Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Ale łodzie po nim pływają?
– Tylko rybackie łódki. To spokojna okolica.
Dowódca zamilkł. Czekał.
– Więc... – Kenneth wreszcie wpadł na to, że teraz jest czas na zadanie pytania – dlaczego powinienem słyszeć o tej wiosce?
– Bo osiem dni temu zabito tam sześciu ludzi. Podobno rozerwano na strzępy. Wieści dotarły do nas przedwczoraj, zanim wrócił pan z ludźmi z patrolu. Wiemy tylko tyle, że najprawdopodobniej nie był to atak bandytów, sąsiedzkie porachunki czy wypadek. Osobą, która przyniosła wieść, był jeden z kupców, który akurat przebywał w wiosce, kupując suszone ryby czy coś takiego. Opowiedział o wszystkim po powrocie do Lencherr. Nie oglądał zajścia na własne oczy, lecz widział ciała. Zgodnie z jego opisem, zostały one rozszarpane na kawałki. Sześciu dorosłych mężczyzn.
Kenneth skinął głową.
– Rozumiem, panie pułkowniku.
– W pierwszej chwili miałem wysłać tam tylko te dwie dziesiątki z pana kompanii, które odpoczywały tu przez ostatnie dni. Ale potem stwierdziłem, że chcę mieć na miejscu oficera, a nie zwykłego dziesiętnika. Dowie się pan, co tam zaszło, znajdzie winnych i doprowadzi przed sąd. Wiem, że dopiero co wróciliście z patrolu i należy się wam odpoczynek, ale jak sam pan ujął, taka służba. Po powrocie z tego zadania cała kompania spędzi dziesięć dni w koszarach.
Porucznik zasalutował.
– Tak jest!
Zadanie jak zadanie, stwierdził Velergorf, gdy Kenneth przedstawił rozkazy dziesiętnikom. Ludzie Andana i Bergha i tak mieli ruszać w drogę, a że towarzyszyć im będą pozostałe dwie dziesiątki, tym lepiej.
Ledwo opuścili koszary, porucznik skinął na dziesiętników.
– Narada – rzucił krótko.
Bergh był pierwszy, Andan po nim, Velergorf na końcu. Kolejność była lepsza niż pół roku temu, gdy Andan podchodził zawsze ostatni, z demonstracyjną powolnością. Teraz jego ludzie nosili płaszcze z czerwonymi szóstkami z czymś w rodzaju dumy.
– Pierwsze pytanie. – Kenneth nie zamierzał tracić czasu. – Co słyszeliście o Byrt?
– Dziura, jakich mało, panie poruczniku – stwierdził Bergh. – Byłem tam ze dwa razy, gdy jeszcze służyłem w Dwunastym. Tak z pięć lat temu. To właściwie nie wioska, tylko jak powiadał kapitan Madderg, szlam wyrzucony na brzeg. Miejscowi są dziwni. Zawzięci, ponurzy, mściwi, małomówni i śmierdzący rybami...
– Coś jak mój wuj.
– Jeśli tak twierdzisz, Varhenn – Bergh się uśmiechnął. – Ich tak zwana wioska to właściwie rząd chałup przyklejonych do jeziora. Tak ją zbudowali. Każda rodzina okupuje kawałek brzegu o długości jakichś sześćdziesięciu stóp. A ponieważ żyje tam z pięćdziesiąt rodzin, więc całe Byrt ma jakieś pół mili długości. Wadzą się o każdy cal tego swojego gruntu i jeden drugiemu nic nie odpuści. Poza tym są bardzo samodzielni. Sami naprawiają swoje łodzie, sami robią sieci, sami wędzą i suszą ryby. Na obcych patrzą wilkiem, ale żeby mieli jakieś większe zatargi z prawem, to nie słyszałem. Ryby wymieniają na mąkę, sól, wełnę, mięso i tak dalej. Wioskę zbudowali niemal naprzeciw miejsca, gdzie Stary Gwyhren wpada do jeziora, więc wszystkie chałupy stoją na palach.
– Bo?
– Fale, panie poruczniku. Doranth ma w tym miejscu jakąś milę szerokości. Dopiero potem ucieka na zachód. Z Gwyhrena, zwłaszcza latem, lubią odrywać się lodowe bryły, niektóre większe niż kilkupiętrowa kamienica. Fala, gdy dociera do drugiego brzegu, potrafi mieć trzy stopy wysokości. Widziałem to na własne oczy. I to wszystko, co wiem.
– Jakieś bandy w okolicy?
– Nie było ich wtedy i nie sądzę, żeby pojawiły się teraz. Poza Byrt, w promieniu dziesięciu mil, nie ma tam żadnych ludzkich siedzib. Ani dróg, ani wiosek. To jałowa okolica, same skały i lód.
– A po drugiej stronie?
– Jeszcze gorzej, panie poruczniku. Cały północny brzeg to jedna wielka pionowa ściana, a zaraz za nią zaczyna się Wielki Grzbiet. Podobno żyje tam kilka plemion aherów, ale oni nie lubią tak dużej wody, więc unikają jeziora. Jeśli coś rzeczywiście rozerwało tych ludzi na strzępy, pochodziło z naszej strony.
– W takim razie – Velergorf wyszczerzył wytatuowane oblicze – znajdziemy to coś, damy po głowie i postawimy przed sądem.
Kenneth skinął głową.
– Niech ci będzie. Przynajmniej mam ochotnika, gdyby trzeba było wystawić kogoś na przynętę... – Klepnął najstarszego dziesiętnika w ramię.
Uśmiech tylko się poszerzył.
– Zawsze wierni Straży, panie poruczniku.
—— • ——
Woda była zimna jak lód. Czuł to mimo warstwy skór i futer. Wykonany z kości i kawałków drewna, obciągnięty skórą szkielet małej łódeczki wydawał się po stokroć bardziej kruchy tu, na środku jeziora, niż na lądzie. Coś musiało być w tym, że jego lud nie lubił otwartej wody, szerokie rzeki, wielkie jeziora, na wpół mityczne morze, to były rzeczy, które przerażały ich na wskroś. A przecież mimo wszystko nauczyli się budować lekkie łodzie, z tego, co mieli pod ręką. Nabyli tę wiedzę od swoich mieszkających za Wielkim Grzbietem kuzynów, którzy budowali schronienia ze śniegu i polowali na morskie stworzenia. Ta odnoga jego ludu oddzieliła się od głównego pnia Ag’heeri tak dawno, że niechęć do wody znikła u nich, wyparta śmiertelną koniecznością. W krainie lodowatych wysp i wiecznej kry miało się tylko dwa wyjścia: nauczyć się pływać lub umrzeć. A teraz on wykorzystywał wiedzę odległych krewnych, żeby dotrzymać złożonej przed niezliczonymi pokoleniami przysięgi.
Przez chwilę smakował tę myśl, obracał ją w głowie. Tak powiedział wodzom, gdy zapytali, po co chce przepłynąć jezioro. To potrafili zrozumieć, przysięga, złożona obietnica, takie rzeczy były oczywiste i proste. Zresztą powtarzał to sobie tak długo, że niemal sam w to uwierzył, jeśli nagła fala wywróci teraz jego łupinkę, idąc na dno, będzie mógł udawać, że zginął w słusznej sprawie.
Uśmiechnął się szeroko.
Od trzech dni żuł intensywnie mieszankę ziół i kilku sproszkowanych minerałów. Teraz nie tylko zęby, ale i język, a także dziąsła miał czerwone jak tętnicza krew. Pochylił się i przejrzał w wodzie. Twarz pokryta kolorowym tatuażem, dolne kły, wystające z ust jak dwie świeże rany, oczy skryte głęboko pod wałami czołowymi. Można się było przestraszyć. Wyszczerzył się jeszcze raz, kłapnął zębami. Wojna to wojna.
Pierwszy raz poczuł to dziesięć dni temu. Szarpnięcie ścieżek duchów. Nie wędrował nimi wtedy, polował, ale i tak odczuł to, jakby ktoś przywiązał mu kilka strun do kręgosłupa i zagrał. Moc wygięła się, Mrok... zabrzęczał, tak, właśnie zabrzęczał, do wtóru jej jęku. Duchy wędrujące pod nim i przez niego rozpierzchły się na wszystkie strony, uciekając z miejsca, gdzie pojawiło się to Coś. A potem... Wciąż pamiętał, co zobaczył, gdy w końcu wkroczył na ścieżki duchów. Ciemność, chaos i głód.
Pamiętał takie emocje. To nie były jego wspomnienia, lecz pamiętał je jak własne, jak wspomina się czasem różne rzeczy tuż po obudzeniu. To było wspomnienie wspomnień innych szamanów, czasem tylko bladych duchów, które spotykał niekiedy, wędrując ścieżkami tych, którzy nie wybrali Domu Snu. Wspomnienie cudzych wspomnień – a jednak tylko głupiec zlekceważyłby takie ostrzeżenie. Cokolwiek próbowało się przebudzić, musiało zostać powstrzymane, zanim narobi kłopotów.
Ale mimo wszystko, gdy budował łódkę, gdy prosił wodza szczepu mieszkającego najbliżej jeziora o pomoc w dostarczeniu jej nad wodę, i nawet teraz, gdy płynął powoli, wiosłując tak, by nie mącić gładkiej jak szkło tafli wody, gdy już nie mógł się wycofać, ciągle miał wątpliwości. To nie była jego przysięga ani jego wspomnienia. Ci szamani żyli i walczyli w czasach, nim ludzie postanowili wygubić Lud Gór. Zanim młode Imperium uplotło swoją historię z domysłów, mitów i bajek, w których Ag’heeri mogli odgrywać tylko rolę stworów chaosu i ciemności.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.