Robert Wegner - Północ-Południe

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Tak, panie pułkowniku.

– Z drugiej strony, za miesiąc cała Północ będzie opowiadała sobie legendy o tej potyczce... – Pułkownik z wysiłkiem uspokoił się. Żeby ten skurczybyk okazał choć cień emocji, skrzywił się lub przełknął ślinę. – Więc nie mogę pana zdegradować, nawet o pół stopnia, bo to złamie morale całej Górskiej Straży. Na dodatek wraz z kupcami przyszło pismo skierowane osobiście do mnie. Jego autorką jest hrabina Isawa-kan-Lawerr, a pieczęć na liście jest pieczęcią, której nawet cesarz nie mógłby zignorować. Zyskał pan potężną przyjaciółkę, poruczniku, lub też uważa ona, że ma jakiś dług do spłacenia, bo prosi, by awansować pana na pełnego kapitana. Co oczywiście nie wchodzi w grę, lecz może narazić mnie na gniew Imperialnego Korpusu Dyplomatycznego. Co więc mam zrobić?

Porucznik wreszcie się ruszył, opuścił wzrok i spojrzał mu prosto w oczy. Dowódca Szóstego Pułku Górskiej Straży zamrugał ze zdziwienia. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie spokoju i całkowitego opanowania.

– Sugeruję, żeby przychylił się pan do prośby Szóstej Kompanii. Moi żołnierze chcą w ten sposób kogoś uhonorować.

– To byłby pierwszy przypadek w historii, żeby tak krótko istniejąca kompania otrzymała prawo do tego rodzaju wyróżnienia. Własny symbol...

– Zamiast awansu – porucznik przerwał mu, uśmiechając się przepraszająco – lub degradacji, tylko ten drobiazg. To będzie nagroda dla kompanii, nie dla mnie, więc nie narazi pana na zatarg z tymi arystokratami – wymówił to słowo powoli, jakby coś przeżuwał. – I nikt nie powie, że kompania nie została doceniona. Wszyscy będą zadowoleni, panie pułkowniku...

Wszyscy? I ty również?, pomyślał Akeres Gewanr. Nie powiedział tego jednak głośno. Skinął głową, przyłożył pieczęć i podpisał dokument.

Gdy tylko młody oficer wyszedł, jego dowódca stanął przy oknie i zapatrzył się na zgromadzonych na dziedzińcu żołnierzy. Szósta Kompania, cztery dziesiątki strażników, tuzin psów. Jego ludzie... Rozmyślania przerwało mu skrzypienie drzwi do sypialni.

– Więc naprawdę zrzucił na nich lawinę?

– Myślałem, że Szczury wszystko wiedzą pierwsze. – Pułkownik nie odwrócił się, zbyt dobrze znał tego wysokiego, szczupłego mężczyznę, który od wielu dni zatruwał mu życie.

– Wiemy, lecz zawsze staramy się potwierdzać informacje z różnych źródeł. Ech, ten porucznik to niezwykły młody człowiek. Gdyby zażądał, mógłby być w tej chwili kapitanem.

– Wybrał najlepsze wyjście dla wszystkich. I nie wygląda na to, żeby żałował.

Ciche parsknięcie zza pleców było jedyną odpowiedzią.

– Pomyśleć, że mieli tylko zabrać się z prowincji.

– Znaleźliście, czego szukacie?

– Nie. Ale jeśli gdzieś tu jest, znajdziemy.

Pułkownik Akeres Gewanr wzruszył ramionami. To nie była jego sprawa. Patrzył, jak Kenneth-lyw-Darawyt wychodzi z budynku i idzie w stronę swoich ludzi. Cholera, widząc, jak wstają na widok Kennetha wiedział, że teraz to naprawdę byli „jego ludzie”. Porucznik skinął głową i żołnierze jak jeden mąż założyli płaszcze. Na każdym numer kompanii, dwie szóstki, jedna nieco powyżej drugiej, wyszyto krwistoczerwoną nicią.

Górska Straż nie zapomina o swoich.

Krew naszych ojców

Stwór sunął nad ziemią jak wielka jaszczurka, ciemny kształt wyginający się na boki wężowymi ruchami, niemal szorujący brzuchem po śniegu. Gdyby ktoś ujrzał go z góry, takie właśnie byłoby jego pierwsze skojarzenie: olbrzymi gad, mieszkaniec rozpalonego słońcem Południa, który przez kaprys losu lub żart jakiegoś bóstwa trafił w ośnieżone góry. Tylko ogona mu brakowało i szyję też miał za krótką. Szeroko rozłożone na boki łapy popychały go do przodu, nadając całkiem przyzwoitą prędkość, zważywszy, że poruszał się po terenie, gdzie nie dalej jak wczoraj spadł świeży śnieg.

Poza tym był ranny. Znaczył swój trop nie tylko dziwacznymi śladami, lecz przede wszystkim plamami szkarłatu, czarnymi niemal w świetle zachodzącego słońca, parującymi przez chwilę na nieskazitelnej bieli rozległej hali. Jeśliby ktoś przyglądał mu się przez chwilę, mógłby dostrzec, że jego ruchy wcale nie są takie płynne i precyzyjne, jak mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Potykał się co chwilę, lewa strona wrzecionowatego ciała najwyraźniej nie chciała go słuchać, pracowała wolniej od prawej, co kilkanaście kroków musiał brać poprawkę na swój kurs, co kilkadziesiąt przewracał się, ryjąc łbem w miękkim puchu. Szlak jego wędrówki przypominał ślad pijanego, zygzakujący, naznaczony historią żałosnych upadków. Gdyby nie krew, można by się było uśmiechnąć.

Stworzenie dotarło wreszcie do celu swojej wędrówki. Pionowa ściana z lodu, wysoka na sto stóp, ciągnęła się ze wschodu na zachód. Zatrzymał się, na kilka chwil zwinął w kłębek, odpoczął. Potem bez najmniejszego ostrzeżenia wybił w górę, wczepił w niewidoczne szczeliny, przykleił do lodowca i ruszył powoli na jego grzbiet. W miejscu, gdzie nabierał sił, została czerwona, parująca kałuża.

Dotarcie na szczyt zajęło mu kilkadziesiąt uderzeń serca, prześlizgnął się przez krawędź i znieruchomiał. Panika, która gnała go naprzód przez pół dnia, powoli ustępowała, prześladowcy nie zdołają wspiąć się na lodowy mur tak szybko, zyskał teraz sporo czasu. Mógł zwolnić.

Lodowiec w tym miejscu marszczył się, burzył szałem skamieniałej rzeki. Garby, wzniesienia, na pół przejrzyste, prześwietlone szkarłatem, znieruchomiałe fale, zastygłe wiry i szczeliny. Niedawno przetoczyła się tu bitwa, wezwano potężne moce, orzące skałę na równi z lodem oraz rzeźbiące przestrzeń i czas. W trakcie starcia zamarznięta woda, ciało stałe, odzyskała na kilka chwil swoją plastyczność, zamieniając się w pędzącą rzekę i rozdzielając walczące armie, by później, w mgnieniu oka, ponownie znieruchomieć. Ci, którzy nie zdążyli uciec, zostali pochłonięci przez lodowiec. Na głębokości kilku, kilkunastu stóp nadal było widać zastygłe w najróżniejszych pozach ciała. Większość ofiar stanowili miejscowi, ale rozpoznawał także własnych wojowników. Śmierć zrównała wszystkich.

Wydawało się wtedy, że to desperacki krok miejscowego boga, ci z jego ludzi, którzy zostali po północnej stronie przeoranego czarami lodowca, nie mieli szans. Zginęli co do jednego. Wyglądało na to, że tubylcy nie zdołali powstrzymać gniewu Kaha’leeh, dziecka ich rozpaczy i bólu. Oddali lodowiec i wycofali się na południe. Odpowiedzialny za walkę ga’ruulee poszedł za nimi, ścigać i mścić, nieświadomy, że całe to zwycięstwo było pułapką. To było coś, czego jego panowie nadal nie mogli zrozumieć – jak można poświęcać istnienie Wiernych, jak można skazywać ich na śmierć, by osiągnąć własne cele? Z armii wysłanej za lodowiec ocalał tylko on – ga’naaeh , tylko tyle zostało z ga’ruulee , i tylko w jego powrocie do leeh była nadzieja, że zostanie zachowana jedność. Oni już wiedzieli, wiedzieli, kogo należy zabić, by rozbić wspólnotę. Bardzo się dziś starali, góry za nim wciąż dymiły i spływały potokami lawy, gdy trzy z siedmiu części tutejszego boga rzuciły się do walki. Gdyby było ich więcej, gdyby Setren przybył w pełni swych sił... A przecież szpiedzy mówili, że walczy na wschodzie... Tu powinien być tylko jeden z jego awenderi. Potężny mężczyzna z czarnymi włosami.

Stwór podniósł się na dwie nogi. Powoli zdejmował z siebie warstwy kalhh, instynkty cofały się, zastępowane przez intelekt. Teraz potrzebował ostrożności i rozwagi, a nie szybkości. Powierzchnia lodowca przypominała tor przeszkód dla samobójcy, a w jego wnętrzu wciąż szalała uwięziona rzeka. Jeden nieostrożny krok i czekała go śmierć.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Północ-Południe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Niebo ze stali
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Robert Sheckley - Coś za nic
Robert Sheckley
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Wolfgang Wegner - Nacht über Marrakesch
Wolfgang Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Robert Stevenson - Nuevas noches árabes
Robert Stevenson
Отзывы о книге «Północ-Południe»

Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x