- Statek - szepnęła Marta. - Nasz, „Srebrzysta Grzywa", leży gdzieś tam, na dnie. Ze wszystkimi, których kochałam, z całym towarem, załogą... Razem z nim utonęły marzenia.
- Nie smuć się, nie damy ci zginąć - pocieszył ją Artur. - Ojciec mój córki przyjaciela i kontrahenta w biedzie nie zostawi. A i posag jakiś pewnie da.
W sumie to takie proste, dumał Staszek, brnąc przez błoto. Ugania się za Anną od złotnika, głupiutką jak owieczka. Znosi docinki przyszłego teścia, który patrzy na ten związek jak na mezalians i knuje, jak by tu córkę wydać lepiej. Artur nie widzi, że we własnym domu ma fajną, czystą, miłą, bystrą i do rzeczy dziewczynę... Najtrudniej dostrzec to, co pod nosem, czy ki diabeł? Cholera, a może jest coś, co uniemożliwia ich związek? Pokrewieństwo? Może są jakieś zasady, że nie wolno uwodzić dziewczyny, z którą się żyje pod jednym dachem? Nie wiem, a pytać głupio.
Chmury sunęły po niebie, ale co chwila wyglądał zza nich blady księżyc.
Popchnąć by ich jakoś ku sobie, rozmyślał Staszek, patrząc na młodego kupca i drepczącą obok sierotę. Ot tak, by się wreszcie zauważyli. By spojrzeli sobie w oczy. By ich wargi odnalazły się na krótką chwilę. A może nie powinienem? Może co innego im pisane? Nie należy wtrącać się w cudze życie. To, co mnie wydaje się oczywiste, wcale nie musi takie być.
Wiatr od Motławy wdarł się w zaułek. Okna kamienic były ciemne, wszyscy widać spali. Kuta latarnia nad drzwiami domu Ferberów kołysała się na wietrze, osadzona w niej świeca była jedynym jasnym punktem na całej uliczce. W jednym z okien chłopak dostrzegł słaby poblask świecy. Pewnie pan Wiktor siedział jeszcze nad papierami.
W pierwszej chwili Staszek sądził, że Hela się potknęła. Dziewczyna stęknęła dziwnie, zatoczyła się w tył, zatrzymała i opadła na kolana w błoto. Zaskoczony zrobił krok w bok i pochylił się, by podać jej rękę, pomóc wstać. Jeszcze nie rozumiał... A może nie dopuszczał do siebie złej myśli?
Wyciągnął dłoń. Bełt targnął ubraniem, rozszarpał rękaw i rozorał chłopakowi przedramię. Marta krzyknęła rozdzierająco. Artur momentalnie skoczył między nich bez wahania, zasłaniając Helę własnym ciałem. Trzeci bełt strącił mu czapkę. Młody kupiec sapnął ze strachu, ale podtrzymał dziewczynę, nim runęła na twarz.
Pierwsza latarnia zgasła, gdy ją upuścił. Marta odrzuciła drugą. Zapadła ciemność. Staszek wyrwał rewolwer z kabury. Kątem oka spojrzał na Helę. Jęczała cicho, a więc żyła. Poczuł ulgę.
Ulica była pusta i cicha. Staszek wbił spojrzenie w mrok. Szukał potencjalnych kryjówek wroga. Bramy i załomy murów tonęły w ciemnościach. Artur i służąca pospiesznie przenieśli Helę pod ścianę. Staszek czekał, gotów natychmiast dać ognia. Jego wzrok zatrzymał się na budynku furty prowadzącej na nabrzeże. Zmrużył oczy. Coś się tam poruszyło czy to tylko złudzenie? Zagryzł wargi. Zagadkowy snajper musiał strzelać zza opuszczonej kraty. Tak, teraz nie miał wątpliwości, ktoś się tam czaił. Wypalił wzdłuż ulicy. Pocisk skrzesał iskrę na prętach.
- Goń go! - krzyknął kupiec.
Machinalnie posłuchał. Rzucił się pędem. Krata bramy była opuszczona, jednak nie opadła do końca. Zostało ze czterdzieści centymetrów prześwitu. Stróż niedokładnie zamknął? Coś się zacięło w mechanizmie? A może to napastnik jakoś ją uniósł, by zapewnić sobie w razie czego swobodne przejście? Nie miało to żadnego znaczenia. Staszek padł w błoto i przeturlał się pod przeszkodą.
Jak się zsunie, to mnie zabije, pomyślał, czując na plecach dotyk ostrych stalowych kolców.
Nic się jednak nie stało. Poderwał się i wypadł na nabrzeże. Nie było już na nim nikogo. Zamachowiec umknął. Chłopak czekał przez chwilę z bronią gotową do strzału. Nigdzie nie było śladu człowieka. Gdzieś z daleka wiatr niósł po wodzie odgłosy muzyki. Ktoś świętował z knajpie przy Lastadii?
Wiatr szarpał płaszczem chłopaka. Chmury sunęły po niebie. Coś poruszyło się w cieniu. Momentalnie złożył się do strzału, ale widząc, że to tylko wielkie kocisko, opuścił lufę. Zwykła gdańska noc. Nikt nie łazi niepotrzebnie po ulicach, cuchną rynsztoki, w śmieciach popiskują szczury.
Staszek spojrzał w lewo i w prawo. Zrobił kilka kroków do przodu. Znalazł porzuconą na bruku kuszę. Zamachowiec tu był, przed chwilą...
Gdyby choć śnieg leżał, pomyślał ze złością chłopak. A tak szukaj wiatru w polu.
Zaglądał za stare beczki i stosy śmieci. Okręty stały ciemne, jak martwe. Za dnia marynarze tyrali ciężko, by doprowadzić pokłady i takielunek do porządku. Widać członkowie załóg, którzy nocowali na krypach, spali już znużeni robotą. Huk wystrzału nikogo jakoś nie zaalarmował.
Może być gdziekolwiek, pomyślał Staszek, przepatrując stosy pak. Może się czaić z kolejną kuszą w ręce, z bełtem już na prowadnicy. Mógł wskoczyć na pierwszą z brzegu łajbę i ukryć się za relingiem. Mógł... Nie znajdę go. Diabła tam! Hela!
Podniósł mordercze narzędzie i biegiem ruszył w stronę kamienicy Ferberów. Przeczołgał się raz jeszcze pod kratą.
Obie latarnie, ponownie zapalone, stały na ulicy. Artur klęczał przy dziewczynie. Obok niego kobieta, Staszek spodziewał się Marty, ale z zaskoczeniem rozpoznał Agatę. Opodal stali dwaj nieznajomi mężczyźni. Obnażone szable połyskiwały im w dłoniach. Płaszcze narzucone na ramiona nie maskowały niedostatków stroju, obaj byli też boso. Sąsiedzi wyskoczyli na pomoc? Najwyraźniej.
- Co...? - wykrztusił, pochylając się nad przyjaciółką. - Co z nią?
Hela leżała nieprzytomna.
Do tej pory sądził, że została lekko ranna. Teraz poczuł zgrozę. Twarz szlachcianeczki była upiornie blada. W pierwszej chwili przestraszył się, że już nie żyje, ale spostrzegł parę oddechu.
- Marta pobiegła po medyka - wyjaśniła wdówka. - Jest źle... Bardzo źle.
- Musimy ją ostrożnie przenieść do domu - polecił Artur. - Zaraz... Waszmościowie pomogą - zwrócił się do sąsiadów.
- Oczywiście - odparł jeden.
Schowali broń do pochew. Kucharka nadbiegła z długą, szeroką dechą.
Siedzenie od lawy, zauważył Staszek.
Ostrożnie przełożyli ranną na deskę. Księżyc ponownie ukrył się za chmurami.
- Bełt... W same kiszki... - szepnął młody kupiec. - Jakie to ohydne i tchórzliwe do dziewczyny strzelać...
- Nie doszedłeś go waszmość? Zdołał ubieżać? - drugi z sąsiadów zapytał Staszka.
- Uciekł. Musiałem się pod kratą przeciskać, to mu dało dużo czasu. Rzucił kuszę i uciekł.
- Diabli nadali... Do domu szybko. Źle z nią. - Popatrzył na Helę ze smutkiem. - Dobrze, że krew się ustami nie rzuciła... Tak może jest nadzieja.
- Zaraz chłopaka poślę, niech ceklarzy zawiadomi - powiedział jego towarzysz. - Mości Ferber, jak tylko pannę odniesiemy, trza ludzi zbudzić, uliczki i nabrzeże przepatrzyć. I pieska dobrego sprowadzić, może łotrzyk ten gdzieś w pobliżu przyczajony ostał i Bóg da, to jak lisa z nory go wykurzymy.
Stary kupiec stał w drzwiach, lustrując ulicę. W dłoni trzymał samopał. Staszka zaskoczyła szybkość reakcji tych ludzi. Jeden strzał na ulicy, a ci już gotowi nieść pomoc lub odeprzeć atak. No i sąsiedzi. Natychmiast wyskoczyli z łóżek, wybiegli z bronią. Na ratunek. Popatrzył na Helę nieprzytomnie leżącą na deskach i targnęła nim wściekłość, jaką zrodzić może jedynie poczucie zupełnej bezsilności.
Przepchnęli się jakoś przez wąskie drzwi. Kucharka pospiesznie zapalała świece w kantorku.
- Na stół - poleciła Agata, zmiatając jednym ruchem naczynia stojące pośrodku.
Читать дальше