Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Yatech, ciotko.
– Ładnie. Zawsze mi się podobało to imię. Jak twoja siostra i brat?
Nie zdumiało go to pytanie, w rodzie wszyscy się znali i potrafili podać stopień pokrewieństwa.
– Vernean poszedł z wujem i kuzynami do północnych jaskiń. Będzie się uczył wykuwać miecze. A Deana opiekuje się małymi dziećmi.
– Sama jest jeszcze dzieckiem. Jesteś dumny ze swoich nowych mieczy?
– Tak. – Mimowolnie się uśmiechnął.
– Uważaj na nie. Są naprawdę ostre.
Skinął głową, nie mogąc oderwać oczu od jej dłoni. Na skrzydle ptaka pojawiło się nowe pióro, czerwone pośrodku, brązowe przy krawędzi. Rozdarcie zostało ukryte w nieco zmienionym wzorze.
Kobieta szybkim ruchem odgryzła nitkę, kilkakrotnie przejechała dłońmi po tkaninie i uśmiechnęła się szeroko.
– Teraz nikt nie powinien zorientować się, że była tu dziura.
Wyciągnęła rękę i poczochrała mu czuprynę. Zesztywniał, nieprzywykły do takich gestów. Prawie wyrwał jej khandawę z dłoni, szybko pochylił się i podniósł pas z mieczami. Dwa kroki w tył i znalazł się poza zasięgiem jej ramion.
– Przyjdziesz jeszcze mnie odwiedzić?
Zadała to pytanie jakoś tak dziwnie, miękko i bezbronnie.
– Tak – skłamał szybko, żeby już mieć pożegnanie za sobą. – Na pewno przyjdę.
Nie zamierzał wracać, oczywiście. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że rozmawiał z ogalewą, stałby się pośmiewiskiem wszystkich dzieci w rodzie. Poza tym tu, na dole, było strasznie i mimo panującego chłodu, jakoś tak duszno. Wychodząc z piwnicy, zatrzymał się i obejrzał. Ślepa kobieta stała nieruchomo. Przez chwilę wydawało mu się, że w cieniu, za jej plecami widzi kogoś jeszcze, niewysoką, szczupłą sylwetkę. Zamrugał, cień znikł. Kobieta poruszyła się i wyciągnęła dłoń. Z jej palców...
...trysnęło światło. Było wszędzie, przenikało go na wylot, jego każdą cząstkę, każde wspomnienie. Otworzył usta do krzyku.
Gdy się ocknął, przykucnęła na szczycie wydmy. Jej sylwetka wyróżniała się na tle nieba ostrymi konturami. Nie widział oczu, twarzy, szczegółów ubioru, tylko zarys postaci. Cień, który prześladował go we wspomnieniach, wtargnął także do świata jawy.
Odwrócił głowę w bok i wypluł resztki skorpiona. Nie czuł warg ani języka. Ostrożnie uniósł dłoń i dotknął twarzy. Miał wrażenie, że ktoś położył mu na niej gorący kompres. Opuchlizna wokół ust sięgała aż pod oczy, nos zdawał się tonąć w zagłębieniu utworzonym przez rozdęte do granic możliwości policzki, wargi przypominały kawałki rozgotowanego mięsa. Mimo wszechobecnego palenia nie czuł miejsc, których dotykał.
Coś było nie tak, poruszał głową, usiłując zrozumieć co. Słońce, dotarło do niego po chwili. Słońce było już po drugiej stronie nieba, właśnie chowało się za najbliższą wydmą. To znaczyło, że przeleżał tu cały dzień, cały dzień pod bezlitosnymi promieniami, które w kilka godzin mogły zabić nawet zdrowego, silnego mężczyznę. A on żył.
Sylwetka na wydmie nie drgnęła, mimo że dawał wyraźne znaki życia. Próbował ją zawołać, lecz gardło nie chciało go słuchać. Nagle dziewczyna uniosła głowę i zaczęła się wpatrywać w szczyt przeciwległej wydmy. Teraz dopiero zobaczył jej twarz. Zwyczajna, pospolita, jakby poza kategorią ładna nie ładna. Twarz, której nie sposób zapamiętać, jeśli ktoś nie wytatuuje jej sobie po wewnętrznej powierzchni powiek. Oczu nadal nie dostrzegał, ocieniała je spadająca na czoło równo przycięta grzywka.
Spojrzał w to samo miejsce co ona. Zza wydmy wyłoniły się cztery postaci, sami mężczyźni. Zatrzymali się na szczycie, rozejrzeli, wreszcie jeden z nich dostrzegł go i krzyknął coś gardłowo, wskazując palcem. Powoli, z trudem utrzymując równowagę, zaczęli schodzić po wydmie.
Patrzył na nich, nie ruszając się, nie wykonując żadnego gestu. Byli na wpół nadzy, nosili tylko spodnie z jakiegoś szarego materiału i skórzane mokasyny. Torsy pokrywały im rysunki przedstawiające jaszczurki, węże, skorpiony, pustynne skoczki, wielosegmentowe wije. Całą pustynną menażerię. Wszyscy byli ogoleni na łyso, a idący z przodu miał na czaszce wizerunek skorpiona. Pajęczak rozsiadł się na czerepie i szczypcami obejmował oczodoły mężczyzny w ten sposób, że gdy ten je mrużył, kleszcze zdawały się zaciskać. Ogon skorpiona wił się wokół lewego ucha przybysza i spływał, aż na grdykę.
Stanęli wokół niego.
– Żyje – stwierdził ten ze skorpionem na głowie. – Daleko zaszedł.
– Które plemię?
– Pas. Buty. D’yahirrowie.
– Zgoda. Pełna.
Mówili językiem jego ludu, ale z dziwacznym akcentem, wyrzucając z siebie słowa w krótkich, urywanych szczeknięciach. Patrzyli na niego z góry, ich sylwetki wyraźnie odcinały się na tle nieba, aż wreszcie musiał zamknąć zmęczone oczy.
K’k’na, ludzie piasku, wyrzutki wśród wyrzutków. Nazwa, która początkowo brzmiała kalen’ka’naweth, z czasem uległa skróceniu, w miarę jak problem, który stanowili, zmalał. W jego plemieniu mówiono, że wymarli już wiele lat temu, w każdym razie od dawna ich nie spotykano. Byli potomkami tych, którzy nie pokłonili się Prawom Harudiego, nie złożyli ekchaarów i nie przyjęli brzemienia wspólnej duszy. Część plemion, jak twierdziły stare opowieści, powędrowała wtedy na południe, za pustynię, aby szukać własnej drogi. Nieliczna grupa została wśród piasków, tocząc zaciętą, beznadziejną wojnę ze swoimi krewniakami. Przegrali, rzecz jasna. Plemiona, które przyjęły ciężar Praw, były liczniejsze, lepiej zorganizowane i co najważniejsze, żyły w miejscach, gdzie mogły się rozwijać. Porównując je z otwartą pustynią, afraagry issarskich plemion były rajem, dawały szansę na wychowanie licznego i zdrowego potomstwa, podczas gdy bezmiar piasku ofiarowywał tylko śmierć. Nie dało się wygrać wojny toczonej na dwóch frontach, z pustynią i ludźmi jednocześnie. K’k’na z wolna odchodzili w świat legend i mrocznych opowieści.
Najbliżej stojący mężczyzna, ze skórą pokrytą siatką starych blizn, pochylił się nad nim i wysyczał:
– I co, d’yahirze? Widzę twoją twarz. Słońce zachodzi. Zabijesz mnie?
Miał ochotę się zaśmiać. Twarz? Jaką twarz? Pocałunek skorpiona zmienił ją w dziwaczną maskę, parodię ludzkiego oblicza. Jego twarz była gdzieś tam, pod spodem, pod opuchlizną i słonecznymi poparzeniami.
No i jeszcze sprawa duszy. A raczej jej braku. Teraz nie mogli mu już niczego odebrać.
Cień rozbawienia musiał przemknąć po jego obliczu, może zagościł w oczach, a może wyrzutek tylko szukał pretekstu, żeby wyładować złość, bo nagle, bez ostrzeżenia, uderzył Yatecha w twarz, na odlew, i zaraz poprawił z drugiej strony.
– Nie uśmiechaj się – warknął.
Ciosów nie poczuł od razu, dopiero po kilku uderzeniach serca na policzki ktoś wylał mu roztopiony ołów. Zacisnął zęby, żeby nie zawyć.
Ten ze skorpionem na głowie przyklęknął i przewrócił Issara na bok.
– Nie ma mieczy. Wygnaniec.
– Dar – mruknął któryś. – Dar od pustyni.
– Daleko zaszedł. Może dar, może nie. Sprawdźcie, czy nie ma broni.
Nie cackali się, obszukali go szybko, pozbawiając sztyletów, po czym szarpnęli brutalnie, aż z falą ćmiącego bólu przyszła ciemność. Tylko na chwilę, jak sądził, lecz gdy odzyskał zmysły, słońce prawie chowało się już za horyzontem. Wlekli go na zmianę, po dwóch, trzymając za ręce, twarzą ku ziemi. Nie starali się w żaden sposób złagodzić jego cierpienia i to chyba ból powoli wyłamywanych stawów przywrócił mu świadomość. Jęknął cicho.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.