Robert Wegner - Północ-Południe

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Kolejny kopniak prawie poderwał go z ziemi. Odwrócił się na plecy, nie próbując już chronić. Najbliższy oprawca podszedł powoli, odbił się od piasku i skoczył mu na brzuch. Yatech nie zdążył napiąć mięśni, zgiął się wokół źródła cierpienia. K’k’na skręcił stopę, jakby miażdżył robaka, i spokojnie ruszył dalej, nie oglądając się za siebie. Yatech został na piasku, zwinięty w pozycji płodowej, charkotliwie próbując złapać oddech. Strzęp człowieka.

Na lewe oko nic już nie widział, prawe na przemian zachodziło mgłą i mroczyło czarnymi plamami. Skurcz przyszedł bez ostrzeżenia, z dziwnej strony, od krzyża, jakby jakaś lodowata dłoń złapała go za najniższe kręgi i szarpnięciem próbowała wyrwać kręgosłup z pleców. Wygięło go w tył, przez chwilę wydawało się, że zaraz uderzy potylicą o stopy, otworzył usta, próbując uwolnić ból, nadać mu kształt krzykiem, wyrzucić z siebie. Chlusnął z ust czarną, cuchnącą cieczą, krew, woda, którą go poili, żółć. Umieram, pojawiła się niespodziewanie przytomna myśl. Teraz właśnie umieram.

Pochyliła się nad nim z dziwną miną. Teraz dopiero, tuż przed śmiercią, dostrzegł ją wyraźnie. Czarne włosy, prawie wpadające w granat, oczy z kawałków ciemnego błękitu, z okruchów wieczornego nieba tuż przed burzą, karminowe usta o kształcie, za który większość kobiet dałaby się zabić. Była piękna, piękna jak...

– Jesteś nią, tak? Jesteś przewodniczką do Domu Snu. Przyszłaś po moją duszę. Ale ja... nie mam już...

Uśmiechnęła się i zadrżał. Tyle okrucieństwa.

– Nie, nie jestem śmiercią. Nie służę Domowi Snu. Nikomu nie służę. – Odgarnęła włosy odwiecznym gestem, jak zwykła dziewczyna. – Powiedz mi, jak to z tobą jest? Jesteś, czy nie jesteś skorpionem? Muszę wiedzieć, za dużo czasu już tu straciłam. Umrzesz tu? Po to w końcu przyszedłeś na pustynię. Wygląda na to, że masz krwotok wewnętrzny, nie licząc oczywiście połamanych żeber, wstrząśnienia mózgu i uszkodzonych nerek. Mogę cię uleczyć, Mocy wokół jest dość. Ale chcę wiedzieć, kim jesteś.

Odwróciła głowę, patrząc za jego plecy. Nie musiał się oglądać, słyszał kroki, słyszał zgrzyt noża o okucie pochwy, miał wrażenie, że słyszy wszystkie dźwięki świata.

– Odwróć się na brzuch – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Posłuchał.

– Podnieś się na czworaki, szybciej, dobrze! Wbij dłonie w piasek, głębiej, jeszcze głębiej! Czujesz?

Czuł. Rękojeści pokryte szorstką skórą, wyślizgane od tysięcy godzin walk i ćwiczeń. Jego miecze.

– Nie pytaj, nie dziw się. Po prostu pokaż mi prawdę o sobie. Umrzyj lub żyj.

Kroki. Coraz bliżej.

Wyrwał broń z piasku, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, poderwał się na nogi, czerpiąc siłę z miejsca, o którym myślał, że jest już martwe. Znów był trzynastolatkiem tulącym się do koczownika, któremu przed chwilą rozpłatał gardło, znów tańczył Pajęczy Taniec, wirując w rytm niesłyszalnej melodii, znów stał na placu pojedynkowym i rozbrajał meekhańskiego strażnika.

Cios, jeden i drugi, miecze są dziwnie lekkie, mają środek ciężkości przesunięty ku rękojeści, są jego i nie jego jednocześnie. Ale klingi są równie dobre jak te, które pamięta, pierś podchodzącego k’k’na otwiera się po ciosach jak krwawy kwiat, rozcięta w szkarłatne X, mężczyzna robi jeszcze krok i pada, momentalnie otacza go czerwona kałuża. Krew jest zbyt gęsta, żeby od razu wsiąknąć w piasek. Yatech zwija się wokół osi, furkocze strzępami odzieży, szuka następnego napastnika. Jest, ten, który skoczył mu na brzuch, właśnie odwraca się, w oczach lęk, nie lęk, panika, wynikające z niezrozumienia sytuacji przerażenie, jak to, ten więzień, konający przed chwilą, wyrzygujący w ostatnim spazmie wnętrzności, teraz pędzi właśnie na niego, z mieczami w rękach? Jak? Dlaczego? Uciekać!

Za późno. Issar jest już przy nim, sztych, płasko w brzuch i zaraz ukośne cięcie przez twarz. Niewiarygodne, jak szybko mogą zgasnąć cudze oczy. Yatech już nie myśli, reaguje, jak go wyuczono, trzeci i czwarty, gdzie są?

Idą, z dwóch stron, jeden trzyma dwa długie noże, drugi, ten ze skorpionem na czaszce, krótką włócznię, a raczej halabardę z krótkim drzewcem i sierpowatym ostrzem. Skorpion niespokojnie zaciska i rozluźnia kleszcze. Yatech patrzy mężczyźnie w oczy i nie dostrzega w nich strachu. To dobrze, uśmiecha się popękanymi wargami, wróg, który umiera w strachu, nie przynosi zaszczytu temu, kto wysyła go przed oblicze Matki. Robi krok w jego stronę, po to tylko, by odbić się od piasku, obrócić w dzikim piruecie i runąć na tego z nożami. Cios, płasko, na wysokości biodra i zaraz nisko, w kolano, krótkie noże nie dają szans na właściwą paradę, rzepka poddaje się niemal bez oporu, krew i kawałki kości tryskają z rany, k’k’na krzyczy krótko, bardzo krótko, bo padając, nadziewa się na sztych drugiego miecza, ostrze wchodzi w gardło i wyrasta skrwawionym zębem z karku. Yatech schodzi z linii upadku ciała, strząsa krew z kling, odwraca się. Zostali tylko we dwóch.

– Odejdź – mówi cicho.

Naznaczony skorpionem uśmiecha się szeroko i unosi broń w dziwacznym salucie. Milczy.

Ścierają się krótko, bez słów. Jego przeciwnik jest świetny, najlepszy z całej czwórki, nie dba o życie i nie boi się śmierci. Walczy znakomicie, atakuje szybko, pewnie, trzyma dystans, wykorzystując większy zasięg swojej broni. Nie chodzi po piasku, tylko płynie, jego stopy ledwo muskają powierzchnię, wydaje się nie podlegać prawom natury. Jest prawdziwym k’k’na – człowiekiem piasku.

Każdy inny wróg w starciu z takim wojownikiem zapadałby się w piach po kostki, grzązł, połykał, tracił siły na bezskuteczne próby skrócenia dzielącej ich odległości. Ale Yatech nadal jest młodzieńcem, którego mistrz postanowił złamać Pajęczym Tańcem. Czuje krew ściekającą ze związanych kostek i gładką skałę pod stopami. Piach go nie spowalnia, nie więzi, kroki tańca są zbyt szybkie, zbyt nieprzewidywalne, by przeciwnik mógł za nimi nadążyć. Rusza po spirali, zmuszając k’k’na do obracania się, do zmiany pozycji. Ten cofa się, szukając lepszego miejsca do obrony, zmierza w stronę najbliższej wydmy. Nie pozwala mu na to. Skraca dzielącą ich odległość szybciej, niż tamten zdoła zareagować, i spada na niego wraz z lawiną ciosów. Pięć uderzeń serca, dziesięć i znajduje pierwszą lukę. Wiąże ostrze halabardy krótkim młynkiem i tnie w zewnętrzną część lewej dłoni. Gdyby uderzył mocniej, odrąbałby ją wraz z czterema palcami, teraz tylko przecina skórę, ścięgna i kilka kości. Odskakuje.

– Odejdź – powtarza, choć ma pewność, że nie doczeka się odpowiedzi.

Naznaczony skorpionem milczy. Wyciąga skądś kawałek tkaniny, niezdarnie, pomagając sobie zębami, obwiązuje dłoń, zmienia chwyt na rękojeści, aby ją odciążyć. Przestaje się uśmiechać.

Yatech pozwala mu skończyć i rusza do ataku. Przełamuje jego trzecią paradę, niezdarną aż do bólu, bo zraniona ręka ledwo trzyma drzewce, i krótkim, oszczędnym sztychem trafia mężczyznę w serce. Cios rozcina na pół wymalowaną na piersi k’k’na jaszczurkę. Człowiek piasku wydaje dziwny odgłos, na wpół sapnięcie, na wpół szloch. Opuszcza w dół ostrze broni i wspiera się na drzewcu. Po raz pierwszy uśmiecha się naprawdę radośnie.

Młody Issar patrzy mu prosto w oczy i widzi w nich odbicie dziewczyny. Stoi za jego plecami. Źrenice umierającego powiększają się i nagle pojawia się w nich strach. On też widzi dziewczynę. I z tym strachem w oczach kona.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Północ-Południe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Niebo ze stali
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Robert Sheckley - Coś za nic
Robert Sheckley
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Wolfgang Wegner - Nacht über Marrakesch
Wolfgang Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Robert Stevenson - Nuevas noches árabes
Robert Stevenson
Отзывы о книге «Północ-Południe»

Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x