Robert Wegner - Północ-Południe

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Żółte Zęby – mruknął Saber’ch. – Myślałem, że w tym roku się nie odważą.

Yatech słyszał, że w zeszłym roku ten szczep stracił w walce z Issarami trzydziestu wojowników. Górali poległo tylko trzech. W ten właśnie sposób rodzą się legendy.

Tymczasem napastnicy wjechali w stado, które zakręciło się, zakłębiło pomiędzy końskimi nogami i zastygło nieruchomo, spokojnie skubiąc trawę. Te zwierzęta z pastwiska przepędzić mogło tylko stado demonów. Jeźdźcy przez chwilę rozglądali się ogłupiali, szukając obrońców. Najwyraźniej spodziewali się wszystkiego, tylko nie ciszy i spokoju.

Yatech kątem oka dostrzegł jeszcze kogoś. Mała, ciemna sylwetka przytulona do skał kilkadziesiąt metrów na lewo od nich. Dziecko? Kobieta? Czuł, że patrzy na niego i tylko na niego, jakby chciała spojrzeniem przewiercić go na wylot.

– Zaraz się zacznie – mruknął kuzyn i trącił go w bok. – Siedź w miejscu i nie wychylaj się.

To wystarczyło. Jak mówili mądrzy starcy, jeśli chcesz, żeby młodzik wszedł na górę, zabroń mu się wspinać. Yatech od razu zapomniał o dziwnej postaci, poprawił zasłonę na twarzy, sprawdził, czy miecze lekko wysuwają się z pochew.

– Zobaczymy – mruknął wyzywająco.

Saber’ch tylko się uśmiechnął. Wyciągnął spod wierzchniej szaty procę i dwa ołowiane pociski. Takie do walki, nie do polowania, w których krawędzie wtopiono stalową listwę wyostrzoną jak brzytwa. Starsi zazwyczaj uśmiechali się, mówiąc, że proca to zabawka dla dzieci, ale taki pocisk, odpowiednio wystrzelony, mógł odciąć dłoń lub pół twarzy. Z bliska przebijał skórzany pancerz.

Nagle po przeciwnej stronie polany wybuchł wrzask. Koczownicy jak jeden mąż odwrócili się w tamtą stronę. W szczelinie między kamieniami mignęła szara, przygarbiona postać, trzy wystrzelone w jej stronę strzały przecięły pustkę i w tym samym momencie Yatech zobaczył, jak jego kuzyn przyklęka, rozkręcając broń. Był najlepszym procarzem, jakiego znał. Nie minęły dwa uderzenia serca, jak proca w ręku chłopaka zamieniła się w rozmazany dysk, a Saber’ch wydał głośny, mrożący krew w żyłach, bojowy okrzyk Issaram.

Dwóch koczowników odwróciło się, ten bliższy zaczął napinać łuk. Pocisk z procy poleciał po płaskiej paraboli, niemal śpiewając w locie, i trafił łucznika prosto w usta. Twarz eksplodowała, odrzucona w tył, wydawało się, że gdyby nawet pocisk nie miał ostrych krawędzi, to i tak sam impet uderzenia złamałby jeźdźcowi kark. Zanim mężczyzna zsunął się z siodła, spomiędzy kosmatych kozich grzbietów wyskoczyły cztery zamaskowane sylwetki.

Atakowali konnych parami, zgrani idealnie, tak jak to po wielokroć ćwiczyli w rodzinnej afraagrze. Jeden zadawał cios z prawej lub lewej, wiążąc broń przeciwnika w skomplikowanym młynku, drugi uderzał z przeciwnej strony, sztychem, cięciem, w pierś, brzuch, nogę, jak się dało. Starali się nie ranić zwierząt, zdobyczny koń był wspólnym dobrem, pomnażającym majątek plemienia. Wszyscy koczownicy mieli w rękach łuki, nie dobyli jeszcze szabel ani wyposażonych w długie styliska toporów, więc zanim Yatech zdążył mrugnąć, trzech z nich jakby zdmuchnęło z siodeł. Ostatnia czwórka nie oglądała się na kamratów, tylko rozpierzchła na wszystkie strony. Dwóch ruszyło prosto na nich, jego i Saber’cha.

Mieli do przebycia jakieś trzydzieści kroków, konie rozpędzały się z trudem, spowalniane przez plączące się im pod nogami kozy, jeden wyraźnie został w tyle. Saber’ch zdążył włożyć do procy drugi pocisk, zakręcić dwa razy i posłać go prosto w łeb biegnącego z przodu zwierzęcia. Tym razem życie konia było mniej ważne niż zatrzymanie napastników. Jednak ołowiana gruda nie nabrała wystarczającego pędu, pocisk omsknął się po czaszce, znacząc tylko miejsce uderzenia krwawą smugą. Na szczęście to wystarczyło. Zwierzę kwiknęło przeraźliwie, potknęło się i wyrzuciło jeźdźca z siodła. Zanim koczownik wylądował na ziemi, starszy chłopak już miał miecze w ręku i zagradzał drogę drugiemu z Karchonów.

Jeździec zdążył wydobyć szablę, ciężkie, zakrzywione ostrze z ciemnej stali. Uniósł się w siodle i ciął z góry, prosto w głowę Saber’cha. Chłopak sparował lewym mieczem w głębokim uniku, prawym jednocześnie zadając szeroki cios w tylne nogi konia, między pęciny a staw skokowy. Trafił tylko jedną, zakrzywione ostrze zgrzytnęło o kość, i to wystarczyło. Zwierzę przy następnym kroku kwiknęło dziwacznie, zupełnie nie jak koń i aż zaszorowało zadem po ziemi. Jeździec wyrzucił stopy ze strzemion i w pełnym pędzie zeskoczył z siodła. Przetoczył się, podniósł od razu na nogi, ciągle z szablą w ręku, i odwrócił w ich stronę. Furia w jego oczach mogłaby kruszyć skały.

Wyciągnął rękę w stronę przeraźliwie rżącego, usiłującego podnieść się zwierzęcia i rzucił kilka słów w swoim języku. Krótkich, dosadnych, gniewnych. Splunął na ziemię, podszedł do konia i jednym, straszliwym, oburęcznym cięciem prawie odrąbał mu łeb. Spojrzał na chłopców i Yatech zrozumiał, co wuj mówił o ludziach, którzy przeszli już pod ostrzem śmierci, lecz wracają, żeby zabrać kogoś ze sobą. Ten koczownik wiedział, że umrze, ale postanowił ich tu i teraz zabić i to za... co było prawie niewiarygodne, za konia, którego okaleczyli. Zupełnie jakby to zwierzę było członkiem jego rodu, pomyślał.

Saber’ch opuścił broń w dół i lekko skinął mężczyźnie głową, po czym ruszył na niego przygarbiony. Yatech spojrzał na swoje dłonie, w których ściskał rękojeści mieczy. Nie pamiętał, żeby je wyciągał. Usłyszał szelest za plecami, więc odwrócił głowę, chcąc powiedzieć nadchodzącym kuzynom, żeby się nie wtrącali, bo Saber’ch przyjął wyzwanie. Cios spadł na niego jak piorun, powinien trafić w gardło, ale w ostatniej chwili chłopak zdołał podnieść rękę, podbijając jatagan. Ostrze ześlizgnęło się po policzku, na skos, zahaczając o kość i kończąc niemal na linii ust. Ból był obezwładniający, Yatech zatoczył się w bok, tylko dzięki szczęściu unikając ciosu wyprowadzonego drugą ręką. To był ten koczownik, którego konia zranili pociskiem z procy. Podczas upadku zgubił szablę, teraz szedł na niego z dwoma jataganami w rękach. W oczach płonęło mu szaleństwo. Kolejny, który nie chciał odejść sam do przodków. Podobno Karchonowie wierzyli, że dusze nieprzyjaciół zabitych w ostatniej walce zostają niewolnikami wojownika, gdy przejdzie on już przez bramy Domu Snu. To sprawiało, że przyparci do muru, walczyli jak demony.

Teraz koczownik rzucił się na Yatecha, zasypując go ciosami. Był wyższy od niego niemal o głowę, szeroki w ramionach, szybki i silny. Walił z furią, raz za razem, a jego jatagany niewiele ustępowały długością dziecięcym mieczom chłopaka. Na dodatek, co wśród koczowników było rzadkością, umiał walczyć oburącz niemal tak dobrze, jakby był Issaram.

Yatech cofnął się o krok, później kolejny, parując uderzenia z coraz większym trudem. Jego przeciwnik był świetnym szermierzem i co najważniejsze, walczył, żeby zabić. A on jeszcze nigdy nie przelał krwi wroga w walce. Ból zranionego policzka paraliżował prawą stronę twarzy, mglił wzrok i niemal odbierał zmysły.

Nie chcę umierać, pomyślał, nie teraz, nie tutaj. Odbił kolejny cios, a ramię zdrętwiało mu od siły uderzenia. Nie chcę umierać, gdy słońce właśnie wyszło zza gór, gdy zapowiada się kolejny piękny dzień, a niebo jest takie błękitne. Nie chcę dołączyć do trupów, plamiących trawę krwią i żółcią. Uchylił się przed szerokim cięciem i odskoczył w tył. Ekchaar, nadwerężony cięciem, rozchylił się nagle i zsunął mu z twarzy. Na chwilę koczownik zwolnił, najwyraźniej zaskoczony młodością swojego przeciwnika. Później uśmiechnął się szeroko i ruszył do ataku.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Północ-Południe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Niebo ze stali
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Robert Sheckley - Coś za nic
Robert Sheckley
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Wolfgang Wegner - Nacht über Marrakesch
Wolfgang Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Robert Stevenson - Nuevas noches árabes
Robert Stevenson
Отзывы о книге «Północ-Południe»

Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x