- Zaprowadzę - wyjaśniła wdówka. - Hela, zbierz, proszę, ze stołu i umyj naczynia. Artur, zrób jeszcze obchód całego domu, sprawdź też klapę na dach.
- Tak, siostro. - Ukłonił się i wyszedł.
Staszek ponaglany gestem ruszył za panią Agatą.
- Tu będzie twoja kwatera. - Pchnęła drzwiczki, otwierając niewielką komórkę pod schodami. - Czasem kontrahenci tu nocują - dodała.
Zajrzał do pomieszczenia. Pakamera była ciasna. Dwie murowane ściany, jedna drewniana, zamiast czwartej i sklepienia spodnia część schodów. Łoże z siennikami i poduchą. Jakieś baranice do przykrycia. Latarka ze świeczką i kuferek na ubrania... Czego więcej chcieć od życia? Wnętrze było znacznie bardziej przytulne niż strych, na którym sypiał u Kozaków.
- Wspaniałe - powiedział zupełnie szczerze.
Ułożył się na łożu. Było zaskakująco wygodne.
Całkiem jak w książce o Harrym Potterze, zachichotał w duchu. Komórka pod schodami, kufer. Tylko sowy w klatce mi brakuje...
- Zatem życzę miłej nocy - uśmiechnęła się Agata.
- Dziękuję, pani. - Wstał, by się ukłonić.
Usłyszał, jak idzie na górę. Przysypiał już, gdy skacząc po kilka stopni, przebiegła Hela.
Radosna jak młody źrebaczek, pomyślał z czułością i zasnął.
*
Wstał rankiem. Było mu dobrze, czuł, że wyspał się za wszystkie czasy. Cóż, poszedł spać około ósmej wieczorem. Teraz dochodziła szósta rano. Ochlapał twarz. Na podwórzu zastał Artura. Młody kupiec wytrzasnął skądś łuk i szył do starej słomianki zawieszonej na drzwiach szopy.
- Chciałbym obejrzeć drzwi wejściowe - rzucił Staszek zamiast powitania.
- Na cóż to? - zdumiał się syn gospodarza.
- Chcę pomyśleć nad tym, jak to było... Każdy przestępca zostawia jakieś ślady.
- Tedy chodźmy.
Przeszli przez sień. Syn gospodarza najpierw zlustrował ulicę, wystawiając tylko głowę, potem wzruszył ramionami i otworzył szeroko.
- Gdzie stała Marta, gdy ją trafił?
- Tu leżała, gdym nadbiegł - wskazał Artur.
Staszek dłuższą chwilę oglądał drzwi, podchodził bliżej i dalej. Wyszedł na ulicę i patrzył w sień od zewnątrz.
- Zamachowiec nie mógł strzelać na wprost - powiedział wreszcie. - Trafił służącą, myśląc, że to Hela. Ale po chwili obie, ona i pani Agata, pochyliły się nad Martą. Tego rudego koloru włosów nie mógłby pomylić... Nawet z daleka i w deszczu.
- Wtedy wystrzelił raz jeszcze - zauważył Artur. - Bo w drzwiach utkwił drugi bełt.
- Szkoda, że został wyrwany, bo wiedzielibyśmy, skąd nadleciał.
- Mam go u siebie! W mig przyniosę.
Młody kupiec znikł, słychać było, jak tupocze po schodach, i po chwili pojawił się z bełtem w dłoni. Wetknął grot w otwór znaczący twardą dębinę.
- Rozruszałem - westchnął. - Tedy dokładnie położenia już się nie rozpozna. Ale musiał przylecieć gdzieś stamtąd. - Machnął ręką w stronę centrum miasta.
- Nie znajdował się na wprost drzwi. Zatem nie mógł strzelać z domu naprzeciwko - dumał Staszek. - Trafił dziewczynę. Nie był pewien skutków. Czekał niczym pająk w sieci. Gdy Hela podeszła do wyjścia, najwyraźniej ją poznał i wystrzelił kolejny raz.
- Nie usłyszały uderzenia w dechy, bo zbiegło się z hukiem zatrzaskiwanych drzwi. Ale zaraz trzeci bełt się wbił. Po chwili ja stałem już na dole... Wyjrzałem. Ulica była pusta, słuchałem, czy nie dobiegnie mych uszu tupot stóp uciekającego rzezimieszka.
Artur popatrzył w zadumie na drzwi domu.
- Nie. - Pokręcił głową. - Primo, nie mógł czekać na ulicy. Wszak nie wiedział, kiedy ktoś wyjdzie. Przecież nawet nie co dnia dom mój służba opuszcza... Ktoś by go zauważył i zapamiętał. Secundo, gdyby stał z napiętą kuszą, musiałby kryć ją pod płaszczem...
- Taka i moja myśl - przyznał Staszek.
- Sądzimy zatem obaj, że strzelił z budynku lub zgoła z dachu? - zamyślił się Artur.
- Dom naprzeciw jest zamieszkany... Zresztą nie strzelano na wprost. A ten obok?
- Tamte trzy kamienice należą od lat do mojej rodziny. Mamy tam magazyny rozmaitych towarów - wyjaśnił Ferber.
- Czyli nikt tam nie mieszka?
- Tylko jeden stary stróż na dożywociu. Majątek na ciężkie tysiące talarów tam leży. Nie można kosztownych materii i innego dobra bez dozoru zostawić. To nie jest dobre miasto. Wielu na złą drogę zstępuje. Wiesza się tu wprawdzie złodziei, bywa nawet i kilku w miesiącu, ale wcale ich nie ubywa. - Młodzieniec zasępił się. - Jak wszy się mnożą. Bogate miasto przyciąga rzezimieszków. Lecą niczym ćmy do świecy. Płomień opala ich skrzydła, giną, ale kolejnych to nie odstrasza.
- Moglibyśmy przejść się i zobaczyć, czy nie znajdziemy jakiegoś śladu?
- Dlaczego by nie? Ale to niemożliwe chyba. Stary trochę jest ślepawy, za to twierdzi, że słuch ma koci. Pytałem go zaraz po zamachu, jednak nic nie widział.
Albo chce dorobić do emerytury i jest w zmowie z zagadkowym snajperem, pomyślał Staszek.
Podeszli do drzwi kamienicy i zastukali. Zaraz otworzył im starzec, chudy jak szczapa, o drżących dłoniach pokrytych wątrobianymi plamami.
- O, pan Artur. - Ukłonił się, mrużąc powleczone bielmem oczy. - Proszę...
Weszli do środka. Dozorca napalił w piecach. Widocznie złożone tu towary były wrażliwe na chłód.
- Kiedyś to były kamienice - wyjaśnił Artur. - Ale przed laty Gdańsk spustoszyła wielka zaraza. Mój dziad za grosze je wykupił, a opatrzywszy, na składy obrócił.
- Myślałem, że magazyny macie jedynie w tych wielkich budynkach na wyspach - zdziwił się Staszek.
- Tam trzymamy to, co ciężkie i co Wisłą przychodzi i na statki po Bałtyku pływające jest następnie ładowane. Tak poręczniej nam to wychodzi. Tam, gdzie mieszają się wody słodkie i słone, tam, gdzie mieszają się statki rzeczne i morskie - zaśmiał się. - Tu towar szlachetniejszy a dozoru lepszego wymagający.
Staszek rozglądał się po wnętrzach. Trzy kamienice przebito korytarzem, łącząc pomieszczenia i sienie w amfiladę. Stały tu skrzynie i stelaże z belami materiałów. Jak mógł się zorientować, ród Ferberów specjalizował się w materiałach bławatnych. Handlowali chyba wszystkim po trosze.
Przepatrzyli cały parter. Wszystkie okna zabito dawno temu gwoździami. Zardzewiałe kwadratowe łebki sterczały z framug. Rzucili też okiem na pomieszczenia od strony podwórza, ale i tu wszystko było w porządku. Żadnych śladów włamania, żadnego nieładu. Dziad Artura dla zaoszczędzenia miejsca usunął wszystkie schody, wykorzystując miejsce po nich jako dodatkową powierzchnię magazynową.
- Na piętrze trzymamy rzeczy kosztowniejsze - wyjaśnił młody kupiec. - Żeby dostać się na górę, potrzeba drabiny, a ta w pokoiku stróża dobrze ukryta, i kołowrotu dla spuszczania i podnoszenia towaru. Tedy nikt na górę wejść nie mógł.
- Z parteru nie mógł - rozważał Staszek. - Po ścianie wdrapać się też nie da... Ale może się rozejrzymy?
- Wedle życzenia.
Wyciągnęli drabinę i przez otwór w suficie wdrapali się na piętro. Tu zgromadzono prawie wyłącznie droższe towary. Grube bele sukna, płótna oraz coś, co wyglądało na prawdziwy jedwab.
- Nawet złotogłów mamy, najlepszy, z rosyjskich warsztatów, co w ich świątyniach za obrus leży - pochwalił się Artur. - I pasy kontuszowe przedniej roboty, gdańskich mistrzów dzieło. Takoż kobierce wzorzyste, co je Ormianie we Lwowie tkają, jeśli trzeba, u nas znajdziesz - puszył się jak paw.
Staszek, ignorując przechwałki towarzysza, w zadumie oglądał okna. Przez mętne szybki spoglądał na ulicę, badając, pod jakim kątem widać feralne drzwi. Sprawdzał metodycznie pokoik za pokoikiem. Przypatrywał się też podłodze.
Читать дальше