Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Moja żona, Iwa.
Skinęła żołnierzom głową i spojrzała na męża.
– Poślij kogoś po Lywensa, niech przyjdzie z synami. Tylko szybko. A wy – zwrócił się do strażników – usiądźcie proszę tam, na ławie, odpocznijcie. Opowiem, jak było, zanim Lywens przyjdzie.
Kenneth podszedł do stojącej pod ścianą ławy, czując, że to, co zaraz usłyszy, wcale a wcale mu się nie spodoba. Usiadł i zawiesił wzrok na twarzy starszego. Ten uspokoił się wreszcie, spoważniał.
– Wybaczcie jeszcze raz, ale tego się nie spodziewałem. Hm, od czego by tu zacząć? Wiem. Parę razy do roku odwiedza nas Klawen-zer-Galencec, kupiec. Handlujemy z nim głównie wędzonymi i suszonymi rybami, jak przychodzi sezon składania ikry przez łososie, które wracają do jeziora, to i ikrą, i klejem z rybiej skóry, co to go do robienia łuków potrzeba, i takimi rzeczami. Kutwa z niego, jakich mało, każdego orga liczy po sześć razy, a jakby mógł, to poobrzynałby wszystkie tak, że ledwo krążki na pół cala by zostały. Nieraz nas już okantował, bo tylko on i jeszcze jeden kupiec tu zaglądają, więc czasem trzeba im sprzedawać, jak leci. No to nie lubią go tu niektórzy, bo nad każdą rybą niemało wydziwia, każde ziarnko ikry liczy, i w ogóle, mruk z niego, co to ani się nie napije, ani nie zabawi. To i chłopaki, zwłaszcza młode i głupie jak ten narybek, robią mu często kawały. A to koniom ogony powiążą, a to rybim olejem kozioł na wozie posmarują, takie tam głupoty, mówię.
W sieni trzasnęły drzwi, zastukały podeszwy kilku butów.
– No, już są. – Gospodarz odwrócił się do Kennetha i mrugnął okiem. – Wejdźcie.
Do izby wsunął się najpierw starszy, czarnobrody mężczyzna o wyglądzie ponurego draba, a za nim dwóch chłopców, na oko dziesięcio- i trzynastoletni. Gdy tylko zobaczyli żołnierzy, pobledli i przysunęli się do ojca.
– Ci tu, panowie żołnierze, powiadają – zaczął starszy – że kupiec zer-Galencec zeznał pod przysięgą, żeście na jego oczach zamordowali jakichś ludzi. Przyszli więc z całym oddziałem, widzieliście przecież żołnierzy na podwórzu, prawda? No. Więc przyszli z całym oddziałem, by was teraz zaaresztować i postawić przed sądem w Belenden, jako wielkich zbrodniarzy. Zaraz wyruszacie.
Przez całą przemowę starszemu nie drgnęła nawet powieka. Za to chłopcy pobledli jeszcze bardziej i próbowali dać drapaka do sieni.
– Na zewnątrz czekają strażnicy. Nie pogarszajcie swojej sytuacji.
Na kilka chwil zapadła cisza, w której wreszcie rozległo się pociąganie nosem. Młodszy nie wytrzymał napięcia.
– No, już dobrze – Kenneth stwierdził, że nie będzie tego przedłużał. – Opowiedzcie, jak było naprawdę.
Chłopcy wskazali palcami na siebie.
– To był jego pomysł! – powiedzieli jednocześnie.
– Widać od razu, że to bracia... – Velergorf uśmiechnął się szeroko, wstał, przeciągnął, aż trzasnęły mu ramiona. – Mówcie, tylko szybko – huknął nagle, kładąc dłoń na rękojeści topora – jak było?
– No bo, no bo, jasny panie... – Starszy z chłopców zagapił się na budzącą grozę broń dziesiętnika i wyglądało na to, że się zaciął. – No bo, no bo, panie... No bo, no...
– Oj, przestań. – Podoficer machnął ręką. – Ty mów, młodszy.
Młodszy z chłopców zdołał już wziąć się w garść.
– Myśmy chcieli go tylko nastraszyć, panie, kupca, chcieliśmy nastraszyć, bo on nam obiecał, że przywiezie na sprzedaż noże, takie jakie mają w mieście, z pochwami i paskami, a potem powiedział, że zapomniał i kazał nam iść precz. Więc Cywer wymyślił, że jak będzie odjeżdżał, to napędzimy mu stracha...
– Nie ja! – Starszy dał mu kuksańca.
– Ty.
– Nie!
– A właśnie, że ty!
Velergorf uniósł rękę.
– Cisza! Teraz to już nieważne. Mów dalej.
– No więc... więc myśmy wzięli stare ubranie ojca, koszulę i spodnie, wypchaliśmy trawą i oblaliśmy je rybią krwią i flakami. Sami też się upaskudziliśmy, i gdy kupiec ruszył w drogę powrotną, i już był poza wioską, wyskoczyliśmy na niego, wołając pomocy, że jakiś potwór wyszedł z jeziora i tatkę zabił, i nas poszarpał, i żeby zabrał nas ze sobą, bo już tu idzie... – chłopak wyrzucił z siebie całą opowieść na jednym oddechu.
– A kupiec co?
– No on, no on – starszy wspomógł brata – no on konie batem popędził, wyrwał galopem i tyleśmy go widzieli.
Pociągnął nosem.
Kenneth zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
– Jak rozumiem, ojciec i matka natarli wam uszu za zniszczone ubrania? – zapytał.
– Tak – odezwał się pierwszy raz ponury drab, głosem ciężkim jak tysiącfuntowy głaz. – Całą zimę będą wszystkie sieci reperować, i lepiej, żeby dobrze to robili, bo sprawdzę. A zasiądą do roboty, jak tylko tyłki im się wygoją. Wychodne ubrania rybimi flakami upaprać, ech...
Zamachnął się na chłopaków ręką wielką jak piekarska łopata, i zaraz zmitygował.
– Wybaczcie, jeszcze mi się krew burzy. Zabieracie ich od razu, czy mogą się z matką pożegnać?
Chłopcy skulili się jeszcze bardziej.
– Nie, myślę, że nie, naprawianie sieci będzie gorszą karą niż ciemnica, więc sądzę, że ich tu zostawimy – Kenneth uśmiechnął się szeroko. – Ale wrócimy w przyszłym roku, sprawdzić, czy dobrze się wywiązali z zadania. A teraz możecie iść.
Czarnobrody skinął głową i od niechcenia klepnął starszego syna w ramię, aż chłopak niemal przysiadł na ziemi.
– Pokłońcie się panu oficerowi, i podziękujcie. I do domu, już!
Wyszedł i wyciągając obu dowcipnisiów za sobą, skinął jeszcze głową wszystkim obecnym. Chłopcy wyglądali jak jedno wielkie nieszczęście.
Velergorf szczerzył się od ucha do ucha.
– No, tośmy zrobili kawał drogi na próżno, panie poruczniku. Trzeba było w koszarach zostać, kolczugi z rdzy czyścić.
– Nie narzekaj na przyjemny spacer, Varhenn. Teraz pułkownik jest nam winien dziesięć dni odpoczynku. Przenocujemy i jutro wracamy.
Starszy wioski chrząknął przepraszająco.
– Przepraszam, panie poruczniku, ale ci chłopcy nie będą mieli więcej kłopotów, prawda? Bo ojciec, mimo że mruk, to jednak chyba trochę się martwi. W końcu przez ich wygłup cała kompania Straży maszerowała tu przez pół prowincji.
– Jeśli ktoś będzie miał kłopot, to tylko ten kupiec. Dureń. Ale to dopiero jak zahaczymy w drodze powrotnej o Lencherr. A teraz muszę przed zmrokiem znaleźć nocleg dla ludzi. Jest tu jakieś ustronne miejsce w okolicy?
Gospodarz zafrasował się wyraźnie.
– No, z tym będzie problem, panie oficerze. Nie ma u nas wystarczająco dużej szopy, żeby was pomieścić, a okolica zimna i wilgotna...
– Górska Straż jest przyzwyczajona do sypiania na dworze. To ludzi trzyma w dobrym zdrowiu. Odejdziemy kawałek od jeziora i rozbijemy obóz. Wskażecie dobre miejsce?
– Hm... No, tą drogą, którą żeście przyszli, jakieś pół mili stąd stoją trzy wielkie kamienie, a za nimi jest ścieżka, i tak z ćwierć mili od niej mała kotlinka, osłonięta skałami. Wiatr tam nie zawiewa i od wody nie ciągnie. Tylko w okolicy o drewno trudno, więc chociaż pozwólcie, że wam drew damy, żebyście nie musieli w chłodzie i mroku nocować.
– A, drewno przyjmiemy z wdzięcznością. I na tę zupę rybną jutro się wprosimy. – Kenneth uśmiechnął się szeroko. – A teraz pozwólcie, gospodarzu, że już pójdziemy, zanim noc nas całkiem ścignie.
Wyszli, żegnając się krótko, starszy wskazał im jeszcze miejsce, skąd mogli nabrać drewno i od razu ruszyli na nocleg. Gdy minęli ostatnie zabudowania, Velergorf wycedził przez zaciśnięte zęby:
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.