- Lufa tegoż samopału musiała być taka, że dorodną śliwkę by w nią wetknął - zauważył Artur. - A może garłacza użył? Broń to zacna. Tam lufa niczym lejek, całą garść rozmaitych świństw wsypać można.
- Potem drzwi wyłamali i dopadli go, nim ponownie armatę swoją naładować zdążył - wyjaśnił śledczy.
Przestąpili próg. Pracownia była zdemolowana. Makiety pogłębiarek roztrzaskano w drobny mak. Na podłodze leżał woreczek, wokół czerniał rozsypany proch.
- Nabijał i już nie zdążył. - Kupiec pokiwał głową. - Widząc, że się zabierają za niego, rzucił to i po oręż jakiś sięgnął. Miecz lub szablę... Dwóch, zdaje się, poszczerbił.
Na podłodze widać było kolejne rozbryzgi.
- Ale za późno już było albo wrogów zbyt wielu - westchnął Staszek. - Czy wystrzału nikt nie usłyszał? Wyspa ma wszak swoich strażników?
- A i owszem. Trupy wszystkich czterech rankiem z kanału wyciągnęliśmy. Gdyby nie one, nie przyszłoby nam do głowy magazynów badać i tej rzeźni ludzkiej długo jeszcze nikt by nie odkrył. Czy coś zginęło? - zwrócił się do Staszka. - Bywałeś tu, waszmość, opowiedz, co zmianie uległo.
- Tu stały dwie lub trzy skrzynie z papierami i księgami - wyjaśnił chłopak, wskazując pusty kąt. - Miał tam poskładane karty z rysunkami machin, które wymyślił, i opisami, jak też przebiegała ich budowa i czy dało się je praktycznie wykorzystać.
- Człek ten ogromną wiedzę posiada - westchnął Grot. - Tedy, waszmościowie, szczerze sobie porozmawiajmy. Wyście go znali...
- Nie. - Staszek pokręcił głową. - Kilka razy jedynie z nim się spotkałem. Nie mogę powiedzieć, że go znałem. A mój patron, mistrz Marek, nie darzył Kowalika sympatią, były między nimi jakieś zatargi. Tedy nie wiem, jakich miał wrogów ani czym jeszcze się zajmował. Poza tym, że pracował dla kuzyna swego Petera Hansavritsona, nie mam pojęcia, komu mógł na odcisk nadepnąć...
- Ja z nim gadałem kilka razy w szynku, gdym na Lastadię chodził dozorować smołowanie okrętu mego brata. Ale to jeszcze ubiegłej wiosny było - rzekł Artur.
- Tedy w kropce jestem.
- Pomóc waszmości nie umiem. - Staszek rozłożył bezradnie ręce.
- W tym problem, że wrogów mógł mieć naprawdę wielu, choć nie wszyscy przypuszczali, iż to on jest ich wrogiem - westchnął justycjariusz.
- Nie rozumiem? - Staszek spojrzał na niego zdziwiony.
- No to zobacz sobie...
Otworzył ocalałą skrzynkę, ukazując kilka masek. Dwie wykonano z porcelany, pozostałe z grubej tektury lub masy papierowej.
- O... - Artur wciągnął powietrze.
Sądząc po jego minie, natychmiast odgadł przeznaczenie tych przedmiotów.
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem - bąknął Staszek. - To z Wenecji? Karnawałowe?
- Tak, ale w tych stronach czemu innemu służą - mruknął urzędnik ponuro. - Gdy ktoś złamie prawa Hanzy, musi umrzeć. Niezależnie, czy jest prostym kupcem czy burmistrzem. Od wieków wiadomo, iż Hanza ma swoich ludzi, którzy wyroki jej tajnych sądów wykonują. Ci, gdy idą kogoś wychłostać, zasztyletować lub powiesić, zakładają na twarze takie maski. - Na obliczu justycjariusza malowała się zimna wściekłość.
Rozumiem go, westchnął w duchu Staszek. Gdybym był dzielnicowym, też by mnie wkurzało, że po moim terenie latają zamaskowani mordercy. Nawet jeśli Hanza wymierzała sprawiedliwość wedle swoich praw i obyczajów... Cóż, policja nie lubi samotnych mścicieli.
- A więc tu kryła się siła, która w Gdańsku kary wymierzała wrogom Ligi - Artur powiedział to bardziej do siebie niż do nich. - Sprawę tę warto zachować w tajemnicy najściślejszej - dodał z naciskiem.
Urzędnik obrzucił go kpiącym spojrzeniem.
- A niby dlaczego?
- Kupcy dowiedzą się, że nikt im na ręce nie patrzy. Będą mogli popełniać drobne draństwa i grubsze łotrostwa, wiedząc, że mogą spać spokojnie. Że nikt ich za to nie wychłoszcze pod ich własnym dachem, że nie umrą powieszeni we własnym kantorku...
- W tym mieście łotrzy powinni bać się mnie - warknął justycjariusz. - Lat temu pięćdziesiąt sam mógłbym go skazać z mocy urzędu, dziś od sprawiedliwości wymierzania jest sędzia!
- Tego nie neguję - Ferber wyraźnie zrozumiał, że powiedział za dużo, i teraz kładł uszy po sobie.
- Peter Hansavritson podobnie znikł - rozważał Grot. - Może woli jego złamać nie zdołali i sądzą, że wydając na męki jego przyjaciela, towarzysza i krewnego zarazem, wiadomości z niego użyteczne wyduszą? Może też docenili mądrość Kowalika i chcą odwrotnie postąpić? Może to kapitana chcą męczyć na jego oczach... Tak czy inaczej, nie wiemy nadal, kim są, skąd przychodzą, gdzie mogą się kryć...
Popatrzył ze złością na wilczy ogon przyszpilony nożem do framugi okna.
- Grają z wami w kotka i myszkę - powiedział Artur. - Jeśli porwali pana Kowalika, to zapewne zechcą go wywieźć daleko od miasta, w miejsce, gdzie ich sojusznicy przetrzymują pana Hansavritsona.
- Zwiążą, zakneblują, w beczkę wtłoczą i na wóz rzucą. Nie sposób skontrolować wszystkich, którzy przez bramy ciągną - westchnął justycjariusz. - Wydałem jednakowoż rozkazy, by uwagę na podejrzane ładunki zwrócono. Nadziei większych nie mam, bowiem zbrodniarze uwieźć mogli go natychmiast po bram otwarciu, nim jeszcze mord odkryliśmy, lub dni kilka odczekają, aż nasza czujność osłabnie. Szansa jedyna, że gdzieś w mieście go przetrzymują i że kryjówkę ich wykryć zdołamy, a więźnia szczęśliwie odbijemy. Lub trupa jego z rzeki wyłowimy, bo i tak być może.
- Z wyspy musieli wywieźć go łódką. Trzeba wypytać marynarzy, niektórzy na okrętach kwaterują, może ktoś coś ujrzał nocą, osobliwie niedługo po tym, jak z wyspy huk wystrzału dobiegł - zauważył Staszek. - Noce księżycowe teraz, bezchmurne. Głos daleko się niesie.
- Chmury szły - pokręcił głową Grot. - I mgły od wody ciągną. Niewiele widać było. Ale rozpytam. Wolni zatem, panowie, jesteście, a za pomoc i opinie dziękuję serdecznie. - Ukłonił się uprzejmie. - A i prosiłbym, byście na siebie uważali, gdyż jak widać, po mieście naszym wilkołaki prawdziwe biegają...
- Czy Hela jest bezpieczna? - Staszek spojrzał Grotowi prosto w oczy.
- Przecież trzech was tam pod bronią czuwa. - Urzędnik uniósł brwi jakby zaskoczony pytaniem.
- Tutejsi strażnicy nawet psy mieli i nic im to nie pomogło, jak widać - mruknął Artur.
- Nie mieli, bo jeszcze zimą ktoś je wytruł, a szczeniaków do pracy nie przyuczono, na wiosenne mioty czekając.
- Marius Kowalik siedział tu jak w twierdzy - rozważał Staszek. - I ludzi miał trzech lub czterech. I nic mu to nie pomogło.
*
Kolejne dni w kamienicy Ferberów popłynęły podobne do siebie jak krople wiosennego deszczu. Staszek jeszcze dwukrotnie zasadzał się w magazynach, ale bezskutecznie. Zamachowiec się nie pojawił. Teraz na przełomie zimy i wiosny mieszkańcy nie mieli specjalnie dużo do roboty. Śniadań nie jadali prawie wcale. Kucharka na obiad gotowała ryby. Podawała do nich nieomaszczoną kaszę. Na kolacje był chleb maczany w oliwie, czasem jeszcze solony śledź z beczki i cebula krojona w plastry. Post.
Pan Wiktor zazwyczaj siedział u siebie w pokoju niczym puszczyk w dziupli. Czasem słychać było, jak śpiewa kościelne hymny. Artur wyjaśnił Staszkowi, że jego ojciec po śmierci drugiej żony stracił zainteresowanie doczesnością.
Staszek nudził się jak mops, ale szybko znalazł sobie zajęcie. Porżnął piłą i porąbał na szczapy ogromny stos drewna zwiezionego do celów opałowych. Potem zabrał się do tłuczenia kamieni zgromadzonych do wybrukowania podwórza. Wyłożył też nimi ścieżkę od drzwi ogrodowych do wygódki. Pewnego dnia wleźli z młodym kupcem na dach i oczyścili gonty z mchu. Marta szybko stanęła na nogi i wróciła do obowiązków. Hela też się nie oszczędzała. Widywali się głównie przy stole.
Читать дальше