Szliśmy przez rozległą, długą salę ekspozycyjną. Pod sufitem ujrzałem podwieszone szkielety wielorybów. Po lewej biegł rząd wysokich okien. Po prawej ustawiono gabloty z wypchanymi okazami morskiej fauny i preparatami różnych podwodnych stworzeń. Strój Agaty zmienił się. Teraz miała na sobie morelowej barwy suknię z dziewiętnastego wieku, pełną uroczych zakładek i falbanek. Obie dziewczynki uległy podobnej metamorfozie. Greta niosła archaiczny binokular z mosiężnym tubusem, Marta drewnianą skrzynkę z szufladkami, wypełnioną preparatami mikroskopowymi na szklanych płytkach. One także miały na sobie podobne sukienki, tyle że ozdobione jeszcze błękitnymi kokardami.
– Czy to Muzeum Historii Naturalnej w Bergen? – zdziwiłem się.
– Jak poznałeś? – zaciekawiła się wdówka.
– Widziałem kiedyś to wnętrze w albumie o Nansenie. Pracował tu w młodości jako laborant. Napisał pracę naukową o pasożytach żerujących na fokach. Zresztą, żeby je badać, zastosował barwienie preparatów atramentem.
– Podobnie jak doktor Armauer Hansen, badacz trądu. – Wskazała mi gestem mijane pomieszczenie. – Mimo pewnej różnicy wieku znali się i nawet można powiedzieć, przyjaźnili. Dwa niezwykłe umysły... Niewykluczone, że przyszły podróżnik nauczył się metody barwienia od starego lekarza. W końcu ich odkrycia dzieli tylko kilka lat. Nauka zbliża ludzi, nawet jeśli dziedziny ich badań łączy tylko luźne pokrewieństwo. Jest jeszcze jedna możliwość. Barwienie stosował też pionier badań tkanki nerwowej Camillo Golgi, którego Nansen poznał we Włoszech – urwała, jakby znudzona własnym wykładem.
Popatrzyłem w ślad za jej gestem. Przy okrągłym, zawalonym księgami stoliku siedziało kilku uczonych. Młody Nansen, dwudziestoparoletni blondynek, zapewne świeżo po studiach, nalewał właśnie gościom herbatę do filiżanek. Woda płynęła z imbryka, ale cała scena jakby zamarła w bezruchu. Postaci były niby to trójwymiarowe, ale sprawiały wrażenie płaskich. Dopiero po chwili zorientowałem się, że cała scena jest w barwie sepii.
– To tylko swego rodzaju pamiątkowe zdjęcie, oni już odeszli – wyjaśniła Marta.
– Chyba było podobne w książce... Tylko bez podpisów.
– Hansen to ten brodacz składający gazetę, a ten w dziwnej czapce to dawny dyrektor leprozorium, doktor Daniel Danielsen – objaśniła mnie Greta. – Pod zdjęciem były podpisy, ale pan ich nie zapamiętał.
– Na szczęście podświadomość zapisuje znacznie więcej szczegółów – dodała Marta.
– Rozmawiam ze swoją podświadomością?
– To jedna z dopuszczalnych interpretacji tego typu wizji. – Wdówka puściła do mnie oko.
Przeszliśmy przez pomieszczenie, w którym w przeszklonych szafkach eksponowano dziesiątki zwierzęcych czaszek. Agata pchnęła drzwi. Znaleźliśmy się jeszcze gdzie indziej. Wokoło wznosiły się regały biblioteczne. Były niewyobrażalnie wysokie, czułem się, jakbym stał na dnie kanionu. Usiłowałem dosięgnąć wzrokiem sufitu, ale okazało się to niemożliwe. Otaczały mnie dziesiątki tysięcy książek. Tłoczone skórzane grzbiety połyskiwały złoceniami i okuciami. Obok wetknięto inne, oprawione skromnie szarym płótnem. Próbowałem liczyć półki ginące w półmroku kilka metrów ponad moją głową, ale zaraz musiałem zrezygnować. A zatem znowu magazyn, który już kiedyś odwiedziłem w swoich wizjach?
Gdy ponownie spojrzałem na moje rozmówczynie, cała trójka była ubrana zupełnie współcześnie. Agata w krótkiej spódniczce prezentowała wspaniałe uda i wysmukłe łydki. Nogi opinały jej czarne pończoszki. Zamszowa kamizelka miała przypięty pod kieszonką identyfikator pracownika biblioteki. Biała bluzka ładnie podkreślała jej kibić.
Greta piastowała pod pachą tekturową teczkę z okładką w różowe kucyki. Na przegubie jej dłoni ujrzałem zegarek z Hello Kitty. Marta miała na nosku okulary w cienkich drucianych oprawkach. Oślepiająco błękitne kobaltowe szkła wskazywały, że jest to wyrób pierwszych dekad dziewiętnastego wieku. Pstryknęła w nie palcem, szkła zbladły, a oprawki zmieniły się na zwyczajne druciane.
– Przepraszam, czasem trudno zapamiętać, co do czego – bąknęła.
Z kieszeni dżinsowej kurteczki wystawał jej tablet. W szarych płóciennych sukienkach z marynarskimi kołnierzykami obie dziewczynki wyglądały jak prymuski z podstawówki w towarzystwie nauczycielki. Cała trójka ubrana była elegancko i skromnie zarazem.
– Dziękuję za odzyskanie mojego nagrobka – powiedziała Greta. – To było bardzo miłe.
– Cała przyjemność po mojej stronie – bąknąłem.
– Skoro jesteśmy przy tematyce funeralnej, proszę nie zapomnieć o zapalniczce.
Rozejrzałem się raz jeszcze za Helą lub Staszkiem, ale wokoło ciągnęły się długie, mroczne korytarze zbudowane z regałów. Nigdzie żywego ducha. Martwego zresztą też. Pomijając te, które stały przede mną.
– Tak ich pan nie znajdzie – powiedziała Marta. – Są naprawdę daleko stąd. Prosimy teraz o wybaczenie, mamy jeszcze dużo pracy. – W jej dłoniach pojawiła się drewniana szufladka katalogowa z wpiętymi kartami książek.
Dziewczynka kartkowała je przez chwilę, nie patrząc. Nagle jej palce znieruchomiały. Wiewiórka jej towarzyszki spojrzała na otwartą kartę, a potem zręcznymi susami pomknęła po regałach gdzieś w górę i w dal. Dzwoneczek dzwonił coraz słabiej i słabiej, aż ucichł gdzieś w ciemnościach.
– Pracy? – zdziwiłem się.
– Po prostu musimy pozostać tu jeszcze przez jakiś czas – wyjaśniła. – Potem pozwolą nam iść dalej.
– Czy to... czyściec? – zapytałem niepewnie.
– Czy masz jakieś ostatnie życzenie, zanim się obudzisz? – odparła, ignorując kompletnie moje pytanie.
– Jeśli jesteś aniołem, pokaż mi skrzydła – poprosiłem, sam dziwiąc się temu, co mówię.
– Może to tylko sen, ale doprawdy nie wypada prosić damy o takie rzeczy. – Roześmiała się i przewróciła zabawnie oczami.
Zręcznie wspięła się na aluminiową drabinkę. Eleganckie szpilki w ogóle jej w tym nie przeszkadzały.
– Zamówię za was mszę – zaproponowałem.
– To z pewnością nikomu nie zaszkodzi – odpowiedziała Marta.
Grety nigdzie już nie było widać. Słyszałem tylko oddalające się kroki i powracające ciche brzęczenie dzwoneczka na szyi wiewiórki. Spojrzałem w górę. Agata grzebała na półce, wśród oprawionych w skórę woluminów. Półprzejrzyste skrzydła lśniły lekko w półmroku. Kształtem przypominały motyle, ale stworzone zostały z delikatnych, jakby trochę pawich, a trochę strusich piór. Były cudowne.
– Dziękuję – bąknąłem.
Ukłoniłem się na pożegnanie i rozejrzałem. Tak jak poprzednio, spostrzegłem uchylone drzwi. Wyciągnąłem rękę w stronę klamki i...
...ocknąłem się na łóżku, mokry od potu. Szczurogęby potrząsał mnie za ramię. Obok stała Magda ze strzykawką w dłoni. Miała na sobie jakieś fikuśne wdzianko nocne, naćkane koronkami i pomponikami z futerka, ale w większości miejsc zupełnie przejrzyste. Przyzwoiciej wyglądałaby chyba nago... Odwróciłem wzrok.
– Strasznie krzyczałeś przez sen – powiedział mężczyzna. – Jakby cię żywcem ze skóry obdzierali. W dodatku przez pół godziny nie byliśmy w stanie cię dobudzić. Dopiero jak ci zastrzyknęliśmy co trzeba, odzyskałeś przytomność.
– Ciekawe, czemu się tak darłem, bo to, co mi się śniło, nie było przecież okropne – mruknąłem. – A, nieważne. Dziękuję za obudzenie.
Wzrokiem poszukałem telefonu.
– Jest siódma dwanaście – domyślił się, co chcę wiedzieć. – Czy coś...
Читать дальше