Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
W tej chwili Yatech zobaczył ją po raz drugi. Nie było wątpliwości, że to kobieta albo dziewczyna stała kilkadziesiąt kroków z tyłu, za plecami Karchona, a jej sylwetka niemal zlewała się z tłem, które stanowiły pobliskie zarośla. Zaskoczony, prawie dał się wypatroszyć, w ostatnim momencie sparował sztych, odbił cios drugiego jatagana i znów się cofnął, zapominając o dziwnej postaci.
Rozpaczliwie, szaleńczo chciał żyć, a to znaczyło, że ten wojownik musi zginąć. Rzut oka upewnił go, że Saber’ch nadal walczy ze swoim przeciwnikiem, widocznie również trafił na dobrego szermierza. Z boku wciąż dochodziły dzikie okrzyki i szczęk broni. Był zdany tylko na siebie.
Odbił kolejne trzy ciosy, przed czwartym uchylił się, nie ufając swojej ręce, którą po ostatniej paradzie ogarnęło dziwne, rozchodzące się od łokcia drętwienie. Opuścił miecz, poruszył nadgarstkiem, usiłując przegnać mrowienie sięgające już dłoni. Karchon zauważył ten gest i uśmiechnął się ponownie pod ciemnym wąsem. Yatech zmrużył oczy.
Nie chcę umierać, pomyślał jeszcze raz, to nie jest dobry dzień na śmierć. Nie tu i teraz. Nie!!!
Skoczył do przodu, gdy tylko koczownik uniósł broń do kolejnego ciosu. Puścił miecze, a zanim brzęknęły o kamienie, miał już w dłoniach krótkie sztylety i nagle znalazł się w obrębie ramion napastnika, zbyt zaskoczonego, by zareagować. Uderzył, tak jak setki razy ćwiczył to z wujem. Prawa ręka w lewą tętnicę szyjną, lewa w prawy bok, tuż pod żebra, w wątrobę.
Nie przebił pancerza lewą ręką, wyprawiona skóra powstrzymała ostrze, ale drugi sztyletem trafił idealnie, tuż pod szczękę i zaraz w dół, rozcinając szyję aż do tchawicy. Błyskawicznie puścił sztylety, przywarł do napastnika, oplótł go rękoma i nogami. Przewrócili się na ziemię.
Przez kilka długich uderzeń serca toczyli się po trawie, Yatech wczepił się w koczownika jak kleszcz, udało mu się przycisnąć jedno ramię Karchona do tułowia, głowicą jatagana w drugiej dłoni oberwał kilka ciosów w plecy, ale coraz słabszych, mizerniejszych. Krew tryskająca z tętnicy trafiała go prosto w twarz, zalewała teraz oczy, mieszała się z jego własną. Nie puścił napastnika, dopóki jego ruchy nie osłabły, póki nie ucichł rzężący świst wydobywający się z przeciętej tchawicy.
Podniósł głowę na odgłos kroków. Saber’ch też już skończył swoją walkę. Przez chwilę kuzyn patrzył na niego z powagą.
– Będziemy potrzebowali igły...
– ...z nitką – powiedziała ślepa kobieta. – Poproś ciotkę Fatre o koszyk z przyrządami do szycia.
Jej szczupłe dłonie o pomarszczonej skórze z wprawą właściwą tylko niewidomym dotykały rozdarcia w wierzchniej szacie. Bezbłędnie znajdowała drobinki żwiru, małe kamienie, brud. Usuwała je szybkimi, niecierpliwymi ruchami. Pogładziła delikatny materiał, przejechała po haftach.
– To wierzchnia khandawa? – zapytała.
Skinął głową, pociągając nosem. Tak właśnie go znalazła, usmarkanego i pochlipującego, schowanego w najgłębszym kącie rodowej siedziby, w piwnicy składającej się z kilku podziemnych komnat wykutych pod właściwym domostwem. Ze względu na niską temperaturę przechowywano tu zapasy żywności i wody, trafiły tu także kamienne żarna i kobieta, która nimi kręciła. Właśnie ona wychynęła ze swojej komórki, w której oprócz tych żaren i wąskiego posłania nie było niczego więcej. Dzieci w domostwie śmiały się z niej i nazywały ogalewa – mroczna baba. Na ogół nie zbliżały się w trakcie zabaw do piwnic, chrzęst żaren skutecznie odstraszał i informował, że ogalewa nie śpi. Większość z nich bała się jej i unikała. Gdyby nie wypadek, nigdy by tu nie trafił. A tak, gdy pociągając nosem, kulił się w swojej kryjówce, znalazła go i wyciągnęła z kąta. Jej dłonie obmacały rozdarcie, rozpoznały rodzaj szaty.
– To khandawa? – powtórzyła, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
Skinął głową i zaraz, świadomy, że przecież pokryte bielmem oczy nie mogły tego dostrzec, odpowiedział:
– Tak.
– Co „Tak”? – Uśmiechnęła się.
– Tak, ciotko, to khandawa.
Palce kobiety zatrzymały się na chwilę na pasach przecinających jego pierś. Świeżo wyprawiona skóra skrzypiała i wydzielała intensywną woń.
– Dostałeś dzisiaj swoje pierwsze prawdziwe miecze, prawda?
– Tak, ciotko.
– Ile masz lat?
– Siedem.
Jej dłonie przerwały wędrówkę po materiale i zawiłym hafcie ozdabiającym przód i boki szaty.
– To ptak, prawda? A to płomień. – Dotknęła jego prawej i lewej piersi. – Wokół biegają zwierzęta, jelenie, sarny, lisy, borsuki. Dużo zielonej trawy, błękitny strumień. To piękna khandawa. Gdzie ją rozdarłeś?
– Na placu ćwiczeń.
– Spieszno ci było wypróbować nowe miecze? Prawda? A nie pomyślałeś, żeby ją zdjąć przed ćwiczeniami? – westchnęła. – Najwyraźniej nie. Ale to rozdarcie to nie od broni – stwierdziła.
– Nie – chlipnął. – Przewróciłem się.
– Oczywiście. Ściągnij ją, no już. I biegnij do ciotki Fatre, niech da koszyk z przyborami do szycia. Ten świąteczny. Powiedz, że ciotka Entoel prosi.
Pomknął przed siebie, ledwo pomogła mu ściągnąć pasy z mieczami i wierzchnią szatę. Entoel, tak miała na imię, dziwnie, nie po issarsku, co tylko pogłębiło jego zmieszanie. Najchętniej w ogóle by tam nie wracał, ale nie mógł zostawić u niej khandawy, a pas z mieczami był teraz ważniejszy niż wszystkie skarby świata. Nie wiadomo, co byłoby gorsze, stanąć bez uroczystej szaty przed ciotką Ka’edlą, która zajmowała się w rodzie wszystkimi dziećmi, czy też pojawić się jutro na placu ćwiczeń przed mistrzem Vedallem bez nowych mieczy.
Ciotka Fatre była niedużą, pulchną kobietą, która zajmowała pomieszczenie najbliższe centralnej komnaty domostwa. Odkąd pamiętał, była miła dla każdego z dzieci, traktowała je jak własne, zawsze uśmiechnięta i rozgadana. Potrafiła opowiadać najpiękniejsze historie, jakie słyszał, i nawet, jeśli były to historie o walce z demonami przybyłymi razem z Niechcianymi z otchłani poza światem, wszystkie dzieci słuchały jej z otwartymi ustami.
Przestała się uśmiechać, gdy usłyszała jego prośbę.
– Ciotka Entoel? – zapytała, przypatrując mu się uważnie. – Coś ty robił w piwnicy?
Pokręcił głową, niezdolny wykrztusić ani słowa. Po chwili dała mu mały koszyk wypełniony szpulkami jedwabnych nici, igłami i naparstkami. Miała przy tym dziwny wyraz twarzy.
– Idź. Ciotka Entoel to najlepsza szwaczka, jaką znam. Cokolwiek ci zeszyje, będzie wyglądało jak nowe.
Gdy wrócił do piwnicy, czekała na niego w tym samym miejscu, w którym ją zostawił. Odrobina światła wpadająca przez uchylony właz sprawiała, że wyglądała jak plama czerni w królestwie cienia.
– Już jesteś? – W jasnej twarzy błysnęły pokryte bielmem oczy. – Będę potrzebowała twojej pomocy.
– Tak, ciotko?
– Rozdarcie biegnie przez strumień i skrzydło ptaka. Wyszukaj proszę błękit.
– Błękit?
– Niebieski. – Uśmiechnęła się niespodziewanie miło.
Podał jej szpulkę niebieskich nici. Bezbłędnym ruchem nawlokła igłę, delikatnie wymacała rozdarcie. A później, dopiero po chwili pojął, co widzi – jej dłoń, ta trzymająca igłę, rozpoczęła taniec. Ścieg za ściegiem, równiutko, rozdarcie zaczęło znikać, ukryte w kolejnej fali, znaczącej powierzchnię wyhaftowanego strumienia. To wyglądało prawie jak czary.
– Teraz czerwień i brąz. Nie zapytałam, jak masz na imię.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.