- To mogło być tutaj - mruknął, rozglądając się po sporym pomieszczeniu w ostatniej z kamienic.
- To okno, jak i inne zabite na amen - wzruszył ramionami Artur. - A szybki w ołów oprawione, zatem żadnej obluzować i wyjąć nie mógł, bobyśmy to zaraz spostrzegli. Ruszajmy dalej.
Staszek powstrzymał go gestem. Oglądał framugę. Czuł, że są w odpowiednim miejscu, ale potrzebował jeszcze choćby śladu, czegoś, co posłuży za niezbity dowód.
- To jest to okno - powiedział z naciskiem. - Spójrz na pozrywane pajęczyny.
- Krucafuks!
Między murem a framugą wisiały tylko nieliczne resztki sieci. Drugie okno oplecione było dokładniej.
- Ktoś niedawno musiał je otwierać.
- Ale gwoździe - jęknął kupiec.
Staszek poruszył zaśniedziałym rygielkiem i rama okienna uchyliła się bezszelestnie.
- Ale gwoździe... - powtórzył bezradnie Artur.
- Wszystkie wyrwano, przecięto i wbito ponownie same łebki - wyjaśnił Staszek. - Zawiasy rdzewiały przez ostatnie kilkadziesiąt lat, lecz napuszczono w nie oliwy i rozruszano ostrożnie. Już nawet nie skrzypną. Morderca przygotował sobie stanowisko. Potem czekał w cieple, popatrując przez szybkę, by w odpowiedniej chwili uchylić i strzelić... Raz, może dwa albo i trzy... Parapet szeroki, mógł dwie naciągnięte kusze położyć.
- Masz rację. Stróż słyszy dobrze, ale daleko stąd siedzi, a na górę rzadko kiedy zagląda, bo i potrzeby nie było... Tylko jak, u diabła, tu wlazł? Trzeba jego drogę odkryć!
W moich czasach, westchnął Staszek w duchu, zebrałoby się odciski palców, potem wystarczyłoby porównać z bazą danych na policji i już.
Przepatrzyli wszystkie pomieszczenia tego budynku. W ostatnim stało kilka potężnych gdańskich szaf.
- Za tą ścianą jest już kolejna kamienica? - upewnił się Staszek.
- Tak.
Otwierał po kolei skrzypiące drzwi i zaglądał do środka. Macał tylne ścianki. Niestety, wiedza wyniesiona z oglądania przygód Hansa Klossa nie przydała się w tym przypadku. Nie znalazł ukrytych przejść ani nic podobnego.
- Strychy? - zaproponował Artur.
Przeszli przez długą amfiladę pomieszczeń. Wciągnęli drabinę na górę i przez klapę weszli na poddasze.
- Gdyby dostał się tutaj przez dach, to musiałby własną drabinę przynieść - mruknął młody kupiec. - I gdzieś by tu leżała.
- Albo liny by użył - zgasił go Staszek. - Grubego sznura z nawiązanymi supłami.
- Zaczepionego o belkę nad klapą... - Artur badał wzrokiem łaty. - Spójrz...
Na pociemniałym przez dziesięciolecia drewnie jasno odcinał się ślad świeżego otarcia.
- Jak można wyjść na dach? - zapytał chłopak.
- Przez klapę. Ale kłódka wisi przecież...
Podszedł i pociągnął skobel.
- Kłódka wisi - mruknął Staszek. - Lecz zawiasy są po drugiej stronie. Założę się, że... - Pchnął klapę, a ona się uchyliła.
- Przepiłował! - syknął młody kupiec. - Od tej strony nic nie widać, a jemu wystarczy podnieść. I już jest w środku.
- Tylko jak porusza się po dachach?
- Kładkami kominiarskimi - rzucił Artur gniewnie.
- Czym?
- Wzdłuż kalenic dachów są położone deski - wyjaśnił. - Kominiarze chodzą po nich, by nie musieć za każdym razem zbiegać na dół i do drzwi kołatać. Idą i czyszczą kolejno kominy, dom po domu, aż kwartał cały obejdą. Po domach zaś kominiarczyki chodzą i od spodu pieców doglądają, sadze do wiaderek lub szaflików zbierają. Dopiero gdy prace zakończone, idzie mistrz ich gildii i zapłatę zbiera.
- Rozumiem. Możemy zobaczyć te pomosty?
- Oczywiście.
Wyjrzeli na dach. Rzeczywiście, opodal klapy przebiegała drewniana kładka. Pociemniałe ze starości dechy były wąskie i powyginane. Staszek rozglądał się wokoło. Dziesiątki dachów, niektóre kryte dachówką, większość tanim sosnowym gontem.
- Można taką drogą obejść cały kwartał - zauważył. - Wystarczy, by jedna kamienica była opuszczona lub w remoncie, i jeśli się przez nią prześliznął, to ma od góry dostęp, gdzie tylko zechce.
- Nie tylko - uzupełnił ponuro Artur. - Ten, kto ma mocną żerdź lub linę z kotwiczką i nad ulicą po niej przepełznie, to może i z daleka przyjść, a potem niepostrzeżenie zniknąć. Nocą szczególnie, gdy ciemno, a nikt w górę nie patrzy, sztuki takiej dokonać można.
- Zdarzało się coś podobnego?
- Gdy byłem młodszy i ciekawość kobiecego ciała bardziej mną targała, poszedłem raz na taką wyprawę popatrzeć, jak w łaźni dziewczyny w baliach się obmywają... - Oczy Ferbera na samo wspomnienie zrobiły się nieco maślane. - Małom się wtedy nie zabił, ale lin z hakami używszy, dwie ulice pokonałem. Takie grzechy młodości. - Uśmiechnął się z zażenowaniem. - Rzecz jasna, droga to niebezpieczna, a bywa, że niektórzy posesjonaci kładki takowe zdejmują, by nikt im po dachu nie łaził, i tylko dla kominiarzy na czas ich pracy wykładają. Ale...
Staszek spojrzał na stare, nasiąknięte wilgocią dranice. Bieganie po dachach nie wydawało mu się szczególnie trudne, jednak czul, że sam nie byłby w stanie odbyć takiej wycieczki. Zawierzyć życie spróchniałym deskom?
- Trzeba coś przedsięwziąć - powiedział młody kupiec. - Na wypadek gdyby człowiek z kuszą powrócił. Bo chyba trzeba się z tym liczyć?
- Przygotował się bardzo starannie. Myślę, że zechce raz jeszcze z miejsca tego uderzyć - zadumał się Staszek. - Teraz pytanie: co robić? Czy straż tu trzymać nie wiadomo jak długo?
- Pułapkę zastawmy. Wszak starczy kładkę podpiłować, a potem sprawdzić, kto na podwórzu ze skręconym karkiem leży, i ścierwo ziemi lub węgorzom w Motławie oddać. - W oczach Ferbera błysnęło coś niedobrego.
Na dobrą sprawę to rozwiązanie optymalne, westchnął w duchu Staszek. Mamy do czynienia z bandziorem gotowym z jakiegoś powodu zabić młodą dziewczynę. Musimy ją chronić... Mamy chyba moralne prawo go zabić. Wyeliminować.
Przypomniał sobie walkę w Dalarnie, jak z przestrzelonej sufitowej klapy odrywają się krople krwi, jak rozbijają się na blacie stołu. Przed oczyma stanęli mu ci wszyscy, których pozabijał... Musiał. Nie było innego wyjścia. Ale mimo wszystko strasznie mu to ciążyło.
Zabiłem ich w walce, w starciu twarzą w twarz, pomyślał. Nie potrafię na zimno zaplanować stworzenia pułapki, która zabije każdego. A jeśli zaplącze się tu przypadkowy dzieciak, który, tak jak kilka lat temu Artur, zechce podglądać sąsiadkę? Czy to wystarczająca przewina, by karą była tak paskudna śmierć? A jeśli zginie kominiarz?
Młody kupiec też chyba nie palił się do wprowadzania w życie swego pomysłu.
- Raczej trzeba się zaczaić tam, na dole - powiedział Staszek. - I dopaść go, że się tak wyrażę, na gorącym uczynku.
- Takież i moje zdanie... Jak myślisz, czy dziś w nocy?
- Nocą człowiek ten może przybyć na miejsce. O ile w ciemności odważy się na ryzykowną wędrówkę kładkami. - Spojrzał pytająco na towarzysza.
- Noc będzie księżycowa. Prawie pełnia.
- Zatem przybyć tu może. Potem noc spędzi w zasadzce. Jeśli przed świtem się nie zjawi...
- Rozumiem - wszedł mu w słowo Artur. - Największym niebezpieczeństwem dla naszego wroga jest sama droga wiodąca do kryjówki. Tu, w budynku, czuje się bezpieczny i ma pełną swobodę działania. Byle tylko nie tupał, bo go stróż usłyszy. Zatem...
- Któryś z nas musi się w magazynach na niego zasadzić i czymś ciężkim po łbie pomacać.
- Zabić...
- Nie. - Staszek pokręcił głową. - Zabić jest łatwo, ale...
- ...ale wtedy nie dowiemy się, kto go przysłał, na czyje polecenie i z jakiego powodu nastaje na życie panny Heleny - Ferber w lot załapał, o co chodzi. - Masz rację. Najpierw tortury. Który z nas pierwszy na straży stanie? Czy obaj może?
Читать дальше