Powoli rozgrzał się. Przymknął oczy, czekając na sen. Dwór spowiła cisza. Tylko wiatr gwizdał gdzieś za ścianą, skrzypiało rozsychające się drewno, a korniki drążyły swoje korytarze w belkach. Świeca w latarce dogasała z wolna. Piotr, Krzysztof i Arkadiusz już spali.
Być może, to przedostatnia noc w moim życiu, napłynęła niechciana myśl. Nie mówią nic, ale tak mi się wydaje, że już niebawem czeka nas walka. Jutro niedziela, pewnie w poniedziałek koło południa bój. Może ostatnia potyczka tego powstania? Odbijamy więźnia. Rozjeżdżamy się. Zamykamy rozdział. Noc, przedostatnia...
Przypomniał sobie drobne piersi małej służącej i wspaniały „bufet” gospodyni. Hela... Przecież widział ją kiedyś i nagą. Przypomniał sobie namiot zasypany śniegiem. Zapach dziewczęcego potu, ruch łopatek pod gładką skórą, ciepło bijące od drobnego ciała... Uśmiechnął się mimowolnie. Ech, gdyby tak móc przytulić ją pod kołdrą. Tylko przytulić. By dodać sobie jeszcze trochę otuchy.
Lublin, 22 listopada 1864
Adresat: Kancelaria J. E. Namiestnika gen. Fiodora Fiodorowicza hr. Berga
Dotyczy: Sprawa śmierci ośmiu żołnierzy naszej armii zamordowanych we dworze Krzywki oraz poszukiwań sprawców zbrodni
Raport
W toku podjętych działań ustalono adres, pod którym przed dwoma laty zamieszkał Krzysztof Bieżmo wraz z czterema towarzyszami, wyrobnikami oddanymi do terminu w mieście. Udaliśmy się tam, zabierając dwóch praktykantów i pięciu żandarmów, celem dokonania aresztowania. Na miejscu, niestety, nie zastaliśmy już poszukiwanego.
Wedle słów dozorcy Bieżmo powrócił do Lublina wkrótce po spaleniu dworu w Krzywkach. Wraz z nim przybył nowy lokator. Dozorca nie znał jego imienia, ale z opisu wynika, że prawdopodobnie był to poszukiwany John Murray. Nowy lokator nie dopełnił formalności meldunkowych, więc zgodnie z przepisami stanu wojennego właścicielka posesji została ukarana grzywną w wysokości 10 rubli.
Wedle zebranych informacji Krzysztof Bieżmo i John Murray poświęcili ostatni tydzień na intensywną naukę fechtunku oraz strzelania z kuszy. Przed kilku dniami nieoczekiwanie zniknęli. Wraz z nimi wyjechał czeladnik szewski Arkadiusz Zęga, przedwczoraj zaś wyprowadzili się także dwaj młodsi lokatorzy, o imionach Sławomir i Maciej (ich nazwiska zostaną ustalone). Oni także nie byli formalnie zameldowani, co podniosło wysokość nałożonej grzywny do 30 rubli. Obecne miejsce pobytu całej piątki pozostaje nieznane. Powiadomiono żandarmów na punktach kontrolnych kordonów sanitarnych i na granicy państwa.
Rewizja nie przyniosła nowych danych, w węglarce wśród drewna rozpałkowego wykryto jednak osiemnaście uszkodzonych bełtów, które uległy zniszczeniu podczas nauki strzelania z kuszy.
Wnioski: należy przypuszczać, iż Murray i Bieżmo dołącz yli do Korzeckiej i Okońskiego. Ćwiczenia fechtunku i intensywne treningi strzelania wskazują, że podjęli przygotowania do krwawego zamachu. Jego charakter oraz cel pozostają chwilowo nieznane. Planowane użycie kuszy nakazuje domniemywać, iż celem ataku może być osoba podróżująca konno przez gęsto zaludniony obszar, gdzie strzał zwróciłby uwagę postronnych. Powiadomiono pułkownika Winogradowa z Krasnegostawu – dowódcę oddziału, którego członkowie dokonali napaści na dwór w Krzywkach. Domniemywam, iż jest on najbardziej prawdopodobną ofiarą zemsty ze strony Korzeckiej. Udaję się w najbliższych dniach do Krasnegostawu, by przygotować prowokację dającą szansę pochwycenia poszukiwanych przestępców.
Sporządził: nadzwyczajny sędzia śledczy Tymczasowej Komisji Wojenno-Śledczej kapitan Igor Wsiewołodowicz Ogarew
Świtało. Okno było jasnym prostokątem w półmroku. Dwór zbudowano, orientując go „na godzinę dziesiątą”, tak by wschód słońca nie wdzierał się do sypialni. Za ścianą słyszał szmer rozmowy, zabrzęczało wiadro. Chlupotała woda lana do dużej metalowej miednicy albo wręcz niewielkiej wanny.
Powariowali z tym atakiem na konwój, rozmyślał Staszek, przewracając się z boku na bok. Zrobią kusze... Średniowieczna broń przeciw karabinom i pistoletom! Nie! To ja jestem idiotą! Przecież pomysł był mój. Z drugiej strony przecież z tego się ludzie kiedyś zabijali. To i teraz mogą. Od małego ćwiczą się w strzelaniu z rozmaitych flint, dziczyzna na stole to u nich ważne uzupełnienie diety. Zatem i strzelanie z kuszy pewnie szybko opanują. Gdybym im tego nie doradził, nie zdecydowaliby się chyba. Zaatakują. Pozabijają wrogów. Sami poginą, bo bez strat się nie obejdzie. Ponoszę odpowiedzialność za moje słowa. Znowu kogoś zabiłem. Nie rękami, nie bronią, nie czynem nawet, ale rzucając myśl, którą podchwycili inni. Zabiłem słowem. Co się ze mną dzieje? Dlaczego bez przerwy ciągnę za sobą krwawy ślad? Wojna jest już przegrana. Powstanie upadło definitywnie. Już nie trzeba umierać. To nic nie zmieni, co najwyżej ściągnie kolejne represje. Z drugiej strony, jeśli jest możliwość odbić swoich... Może uratować ich przed powieszeniem, przed torturami. Może przed zsyłką, przykuciem do taczek w kopalni i powolną śmiercią gdzieś na katordze za Uralem... Można pokazać Moskalom, jak nasza wola triumfuje na naszej ziemi. Możemy w środku uczty zwycięstwa napluć namiestnikowi do zupy. Zatem chyba warto zaryzykować życie.
Uspokoił się z wolna. Przypomniał sobie szkolną wycieczkę, jeszcze z podstawówki. Odwiedzili Cytadelę Warszawską i osławiony X Pawilon. Ponury budynek dawnego więzienia zrobił wrażenie nawet na najgłupszych klasowych dresikach. Przeszli wzdłuż długiego ciągu otwartych cel, obejrzeli ekspozycje poświęcone kolejnym pokoleniom więzionych tu ludzi. Obejrzeli eksponowane za szkłem pamiątki po bohaterach kolejnych zrywów. W jednej z gablot leżał nawet upiorny majcher z klingą poznaczoną kanalikami na truciznę – broń jednego z owianych ponurą legendą skrytobójców – sztyletników Gwardii Narodowej. Potem weszli po schodach na piętro, do dawnej sali sądu, gdzie pod portretem cara zapadały wyroki. Wreszcie na zakończenie zwiedzili galerię obrazów byłego zesłańca Aleksandra Sochaczewskiego, pokazujących tragiczne warunki życia na katordze usolskiej.
– Gdybym się domyślał, że kiedyś sam posmakuję tej rzeczywistości – westchnął cicho. – Więcej bym doczytał. Przygotował się jakoś... Inaczej to sobie wszystko wyobrażałem.
Zaskoczyła go nuta melancholii, którą słyszał we własnym głosie. Szmer rozmowy za ścianą ucichł, chlupotała woda. Tym razem chlupotała inaczej.
Hela siedzi golutka w balii, naciera skórę konwaliowym mydłem, a Marcelina polewa jej plecy ciepłą wodą z blaszanego dzbanka, pomyślał. Potem się wspólnie pomodlą i razem z panią Anną pójdą robić śniadanie. A ja... Modliłem się z nią przecież... Kiedyś. Tak dawno i tak niedawno zarazem. Z jej punktu widzenia tego nie było. Korekta czasu. Zdarzenia, które nie przytrafiły jej się nigdy, a które ja pamiętam. Jedna jedyna kopia rzeczywistości zamknięta wyłącznie w mojej pamięci.
Zapragnął jeszcze wyjrzeć przez okno, wciągnąć haust świeżego, pachnącego nadchodzącą zimą powietrza, przyłożyć rozpalone czoło do szybek. Jednak w pokoiku nocą ochłodziło się znacznie, nie miał ochoty jeszcze wstawać. Nie chciał wygrzebywać się spod cienkiej narzuty, tracić tej odrobiny ciepła. Niedziela rano... Można jeszcze chwilę się powylegiwać. Nawet nie spostrzegł, kiedy sen powrócił. Przyśniło mu się, że zakuty w kajdany maszeruje pylistym traktem. Zagubiony na zesłańczym szlaku gdzieś pod siwobłękitnym niebem Sybiru. Samotny...
Читать дальше