Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Ellanda uśmiechnęła się leciutko.
– Czyżby była aż taka brzydka?
– Nie, jeśli ktoś lubi krosty i lekkiego zeza. Będzie miała kłopoty ze znalezieniem męża.
– Nie sądzę, jej ojciec jest baronem i ma spory majątek. Nie ma lepszego eliksiru piękności niż tytuł i duży posag. Dobrze, że się powstrzymałeś. W razie czego mam świadków, jak było naprawdę, ale z pojedynku nie możemy się wycofać. Straciłbym twarz.
To akurat rozumiał bez problemów. Zastanawiało go tylko jedno.
– Ktoś dla niego walczy? Dla barona? Sam nie wystąpi w obronie honoru córki?
– Nie. Gdyby to mnie oskarżył o próbę uwiedzenia, musiałby walczyć sam. Mam tytuł szlachecki, więc nie miałby innego wyjścia. Postąpił bardzo sprytnie, teraz może wystawić do walki własnego strażnika i jeśli wygra, umowa będzie jego.
– Dlaczego?
– Pułkownik Gasewr nie kupi siodeł dla swoich kawalerzystów od kogoś, kto przegrał honorowy pojedynek. To nie pierwszy raz, gdy rec-Vankeel chce zdobyć w ten sposób kontrakt od armii.
– A ten jego strażnik? Dobrze walczy?
– Saworeh to rzeźnik. Były oficer z pułku kawalerii Niebieskie Łby, wyrzucony z armii, bo za bardzo lubił zabijać. Podobno był odpowiedzialny za kilka masakr koczowniczych plemion, do których doszło parę lat temu w trakcie zwykłej przygranicznej przepychanki. Cztery obozy, mężczyźni, kobiety i dzieci. Musieliśmy zapłacić złotem za każdego zabitego, żeby plemiona nie ogłosiły wielkiej wojny. Handel z koczownikami przynosi dziesięć milionów cesarskich orgów rocznego zysku. Wojna kosztowałaby pięć milionów miesięcznie. Lubiący krew głupcy to przekleństwo każdego imperium.
Yatech wzruszył ramionami.
– To przekleństwo każdego plemienia. Pytałem, czy dobrze sobie radzi z mieczem?
– Walczy womerską długą szablą, znasz tę broń?
– Widziałem ją w walce. Dobra szabla, ale lepsza dla jeźdźca niż pieszego.
– Jemu to nie robi różnicy. Jeśli Saworeh nie zdecyduje się na drugie ostrze, ty także będziesz musiał walczyć jednym mieczem. Takie są reguły pojedynku.
– Rozumiem. Jak wygląda?
– Ciemne włosy, niebieskie oczy...
– Chodziło mi o wzrost i wagę, pani Ellando. Nie zamierzam go swatać, tylko zabić.
Małżonka kupca zaczerwieniła się lekko. Mąż posłał jej kpiący uśmiech.
– Kobiety – mruknął. – Jest pół głowy wyższy od ciebie, masywny i szeroki w ramionach. Ehren-rec-Vankeel chwali się nim przy każdej okazji, prowadzając za sobą nawet do wychodka. Widziałem dwa jego pojedynki. Jest szybki, silny i mimo swojej masy rusza się jak kot. Przeciwników na ogół okalecza. I to też jest ważne, Yatech. Nie powinieneś go zabijać.
– Nie rozumiem.
Aerin westchnął, wyraźnie zakłopotany.
– Trudno to wytłumaczyć... Zostałeś wyzwany na pojedynek, ech, właściwie to ja zostałem wyzwany, ale ty masz walczyć. W takich pojedynkach, jeśli wyzywający wyraźnie nie zaznaczy, że walka ma być na śmierć i życie, obowiązuje niepisana zasada poważnego zranienia, po którym jeden z przeciwników poddaje się, a drugi darowuje mu życie. Nie robi dobrego wrażenia ktoś, kto wychodzi na plac, żeby posiekać adwersarza na kawałki.
– Więc po co walczyć? Nie lepiej po prostu zagrać w kości?
– Yatech... Tu chodzi o to, że jesteś...
– Issaram?
– Issarem. Tak. Ta prowincja wciąż pamięta rzeź sprzed ćwierć wieku. – Aerin rzucił ostrożne spojrzenie na żonę. Miała twarz jak wykutą z kamienia. – Jesteś nowy w mieście. Niedobrze będzie, jeśli zaczniesz od zabicia byłego oficera, nawet jeśli jest to ktoś okryty wątpliwą sławą. Ludzie odwrócą się od ciebie i ode mnie.
Zawahał się.
– Oczywiście, jeśli nie będzie innego wyjścia, możesz wypruć mu flaki.
Yatech wzruszył ramionami, to był jeden z tych gestów, które jego pracodawca odczytywał bezbłędnie.
– Ja jemu albo on mi. Nigdy nie wiadomo. Jeśli pozwolicie, pójdę się przygotować na jutrzejszy ranek.
Rzecz jasna nie zatrzymywali go. Gdy wszedł do swojej komnaty, zaryglował drzwi, ściągnął pasy z mieczami i wierzchnią szatę, po czym usiadł na łóżku. Zamknął oczy, koncentrując się na własnym ciele. Rozpoczął serię ćwiczeń oddechowych, rozluźniających mięśnie i zwalniających bieg myśli. Jutro rano stanie do walki w imię reguł, których do końca nie rozumiał. Został wyzwany, żeby skompromitować jego pracodawcę. Będzie walczył, być może na śmierć i życie, po to, by jeden z kupców mógł zarobić dużo złota. To byo coś, czego do końca nie pojmował, zasady, które rządziły tym światem, były dziwne i niepojęte.
Honorem strażnika jest honor osoby, której przysiągł strzec. To była dobra reguła. Rozwiewała większość wątpliwości i zwalniała z poczucia winy. Ciekaw był, czy ten drugi mężczyzna, ten, z którym skrzyżuje miecz, też tak myśli. Powoli odpływał w trans, oczyszczający myśli z ciężaru niepewności i wahań. Jeśli jutro będzie miał mniej szczęścia, jego kawałek duszy wróci do plemienia bez żadnych problemów.
W ostatniej chwili w odbiciu na wypolerowanej powierzchni miedzianego świecznika zobaczył kogoś za oknem. Zerwał się na nogi, wyciągając broń. Nadal miał założony ekchaar, ale chodziło o to, że ktoś śmiał podglądać go w komnacie, gdy mógł odsłonić twarz. Taką ciekawość należało powstrzymywać w samym zarodku. Zanim dopadł okna, wiedział, że się pomylił. Cień zniknął.
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
– Yatech...
– ...hej, Yatech – gorączkowy szept kuzyna obudził go z lekkiej drzemki. – Karchonowie.
Zerwał się i zaraz upadł z powrotem, podcięty.
– Leż, głupi. Mogą nas zobaczyć.
Wypas kóz, ostatni w tym roku. Z trudem uprosił ciotkę, żeby pozwoliła mu pójść ze starszymi kuzynami na drugą stronę gór, kilka dni nużącej, ciężkiej wędrówki, ze stadem meczących, złośliwych, włochatych potworów, które stworzono chyba tylko po to, by zamieniać życie młodych chłopaków w piekło. Stu piętnastu kóz pilnowało sześciu młodzików, w wieku od piętnastu do siedemnastu lat, i on, trzynastoletni niedorostek, noszący jeszcze dziecinne miecze, krótsze i lżejsze od broni używanej przez dorosłych. Wuj Imrynn obiecał mu prawdziwą broń w przyszłym roku, na czternaste urodziny.
Zwierzęta paśli na północnych stokach gór, tam, skąd otwierał się widok na wielkie, zielone równiny, niewiarygodnie bogate i żyzne. Zgodnie z niepisanym, lecz ściśle przestrzeganym prawem linia wyznaczana przez rzeczkę Lassep była granicą terenów, z których korzystali Issarowie. Za nimi rozciągały się południowo-wschodnie stepy, co roku tratowane przez kopyta setek tysięcy sztuk bydła, które koczownicze plemiona przeganiały od wschodnich po zachodnie krańce równiny. Na ogół między koczownikami a ludami Issaram trwało coś w rodzaju zbrojnego rozejmu. Wędrujące po stepach plemiona przybyły na te ziemie jakiś tysiąc lat temu i zdążyły się już dorobić własnych legend o noszących zasłony na twarzach wojownikach, którzy przychodzili z gór i których wprawa i bezwzględność w walce budziły przerażenie. Obie strony starały się unikać starć, czasem handlowały, czasem wymieniały informacje, lecz zdarzało się, że pokusa łatwej zdobyczy była zbyt silna, żeby zrezygnować z walki. Stado kóz, pilnowane przez kilku chłopaków, wydawało się wystarczająco łatwym łupem dla ośmiu jeźdźców, którzy właśnie wgalopowali na łąkę.
Saber’ch, najstarszy z towarzyszących mu kuzynów, poprawił ekchaar i ostrożnie wyjrzał zza skały. Karchonowie jechali nisko pochyleni, ze strzałami nałożonymi na cięciwy łuków, rozglądając się na wszystkie strony. Pancerze z utwardzonej skóry mieli wymalowane znakami odpędzającymi zło, hełmy z brązu obwiązali błękitnymi sznurkami, mającymi przynosić szczęście w walce. Ciemne, śniade twarze, ozdobione imponującymi wąsami, błyszczały od tłuszczu. Za plecami każdego sterczała tyczka, do której umocowano wilczą czaszkę z zębami pomalowanymi na żółto.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.