Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Po co mi to mówisz?
Wzruszyła ramionami.
– Powinieneś pamiętać, że bogowie nie dbają o śmiertelników. Wasze pragnienia, nadzieje i marzenia nie mają dla nich najmniejszej wartości. Atak paniki Laal zabił tu dziesiątki tysięcy ludzi bezpośrednio, a setki tysięcy w pośredni sposób, bo głód, który nadszedł po zniknięciu żyznego dorzecza, karmiącego piątą część ludności kontynentu, zapchał szlak do młodego Domu Snu na następne sto lat. Nie musiała tego robić... ale bała się o swoje istnienie, odkrywszy po śmierci Dresw’low, że bogów może spotkać nicość. Nie Dom Snu, którego strażnicy przyjmują dusze śmiertelników, lecz całkowite i nieodwołalne unicestwienie. – Uśmiechnęła się. – Ceną za osiągnięcie boskości jest balansowanie na krawędzi otchłani, która nie ma dna.
– Nie dbamy o bogów.
– My, to znaczy kto? – Uniosła ładnie zarysowane brwi.
Widział, że z jej oczu zniknęła przerażająca obcość, znów patrzyła na niego zwykła, ładna, złośliwa i cyniczna dziewczyna. Wolał ją od tego czegoś obcego, co pojawiało się w najmniej spodziewanych momentach. Ale tylko trochę bardziej. Przysiągł na rok. W tej chwili już niecały.
– No? Nie odpowiesz? Ciągle jeszcze jesteś bardziej Issarem niż wygnańcem. Wciąż myślisz i patrzysz na świat z poziomu tego uwięzionego na pustyni plemienia. Musisz mi uwierzyć, wasz los w tamtych czasach nie był niczym niezwykłym. Wydaje ci się, że znacie wszystkie odpowiedzi, wszystkie zagadki, że skoro jesteście potomkami tych, którzy przeżyli, to wasza historia jest czymś niezwykłym i cennym. Mam dla ciebie niespodziankę, mój mały skorpionie, wszyscy ludzie na świecie są potomkami tych, którzy przeżyli. Wasza niezwykłość sprowadza się tylko do tego, że pozwolono wam istnieć po dwóch zdradach, choć już po pierwszej powinniście zostać wybici do ostatniego noworodka. Bo po tym, jak pokazaliście, że śmiertelnicy mogą walczyć z bogami, że mogą zabijać awenderi... Zostawienie was przy życiu było albo głupotą, albo geniuszem przekraczającym wszelkie wyobrażenie, strategią sięgającą tysięcy ruchów w przód...
Na jej twarzy pojawił się głęboki namysł. To coś przerażająco obcego zagościło w niebieskich oczach na krócej niż sekundę. Poczuł, jak zamiera mu serce.
– Chyba że przeżyliście wbrew planom – szepnęła do siebie. – Chyba że pustynia miała was zabić, a klątwa, wiążąca wspólną duszę w żywym ciele plemienia, skazać na całkowite zniszczenie... Co ty na to? Wysłać lud, który narodził się na żyznych, zielonych ziemiach pełnych rzek i jezior, żeby odbył pokutę na pustyni, to jak kazać dziecku przepłynąć wpław ocean. Można unicestwić resztki narodu, nie brudząc sobie rąk krwią. Ale wy przeżyliście, wbrew wszystkiemu, wbrew boskim planom. Spotkaliście kilkudziesięciu starców z plemienia, którego młodzież wybito do nogi, a oni pokochali wasze dzieci i przyjęli was na swojej ziemi jak odzyskanych krewnych. Przeżyliście, czcząc najmniej zaangażowaną z bogiń i czekając na szansę na odkupienie... mimo że ono miało nigdy nie nadejść. Bo mieliście zginąć.
Zaśmiała się głośno, płosząc jakieś pustynne stworzenie, które uciekło w mrok, wydając ostrzegawcze syki.
– Czy mam rację, Keru’weln?
Potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie, że takim właśnie imieniem go obdarzyła.
– Nie wiem – zachrypiał.
– Wiem, że nie. To dopiero byłaby niespodzianka, co? Zanim bogowie zorientowali się, że ich plan zawiódł, byliście już silnym plemieniem, które ciągle pamiętało, że można zabijać awenderi. Na dodatek dotrzymaliście wiary Baelta’Mathran, a ona słynie z tego, że nie łamie danego słowa. Zresztą, może planowała to od początku? Kto ją tam wie?
Patrzyła na niego, mrużąc oczy. Obcość pojawiała się w nich i znikała.
– Ty ciągle myślisz o sobie jak o Issaram, prawda? Wciąż nie potrafisz się od tego odciąć. Tak nie może być... – Skinęła głową, podejmując decyzję. – Odsłoń twarz!
Nie zareagował, w pierwszej chwili niezdolny pojąć, zaakceptować tego, co do niego mówiła.
– No już! – Jej uśmiech ciął jak szklany odprysk wbijający się w ciało. – Nie jesteś już Issaram. Wyrzekłeś się rodu, plemienia, wspólnej duszy. Nie musisz zasłaniać twarzy. Odsłoń ją!
Ściągnął ekchaar, czując na policzkach pieszczotę wiatru. To było dziwne uczucie. Stał przed obcym, nie mając zasłony na twarzy. I nie mając niczego, co mógłby stracić. Pustka pojawiła się znikąd, ciemny mroczny ciężar wypełniający miejsce gdzieś za mostkiem. Przypominała...
– Wrzeciono z czarnego lodu. Prawda? – Patrzyła mu w oczy, a obcość powoli odpływała w głąb jej źrenic. – Jakby za mostkiem ktoś umieścił ci kawałek lodu w kształcie wrzeciona. Wiesz, że lód jest czarny, i wiesz, że waży więcej niż cały świat, a co gorsza masz pewność, że nigdy nie uda ci się go wydobyć. Będziesz go nosić do końca życia, mój mały skorpionie. Mój Noszący Miecze – dodała niemal pieszczotliwie.
Uśmiechnęła się przerażająco.
– Już wkrótce będziesz miał okazję je wypróbować. A jeśli zawiedziesz, przeciwnik nie da ci najmniejszej szansy. Być może idziesz tam tylko po to, by umrzeć, dając mi czas na ucieczkę. Co ty na to?
– Czy wtedy wrzeciono zniknie?
– Tak, na pewno.
Skierował wzrok na mur.
– Więc chodźmy.
—— • ——
Mężczyzna się zmienił. Wyczuła to w pół ruchu, z dłonią uniesioną tam, gdzie znajdowała się jego twarz. Teraz nie nosił zasłony, widziała głęboko osadzone oczy, smutne jak jesienne niebo, krzywy nos, chyba złamany, ładne usta. Był młody, może kilka lat starszy od niej, i stary jednocześnie. Trudno było uchwycić jego istotę, zwłaszcza w tym świetle, ale postanowiła, że spróbuje. Po namyśle dodała mu kilka bruzd na twarzy, powinno wystarczyć.
Z dziewczyną nie było problemu. Od miesięcy widziała ją na wewnętrznej stronie powiek. Był to wizerunek obcy i boleśnie znajomy, jak twarz matki, którą ktoś próbuje sobie przypomnieć, przywołując zamiast niej jakieś niejasne obrazy. Miała jednak pewność, że się nie pomyli. Nie przy niej.
Jej cela była narożna, korytarz obiegał ją z dwóch stron i w dwóch ścianach tkwiły drzwi, zaopatrzone w niewielkie okienka. Strażnicy odwiedzali ją co godzinę, zaglądając do obu z nich, a czasami wchodząc do celi i sprawdzając wszystko dokładnie. Jej się nie bali, nie tak jak innych. Nie, pokręciła głową, analizując tę myśl. Jej bali się o wiele bardziej, dlatego tak często sprawdzali, co robi. Miała Moc przywoływania obrazów, Moc wypuszczania ich z własnej głowy. Obrazy tkwiły tam od zawsze i były groźne.
Jeśli pozwalali jej malować, w celi pojawiały się farby i pędzle oraz płachty najcieńszego papieru, jaki w życiu widziała. Gdy malowała, zawsze obserwowały ją przynajmniej trzy osoby, w tym czarodziej, i chodziło im nie tylko o to, co tworzyła, lecz także, by nie schowała gdzieś farb, które w jej ręku mogły stać się śmiertelną bronią. To samo dotyczyło wszystkiego, czego mogła użyć do tworzenia, resztek jedzenia, napojów oraz kału i moczu, które zabierano jej, gdy tylko posiliła się i załatwiła swoje potrzeby. W jej przypadku nie mogło być mowy o cuchnącym wiadrze stojącym całymi dniami w kącie celi.
Zrobili wszystko, żeby pozbawić ją możliwości malowania poza kontrolą.
Mimo tego malowała ten obraz od kilku dni.
Udało jej się ukryć, co robi, bo strażnicy szukali tego, co w ich mniemaniu było rysunkiem. Prostych linii, jasno przedstawionych figur, wyraźnych postaci. Szukali czegoś podobnego do rzeczy, które malowała do tej pory.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.