- Oczywiście nie takie to proste, jak opowiadam - ciągnął młody złotnik. - Gdyż należy znać proporcje złota i rtęci, samo zaś wypalanie wykonać niezwykle fachowo, w przeciwnym bowiem razie złoto albo wraz z rtęcią spłonie, albo w niekształtne grudy zastygnie. Lat kilka poświęcić trzeba, by się tego nauczyć, a i nie każdy kunszt ten opanować zdoła.
- Tedy same widzicie, jak niezwykle kosztowny to przedmiot. - Anna napuszyła się do obrzydliwości i podała bransoletę najbliżej siedzącej towarzyszce.
Staszek poczuł falę niechęci do dziewczyny. Widział też zazdrość i niemy podziw w oczach pozostałych panienek. Oglądały biżuterię w nabożnym skupieniu. Marta zacisnęła usta w wąską kreskę. Tylko Hela uśmiechała się jakby ironicznie. Na niej jednej pokaz nie zrobił żadnego wrażenia.
Może miała w domu coś lepszego? - zamyślił się chłopak. Na przykład brylanty po przodkach? Był czas, że polska szlachta gromadziła niezmierzone fortuny w biżuterii, obrazach, srebrach rodowych. Wiele tego przepadło w czasie wojen, ale przecież masa upadłościowa kraju, spadek po okresie prosperity, wystarczyła wielu rodom na cały okres rozbiorów. Finansowano z tego powstania narodowe i studia dla dzieci. A może Hela po prostu ma to gdzieś? Może panienka dobrze wychowana, bogobojna i skromna gardzi snobką? Może jako szlachetnie urodzona pokpiwa sobie w duchu z przechwalającej się mieszczki? Może wyżej ceni sobie herb odziedziczony po przodkach niż bogactwo dorobkiewiczów? Może... Skąd mogę wiedzieć, co się roi w tej ślicznej rudej główce?
- Ona śpi - szepnął jeden z gości, zezując na staruszkę siedzącą w kącie.
Trzej młodzieńcy stanęli obok siebie, tworząc żywy mur. Anna zrobiła tylko jeden krok do przodu. Artur pochwycił ją w ramiona. Usta zetknęły się, musnęły pospiesznie. Dwie panienki zaczerwienione spuściły wzrok, Marta zasłoniła buzię wachlarzem, ale wszyscy uśmiechali się jak konspiratorzy, którym udało się wykiwać groźnego przeciwnika.
Tak to wygląda w tych czasach, pomyślał Staszek z melancholią. Zetknięcie warg na sekundę... Całus wymieniony ukradkiem, w tajemnicy, dzięki pomocy przyjaciół stojących na straży. Tylko czemu miała przy tym tak obojętną minę?
Hela spojrzała na Staszka i nieoczekiwanie puściła do niego oko. Nie mógł uwierzyć, ale naprawdę puściła. Czyżby... Przypomniał sobie noc w górach. Wtedy był w tym fałsz, szaleństwo sprowadzone przez nagle obudzoną drugą osobowość. Lecz potem w bramie, jak wracała z targu. Pocałowała przecież!
Druga parka powtórzyła pospiesznie manewr.
Wtedy Hela nie była sobą, rozmyślał. Ale teraz... Teraz nasze myśli są czyste. A gdyby ulec nastrojowi chwili? Zaciągnąć ją w kąt, odgrodzić się od nadzorującej nas staruchy murem ludzi i pocałować. Przelotnie... Łatwo powiedzieć.
Młodzi rozsypali się. Nikt już nie ryzykował. Tylko roziskrzone oczy dziewcząt i niepewne uśmiechy młodzieńców zdradzały buzujące hormony.
Boję się, stwierdził Staszek. Brak mi odwagi... To tylko pocałunek. Najniewinniejsze pod słońcem okazanie sympatii, bardziej potwierdzenie przyjaźni, zażyłości, nawet nie głębszych uczuć. A po prostu brak mi odwagi.
Kobieta w fotelu nagle poderwała głowę. Zlustrowała stadko młodzieży i uspokojona rozparła się wygodnie.
- Opowiedz nam, babciu, jakąś wesołą krotochwilę, wszak żyjesz tak długo, że znasz ich z pewnością co najmniej całą kopę - przymilił się jeden z chłopaków.
Staruszka łypnęła okiem.
- Nalej mi wina, synku, to coś wam opowiem.
Wychłeptała pospiesznie cały kubek i nadstawiła, by ponownie jej nalał. Potem zapatrzyła się w ogień buzujący w kominku i pociągając drobne łyczki, zaczęła opowiadać:
- Pewnego dnia wilczyca siedziała w domu sama, gdyż służące jej kuny poszły na targ po drób na niedzielny obiad. Tkała właśnie, gdy pukanie do drzwi się rozległo i w progu stanął lis Reinicke, któren z mężem jej interesa rozliczne prowadził. „Czy wilk jest w domu?" - zapytał. „W ważnych sprawach do króla poszedł" - odparła. „Zatem może ze służącą się rozmówię?" „One takoż na jarmark poszły". „Nieszczęsna wilczyco, jedna w domu ostałaś? Któż zatem nudę samotności twej rozproszy, by lico radością się rozpromieniło?" - zagadnął. A widząc jej uśmiech, w te tony uderzył: „Kwiecie przecudny, męża twego gwałtowności się lękam, alem dawno już chciał ci wyznać, że uroda twa do szaleństwa mnie przywodzi, nocami sny mnie dręczą, w których widzę nas w miłosnym uścisku splecionych, a po przebudzeniu daremnie dłoń ma po posłaniu błądzi, a ciebie nie znajduje". „Cóż waszmość mówisz, tak się żartować nie godzi" - rzekła, ale Reinicke po rumieńcu i oczu błysku pojął, że komplementa mile wilczycę połechtały. „Pani, z serca szczerego me słowa płyną. Daj mi usta swe ucałować, kibić dłonią otoczyć, a będziesz miała we mnie po wsze czasy niewolnika". I krok uczyniwszy, ramieniem ją objął, a usta swe do jej ust zbliżył. Słabość ogromna wilczycę ogarnęła i jako wosk w cieple w ramionach lisa Reinicke zmiękła.
Widziała, jak się całowali, uświadomił sobie Staszek. Udawała tylko, że śpi! Cwana babcia, a może trochę sprzyja młodym? Kazali towarzystwa pilnować, ale... Tak pilnowała, by nie upilnować!
Staruszka dopiła wino, ktoś zaraz usłużnie dolał jej z dzbana nową porcję.
- Takoż lis Reinicke, uwodziciel zawołany, widząc zwycięstwo już bliskie, z wilczycą śmielej sobie poczynał. Już dłoń jego pierś bujną musnęła, już druga, po sukni na plecach sunąc, szparę odnalazła pod odzienie prowadzącą. „Mój aniele - szeptał przy tym. - Nigdym takiej rozkoszy nie zaznał jak w chwili tej, gdy w ramionach cię trzymam". A kolanem przy tym jej kolana rozdzielił i ku łożu ją popchnął. „Mój panie, miarkuj się, waść, co za wiele, to niezdrowo" - rzekła wilczyca, na opór po raz ostatni się zdobywszy. „O pani, dopuść mnie, bym zaznał z tobą rozkoszy przynależnych małżonkowi, a w dowód miłości mojej zechciej przyjąć ten oto drobiazg". I z sakwy piękną bransoletę wyjął, ze złota uczynioną i szmaragdami zdobną. Na ten widok myśli o oporze i wierności małżeńskiej ostatecznie uleciały wilczycy z głowy i ległszy w alkowie, oddała się uwodzicielowi. Gdy już po wszystkim było, Reinicke, jakby przerażony, odział się spiesznie. „Umykać muszę - rzekł - bo gdy wilk mnie tu zastanie, domyśli się wszystkiego!" „Uchodź spiesznie - odparła niewierna cudnym klejnotem nadal zauroczona. - Acz zajdź do mnie rychło znowu, gdyż serce me płonie". „Przybędę niezawodnie" - obiecał i ubieżał. Wilk powrócił do domu niebawem chmurny i ponury. „Czy był tu lis Reinicke?" - zapytał. „Był" - odrzekła wilczyca przerażona, iż ktoś doniósł i jej niegodny postępek na jaw wyjdzie. Bransoleta na jej przegubie zalśniła zdradziecko, lecz by ukryć ją, było za późno. Wilk dojrzał blask kamieni, uśmiechnął się szeroko i powiedział: „Widzę, że rudy przechera przyniósł jednak ten cudny klejnot, który mi za darowanie długu był przyobiecał".
Młodzieńcy ryknęli śmiechem. Panienki zaczerwienione pozasłaniały twarze rękawami, ale też chichotały.
- Tak, tak - mruczała stara. - Wielu jest na świecie ludzi, którzy żyją, parając się kunsztem lisa Reinicke. Uważać na nich trzeba, bo choć mili z pozoru, zdradę knują. A i wy, dziewczęta, pamiętajcie, że dbać o swą cześć i dobre imię należy. By nie narażać cnoty dla byle błyskotki. - Posłała kose spojrzenie w kierunku złotników.
To ci opowieść, dumał Staszek rozbawiony. Słyszałem coś podobnego w postaci dowcipu o misiu i zajączku... Czyżby ta historyjka była aż tak stara? Swoją drogą, wesoła babcia, takie świństwa, i to jeszcze dwuznaczne moralnie, młodzieży opowiadać.
Читать дальше