyk się pospieszy. I niech uspokoją Ogary. Powiedz...
Głowa opadła mu na pierś i stracił przytomność.
—— • ——
Dziewczyna w celi wciąż kuliła się na posadzce w pozycji płodowej. Yatech, trzymając na rękach bezwładną teraz zabójczynię, stanął z boku.
Kanayoness podeszła do leżącej i podniosła jej głowę, brutalnie, ciągnąc za włosy.
– Ostatni rysunek, Nealla. Las, rzeka, dwa wzgórza i most. Miasto w oddali. Będziesz wiedzieć jakie. Potem odejdę i nigdy się już nie spotkamy, a Obrazy cię opuszczą. Obiecuję.
Nealla nie płakała. Twarz miała jak z kamienia, oczy niczym studnie.
– Nie pamiętam ich – powiedziała głucho.
– Kogo?
– Mamy, ojca, braci. Nikogo. Gdybym pamiętała, mogłabym ich narysować.
– Nie wiesz, czego pragniesz, dziewczyno – szept czarnowłosej był jak szelest sunącej po piasku żmii. – Gdybyś ich narysowała... mogliby po ciebie przyjść. Nie. Lepiej, że ich nie pamiętasz.
Nealla pochyliła głowę.
– Więc ciebie też nie chcę pamiętać. Ani szopy, ani tego, co się stało. Zabierz je, zabij, zabij moje wspomnienia. Teraz.
Cisza, i po dłuższej chwili szept. Miękki, niemal delikatny.
– Naprawdę tego chcesz? Jak to zrobię, nie będzie odwrotu. Zabiorę ci wszystko, co wydarzyło się w twoim życiu, po tym jak mnie spotkałaś. Chcesz?
Skinięcie głową.
– Dobrze. – Yatech nie musiał widzieć jej twarzy, żeby wiedzieć, że znów się pojawiła ta druga, Mała Kana. – Umowa. Najpierw rysunek, potem zabiorę ci wspomnienia. Pospiesz się.
Dziewczyna wstała, sztywno podeszła do ściany i zaczęła rysować. Ta inna istota, która zawładnęła Kanayoness, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się tak, jakby jej twarz była źle dopasowaną maską.
– Ciebie też mam wyczyścić? Przyszło ci to na myśl? Pozbyć się wspomnień mordu, poczucia winy, pamięci o własnym tchórzostwie? Chcesz?
Nie czekała na odpowiedź.
– Nic z tego, mój skorpionie. Będziesz pamiętał. Będziesz spalał się w żarze tych wspomnień, topił, a ja przekuję cię na miecz. Broń doskonałą. Lepszą nawet niż ona. – Wskazała ich więźnia. – I wypróbuję cię już wkrótce. Odrąbiesz dla mnie rękę, która znów wyciągnęła się po ten świat. Wykuję cię i zahartuję w krwi boga, mały skorpionie. Noszący Miecze. Chodź. Rysunek prawie gotów.
—— • ——
Szła łąką w stronę starej szopy. Nigdy jej tam nie znajdą. Jeszcze kilka kroków i...
Ciemność, smród, wilgoć. Stoi w mrocznym pomieszczeniu, w cienkiej koszuli, brudne ściany, kamienna podłoga, dziura w miejscu drzwi. Coś jest nie tak z jej ciałem. Unosi ręce do twarzy, wyglądają w półmroku jak jej i nie jej. Są blizny, ta na lewym kciuku i ta na grzbiecie dłoni, ale ręce są jakieś za duże, niekształtne, obce.
Chwiejnie, jak w koszmarze, dochodzi do wyłamanej futryny i wygląda na korytarz.
I zaczyna krzyczeć.
Table of Contents
PÓŁNOC Topór i skała
Honor górala
Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami
Szkarłat na płaszczu
Krew naszych ojców
POŁUDNIE Miecz i żar
Ponieważ kocham cię nad życie
Gdybym miała brata
Pocałunek skorpiona
Zabij moje wspomnienia