Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Wyprostował się wreszcie, wyrównując oddech. Stwór znikł, zastąpiony przez Osobę. Właściwie przypominał człowieka, szczupłego, ciemnowłosego, z nieco zbyt długimi rękami i stawami umieszczonymi w niewłaściwych miejscach. Opuścił w dół rękawy i spód luźnej szaty, osłaniając kończyny. Grube, białe rękawice skutecznie kryły nietypowy kształt dłoni. Gdyby nie dziwna, zbyt płaska twarz, każdy mógłby teraz pomylić go z człowiekiem. Zresztą, nawet ta twarz mieściła się jakoś w normie rasy. Tylko oczy i usta były za duże, a nos zbyt mały. Drobiazg. Trudno uwierzyć, że ta istota jeszcze kilka minut temu sunęła przez halę jako przerośnięta jaszczurka.
Wyciągnął spod ubrania małe zawiniątko i szybko obwiązał sobie ranę na boku. I tak stracił już zbyt dużo krwi. Westchnął głęboko i ruszył naprzód, ostrożnie wybierając drogę. Przestrzeń wciąż trzeszczała od Mocy. Nie potrafił, nie ośmielił się sięgnąć teraz do własnych umiejętności, lód pod jego stopami wciąż dygotał od wewnętrznych naprężeń. Otwarcie się na guon byłoby szaleństwem. Ale to nic, nadzieja pojawiła się jak pierwszy kwiat, nieśmiało kiełkujący spod śniegu. Jak tylko zejdzie z lodowca, będzie bezpieczny. Ułoży nowe taktyki i strategie. Wygrają to starcie.
Stawiał kroki miękko, badając powierzchnię przed sobą. W większości zagłębień leżała już warstwa śniegu, nie wiedział, czy stoi na solidnym podłożu, czy na wypełnionym powietrzem bąblu, zamykanym od góry przez kilka cali zamarzniętej wody. Rozglądał się uważnie, lustrując teren, starając się po kształcie lodowych fal odgadnąć, co kryje się głębiej. Nie mógł teraz pozwolić sobie na błąd.
Niebo przeszło od różu, przez czerwień, do głębokiego karminu starego wina. Za kilka chwil miała zapaść noc.
Wtedy coś błysnęło w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i z głuchym brzękiem wbiło się w lód, ledwo stopę przed nim. Dziryt z żelaznym grotem, obwieszony piórami i kawałkami kości, do których przykuto duchy. Broń Ag’heeri.
Skoczył do przodu chwilę przed tym, zanim przez miejsce, w którym stał, przeleciały dwa następne. Zacisnął dłonie w rękawicach i rozprostował szeroko palce. Pierwsze kalhh, zewnętrzna warstwa, nałożyło się na niego jak druga skóra. Osoba ustąpiła nieco miejsca Stworowi.
Zmysły wyostrzyły się, kontury wszystkich rzeczy wokół zarysowały ostrymi krawędziami, nad szum wiatru wybił się odgłos kroków. Czterech. Zlokalizował ich bez problemu, już nie próbowali się kryć. Niewysocy, ciemnoskórzy, z długimi do ramion, czarnymi jak noc włosami. Wystające na górne wargi kły pomalowali na czerwono, znak wojny. Moc, której używali, spowijała ich bordowo-czerwonymi wstęgami, wśród których tańczyły duchy. Ich broń, dziryty, topory do rzucania o ostrzach z brązu i ciężkie noże wyglądały chwilami, jakby zrobiono je z rozpalonego do białości metalu. Czary aż z nich kapały. Szamani.
Runął przed siebie, na północ, jeszcze nie jako jaszczurka, lecz i tak sadząc olbrzymie susy. Teraz nie liczyła się ostrożność, tylko szybkość. Ciągle była szansa, oni nie potrafili poruszać się po lodzie tak dobrze jak ktoś, kogo ruchami kierował Stwór. Miał szansę, miał...
Wyhamował niemal w miejscu, widząc kilkunastu ludzi, którzy wyszli zza wielkiej jak dom, lodowej bryły pod przewodnictwem masywnie zbudowanego, czarnowłosego mężczyzny w średnim wieku. Nie miał szans, zrozumiała to ta część jego osoby, która potrafiła logicznie myśleć. Od samego początku, od chwili, gdy wszedł na lodowiec, nie miał szans. Nawet ten dziryt rzucono tylko po to, by zmusić go do biegu w odpowiednim kierunku. Czekali tu.
Stwór, ukryty w pojedynczej warstwie kalhh, zaczął miotać się jak szalony, żądając bezgłośnie przybrania kolejnych. Walczyć, walczyć, walczyć, wył bezgłośnie. Poskromił go z największym wysiłkiem, wyprostował się godnie, wyższy teraz nieco niż stojący pośrodku grupy mężczyzna. Założył ręce na piersi, dłonie chowając w rękawy.
Szmer z tyłu powiedział mu, że czterej szamani zamknęli pułapkę. Gdyby byli tu tylko oni, mógłby spróbować walki, lecz ten człowiek, bóg kryjący się w nim... Pokłonił się z szacunkiem.
– Chwała zwycięzcom.
Mówiąc to, nie odrywał wzroku od broni, trzymanej przez czarnowłosego. Potężny topór o dwóch ostrzach w oczach większości śmiertelników wyglądał zapewne jak zwykła broń. On widział go jako diament prześwietlony blaskiem wybuchającej gwiazdy. Trzymający broń człowiek wydawał się wypełniać sobą przestrzeń i mimo że w jego drużynie było kilku wyższych i potężniej zbudowanych wojowników, przyciągał wzrok, zasysał całą uwagę. Reszta była dla niego tłem. Włosy miał niemal tak czarne jak szamani Ag’heeri, lecz skórę białą niczym śnieg. Zupełnie, jakby płonęło w nim jakieś światło. Ozdobił ją tatuażami, które więziły moc boga w ciele śmiertelnika, lecz i to ledwo wystarczało, by pomóc ją okiełznać. Setren był potężny, a jego awenderi uchodzili za najgroźniejszych na świecie.
Słysząc pozdrowienie schwytanego w pułapkę intruza, mężczyzna jedynie się uśmiechnął.
– Ga’naaeh – mruknął. – Tylko tyle zostało. Ga’ruulee się rozpadł. Choć walczył dobrze. A teraz zakończymy wojnę w tych górach. Mam rację?
Pod warstwą Stwora po raz pierwszy spojrzał mu w oczy. Człowiek, zwykły człowiek, bóg, jeśli tam był, nie raczył się pokazać. Stwór zawył o więcej warstw kalhh i walkę. Lecz topór awenderi wciąż płonął w rękach wojownika. Nakazywał ostrożność.
– Jeśli Kaha’leeh się rozpadnie, nie wiesz, co powstanie potem.
W chwili, gdy to powiedział, z trudem dobierając obce słowa, pojawił się wstyd. To brzmiało prawie jak targowanie się o życie. Mężczyzna musiał to tak odebrać, bo pokręcił głową.
– Nie daruję ci istnienia. Trzy tysiące moich ludzi zginęło za lodowcem, żeby wciągnąć ga’ruulee w pułapkę. Pięć tysięcy poległo w bitwie. I tyle samo Ag’heeri. Wy, aherowie, musicie odejść. Jeśli będzie do tego potrzebne zniszczenie waszego władcy...
Przerwał mu gniewnym parsknięciem, zły na tę chwilową słabość.
– Aherowie? Nawet nie wiesz, jak naprawdę się nazywamy, dzikusie. Kaha’leeh to nie władca i nie można go zniszczyć. Cokolwiek zrobisz ze mną, odrodzi się.
– Przekonamy się o tym później. Zanim się odrodzi, wyrzucimy was z tego zakątka Wszechrzeczy. A teraz... – Dał znak ręką.
Pozostałe warstwy kalhh owinęły się wokół niego, zanim awenderi skończył ruch. Osoba niemal natychmiast zniknęła, pojawił się Stwór. Skoczył do tyłu, w powietrzu odwracając się przodem do szamanów. Z tym mężczyzną nie miał szans, z nimi – niewielkie. Bez wahania sięgnął po guon, otworzył się na niego, przekuł w broń. Jeśli Moc uwięziona w lodowcu eksploduje, tym lepiej.
Z obu rąk, z obu łap, wysunęły się granatowe, niemal czarne na krawędziach ostrza. Zamachnął się poziomo, z siłą zdolną rozpłatać najbliższego Ag’heeri wpół. Czerń trafiła na rozpaloną do białości klingę noża, uwiązane do broni duchy zawyły, przekuwając rodzimą Moc na coś, czego guon nie mogło przeciąć. Pozostali szamani uwolnili swoje duchy i te runęły na niego niczym śnieżna burza. Czuł uderzenia, szarpanie i drapanie, coś podcięło mu nogi. Gdyby był osobą, przewróciłby się natychmiast. Stwór uskoczył tylko, unikając ataków, i sięgnął po więcej.
I w tym momencie spadła na niego Moc boga.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.