– Ale powstanie... – zaczął Staszek.
– Upadło nie z braku ludzi. Toż wokoło chłopów tylu, że cepami by tę moskiewską swołocz wytłukli. Ale ducha w nich nigdy nie było, tedy nieliczni jedynie poszli z nami. Kosami zdobywać karabiny. Karabinami zdobywać armaty. Bili się dzielnie. Ale w nas ten duch upadł. Stąd klęska. Zresztą i ty... Patrz na siebie. W swoją duszę. Ilu ubiłeś? Ośmiu?
– Chyba tak.
– A dlaczego ich zaatakowałeś? Bo na twoich oczach działo się zło i nie umiałeś wyrazić na nie zgody. Bo twoją wolą było wymierzenie zbójom kary. Kary ostatecznej i natychmiastowej. Na pierwszego poszedłeś z gołymi rękami.
– Żaden to wielki wyczyn! – wybuchł. – Miałem szczęście i zaskoczyłem go. Pozostałych też. Nie spodziewali się, że ktoś ich przy robocie nakryje! Biłem znienacka. To żadna sztuka zaczaić się i dać komuś w łeb.
– Ale ostatniego mogłeś zastrzelić jak psa, a stanąłeś odważnie z szablą, choć był znacznie bieglejszy w sztuce fechtunku. Hela opowiadała, iż nawet ranny kpiłeś z niego. Nie mając szans w starciu, tak straszliwie mu urągałeś, aż twoje słowa sprawiły, że duch w nim osłabł.
Staszek milczał, skinął tylko głową, by nie zostawić słów studenta tak zupełnie bez odpowiedzi. Pal diabli motywy, kalkulacje, ryzyko, trzeba iść spać, a jutro wstać, aby wykonać zadanie niewykonalne. Albo umrzeć. Poczuł dreszcz. Przypomniał sobie norweskie góry, zasypaną śniegiem dolinę i chiński helikopter. Pamiętał, jak pada w śnieg i jak obraz śródleśnej polany gaśnie mu przed oczyma.
Raz już umarłem, pomyślał. Nawet tak bardzo nie bolało...
Hela skończyła grać i nieoczekiwanie wyszła. W ślad za nią podążyły Anna i służąca. Piotr uśmiechnął się dziwnie i pochylił głowę. Staszek spojrzał na niego pytająco.
– A niech mnie – mruknął student. – Coś mi się wydaje, że będziemy mieli rycerskie pożegnanie.
– Co proszę?
– Zapomniałem, że Anna jest z Wołynia, to tamtejszy zwyczaj. Tu mało komu się przytrafiło... Nie sądziłem, że... – urwał.
Po dłuższej chwili służąca weszła z powrotem. Chłopak spostrzegł, że zmieniła ubiór. Ramiona okryła grubą, wzorzystą wełnianą chustą.
– Panowie – ukłoniła się – już czas.
Piotr wstał od stołu. Staszek podniósł się także. Stanął niepewnie pośrodku pomieszczenia. Student przyciągnął go stanowczym gestem. Stanęli rzędem, Krzysztof jako trzeci. Weszły Hela i Anna. Dziewczyny ustawiły się także rzędem naprzeciw nich. Przed Staszkiem stała Marcelina. Spostrzegł, że trochę pobladła.
Tańczyć będziemy czy co? – nadal nie rozumiał sytuacji.
Dziewczęta jak na komendę opuściły chustki. Nie miały na sobie koszul ani gorsetów, dekolty sukni rozchyliły na boki i upięły szpilkami, by odsłonić nagie piersi. Gdzieś daleko zegar zaczął wydzwaniać godzinę. Pachniało dymem z rozgrzanego kominka, winem, ciastem... Staszek stał i gapił się jak zaczarowany. Sytuacja wydała mu się kompletnie surrealistyczna. I kompletnie nie wiedział, co ma zrobić. Patrzeć? Nie patrzeć? Jego towarzysze stali w bezruchu.
– Panowie, odwagi trochę, nie ma się co ślepić, to wojna, a nie teatr – z zadumy wyrwał go głos Anny.
Krzysztof pochylił się i złożył delikatny pocałunek na biuście Heli. Student podobnie ucałował obfite, podobne do dorodnych pomarańczy piersi gospodyni. Kompletnie skołowany Staszek pochylił się nad drobną służącą i przelotnie dotknął jej skóry wargami. Naprężony sutek musnął mu policzek. Po prawdzie poza tymi sutkami i jednym pieprzykiem niewiele tam było... Wyprostował się. Dziewczyna wyglądała na zażenowaną, spiekła raka, ale uniosła dumnie głowę i zdobyła się na uśmiech.
Czy to dzieje się naprawdę? Staszek czuł dziwne oszołomienie i zamęt w głowie.
Przypomniał sobie znowu tamtą szaleńczą wyprawę i zasypany śniegiem namiot w górach Trøndelag. Poczuł ochotę spojrzeć choć przelotnie, przez jedną krótką chwilę, na piersi Heli. Stała za daleko, nie mógł tego zrobić bez przekręcenia głowy, a choć nie rozumiał dziwacznego rytuału, czuł, że nie powinien tego robić. Marcelina była czerwona jak burak, wstydziła się pewnie. Anna wręcz przeciwnie, była zupełnie spokojna, jakby paradowanie bez gorsetu przed narzeczonym i dwoma obcymi chłopakami było dla niej naturalne. Wreszcie dziewczyny pochyliły głowy. Oddali ukłon.
– Niech szczęście nam sprzyja pojutrze – powiedziała gospodyni poważnym, uroczystym tonem i sięgnęła po szal.
Okryły się chustami, wyszły. Wróciły po jakimś czasie już normalnie ubrane. Służąca niosła paterę z piramidką niedużych pączków.
Nie znam tego zwyczaju z całowaniem po biuście, zastanawiał się Staszek. Nigdy o czymś takim nie słyszałem nawet. Jak on powiedział? Rycerskie pożegnanie? Tak robiono kiedyś? Za moich czasów wędkarz przed wyruszeniem na rybki trzymał dziewczynę za kolano...
Marcelina wniosła orzechy. Staszek spojrzał na nią, znów oceniając jej wiek. Najwyżej trzynastolatka, na pewno.
Uuuuu... W mojej epoce prokurator by mi dowalił, pomyślał. Pewnie z paragrafu o molestowanie nieletniej, inne czynności seksualne i tak dalej. Ale to nie erotycznie przecież. Tradycja taka dziwna. Wstydziła się... Może uważała, że tak trzeba. Albo... Zmusiły ją? A teraz ukochany służącej, chłopak od kowala, o imieniu Michał, weźmie z kuźni ojca odpowiednio ciężki młotek, zasadzi się koło wygódki i gdy pójdę za potrzebą, przydzwoni mi w czachę.
Poczuł niesmak do samego siebie, jakby wziął udział, no, może nie w gwałcie, ale w jakimś akcie przemocy. Ona jednak kręciła się zupełnie spokojnie między jadalnią a kuchnią, nie omijała go wzrokiem, nie wyglądała też na zawstydzoną. Odetchnął z ulgą.
To też jakaś ofiara, pomyślał nieoczekiwanie. Ta mała przełamała wstyd, by uhonorować tych, którzy idą na śmierć. Czytałem, że kobiety ścinały warkocze, by własnymi włosami haftować powstańcze sztandary. Każdy oddaje to, co ma najlepszego. A ja?
Teraz gospodyni usiadła do instrumentu. Jej palce szybko przebiegały po klawiszach. Znał tę melodię, ale nie pamiętał tytułu, a wstydził się zapytać. Przyszedł Arkadiusz. Dosiadł się do stołu. Mała służąca nałożyła mu solidną porcję ciasta. Siedział wsłuchany w muzykę i podjadał.
Nawet nie wie, co go ominęło, pomyślał Staszek.
Wreszcie Anna wstała od klawiolinu. Nagrodzili ją oklaskami. Uśmiechnęła się czarująco.
– Panowie są już zmęczeni – zwróciła się do Marceliny. – Pościel im, proszę, my też udamy się na spoczynek.
Przygotowano im posłania w jednym z alkierzy. Łóżko Staszka było wąskie, deski zagłówka pomalowano w róże. Pomiędzy pąkami kwiatów widniała data sprzed niemal stu lat. Dziewczyńskie, stwierdził, ale nie przeszkadzało mu to.
Marcelina przyniosła cebrzyk ciepłej wody, znalazła się też mosiężna misa, mydło i ręczniki. Myli się po kolei, dziewczyna donosiła wodę. Wreszcie można było iść spać. Student założył idiotyczną szlafmycę i koszulę nocną niemal do kostek, pozostali spali w samych gaciach.
Szorstki dotyk płóciennego prześcieradła, gruba pikowana kołdra w poszwie z „serkiem” pośrodku. Dobrze nabita sianem poduszka i wspaniały, gruby siennik. Staszek rozebrał się i wsunął pod kołdrę. Znowu nim trzęsło. Dygot narastał, zęby szczękały jak pułapka na myszy.
Srebrnego rubla za tabletkę aspiryny, pomyślał. Ale aspiryny jeszcze nie ma... A może chinina? „Proszek jezuitów” – nazywany tak na pamiątkę tego, że zakonnicy wykorzystali medycynę podbitych Indian. Pewnie w aptece w Lublinie kupiłbym ją bez trudu, wraz z opium, haszyszem i szeregiem innych substancji, których w moich czasach nikt rozsądny już nie używa.
Читать дальше