– Mała Migotka – szepnęła Ewa i zaczęła płakać.
Muminki, książkowe i telewizyjne, kojarzyły się z czymś miłym i wesołym. Tymczasem na jej rękach spoczywało niemowlę, które było zaprzeczeniem zarówno tego skojarzenia, jak i wszystkich życiowych planów jej i Adama. W tych planach dziecko miało zamieszkać w nowym, pięknym domu, w starannie urządzonym dziecinnym pokoju, do którego zakupili wszystko, co najlepsze. Były tam nie tylko jasne meble, białe firanki, kremowe zasłony, dywan w kolorze herbacianej róży, stosy ubranek i zabawek, ale nawet poradniki, w zgodzie z którymi mieli to dziecko wychowywać i śledzić jego prawidłowy rozwój.
– Przedszkole anglojęzyczne, lekcje tenisa, komputer od piątego roku życia – mówił Adam.
– Ja bym dołożyła lekcje rysunku i fortepianu. A może baletu? – proponowała Ewa. – Ona może mieć zdolności artystyczne…
Lekarz coś jeszcze mówił, ale go nie słyszała. Jej umysł błądził po ruinach marzeń i planów. Plany były tak dokładnie przemyślane, że nawet data poczęcia została ustalona starannie i z wyprzedzeniem: tuż przed ostatecznym wykończeniem domu i po fuzji firmy Adama ze znanym koncernem, gdy już będą mieć pewność, że wszedł do zarządu.
– …gdy będzie nas stać na zapewnienie dziecku przyszłości – mówił, a ona kiwała zgodnie głową.
Nigdy nie rozumiała koleżanek, które zachodziły w ciążę w czasie studiów i zakładały rodzinę w ciasnym, blokowym mieszkanku, kosztem życiowych marzeń. Według Adama i Ewy dziecko miało być nierozerwalną częścią spełnionych ambicji, a nie wyrzeczeniem się ich.
– Ono ucieleśni wszystko to, co w nas mogłoby być lepsze. I nie będzie ‘Zaczynać od zera, jak my. Od razu skoczy z wysokiego pułapu. Nasze dziecko… eeeech, Ewa… będzie wspaniałe! – powtarzał jej, gdy była w ciąży.
I teraz to dziecko miała w swoich objęciach.
“Ktoś mi je zamienił”, pomyślała, a do jej uszu z trudem docierały słowa lekarza (lekarz widział, co się z nią dzieje, lecz mimo to nie przerywał mówienia. Mimo to, a może właśnie dlatego?):
– …takie dziecko przychodzi na świat jedno na sześćset, siedemset urodzeń. Nie jest pani wyjątkiem, proszę mi wierzyć. Ale kiedyś, jeszcze pięć czy sześć lat temu, mały mongoł byłby skazany na izolację od społeczeństwa, egzystencję na marginesie. Średni iloraz jego inteligencji, IQ, zaczynał się i kończył na około 30 punktach, podczas gdy dziś może osiągnąć nawet 60, przy 120 dla typowej inteligencji. Czyli od dziecka normalnego dzieli je już tylko połowa.
Ewa roześmiała się głośno i z gniewną goryczą. “Tylko połowa”, pomyślała w odruchu buntu i przerażenia.
– Od kilku lat mamy świetne programy rehabilitacyjne – ciągnął lekarz, udając, że nie zauważył jej reakcji. – Jeśli nie będzie to najcięższa postać downa, dziecko może iść do przedszkola, do szkoły specjalnej, zdobędzie konkretny fach, nauczy się, na przykład, wyplatać koszyki, robić pudełka, tkać kilimy, malować szklane wyroby…
– Wyplatać koszyki… – powtórzyła mechanicznie Ewa, bez cienia agresji. No cóż, ktoś musi wyplatać koszyki, sama ma ich w domu kilkanaście, bo wiklina jest modna i zdrowa. Zaśmiała się znowu, trochę histerycznie, lecz z autentyczną wesołością. TO wydawało się snem – i musiało być snem. TO mogło się przytrafić każdemu, ale nie jej!
– Oczywiście, muminki chorują częściej niż inne dzieci, dlatego przeprowadzimy serię badań, żeby ustalić, na co pani dziecko jest najbardziej narażone – mówił lekarz niemal na jednym oddechu. Ewa zastanawiała się, ile ma jeszcze do powiedzenia i czy ona w ogóle chce tego słuchać. – Widzi pani, one miewają słaby wzrok, skłonność do katarakty, regułą jest wadliwy system oddechowy, niekiedy zdarzają się zmiany kardiologiczne. Proszę też zwrócić uwagę, że pani córeczka ma wiotkie mięśnie, a gdy do tego dojdzie duży ciężar ciała, także typowy dla DS, czyli syndromu Downa, no to…
– …to nigdy nie zatańczy – powiedziała od rzeczy Ewa, a potem, nagle, w jej głowie zaświtała myśl: “…przecież ono może umrzeć! Może umrzeć, a wtedy urodzę drugie, normalne”.
Dziecko nagle zapłakało i otworzyło oczy: dwie skośne szparki, ukryte w podpuchniętych powiekach. Krzyczało bez łez. Te łzy Ewa poczuła na swoim policzku.
“Płaczemy obie. Ona bez łez, a ja bez krzyku”, pomyślała.
– …więc przyślę pani tę kobietę – mówił tymczasem lekarz, nie przerywając ani na chwilę potoku słów.
– Jaką kobietę? – ocknęła się.
– No przecież mówię: tę, której córeczka z downem ma już osiem lat i ładnie się chowa. Zobaczy pani, nie jest aż tak straszne, jak pani myśli.
Ewa zaczęła się śmiać:
– Proszę mi przysłać wróżkę, która odmieni moje dziecko! – zawołała, a potem dodała oskarżycielskim szeptem: – To pan powie mojemu mężowi, co urodziłam.
– Tak, oczywiście – odparł sztywno. – Z reguły to my informujemy ojców. Matki nigdy nie chcą… Aha, byłbym zapomniał. Istnieje możliwość pozostawienia dziecka w szpitalu. Oddamy je wtedy do specjalnego zakładu.
Popatrzyła na niego z nienawiścią.
Dziecko znowu zapłakało.
– Mały muminek – powiedział nagle lekarz z autentyczną czułością, gubiąc gdzieś tę pozbawioną uczucia zawodową maskę.
Ewa doznała wstrząsu: za sprawą banalnej nazwy, tak dobrze znanej z książek i telewizyjnych “dobranocek”, wypełniło ją nagle niepojęte uczucie miłości do bezradnej, ułomnej istotki, którą wydała na świat. – Na ten plastikowy, zły świat – powiedziała szeptem i zdziwiła się: – dlaczego plastikowy?
– Byłbym zapomniał… – usłyszała znów głos lekarza. Już wychodził, ale zatrzymał się i spojrzał niepewnie: – Tam jest jeszcze coś – powiedział.
– Gdzie, co? – spytała, zobojętniała już na złe wieści.
– Encefalogram wykrywa dodatkowe, nietypowe zaburzenia. Zdjęcia tomograficzne mózgu pokazują malutką ciemną plamkę. Nie wiemy, co to jest. To może być guz, krwiak lub jeszcze coś innego. Jeśli to coś naciska na jakiś ważny ośrodek, to… – zawahał się, jakby chciał opóźnić tę informację: -…to może być gorzej niż w typowym mongolizmie.
– I moja córka nie będzie wyplatać koszyków – powiedziała Ewa.
– Tak. Może się okazać, że nawet tego nie będzie w stanie się nauczyć.
Lekarz odchrząknął i wyszedł. Także w tym chrząknięciu Ewa usłyszała współczucie, którego sobie nie życzyła.
*
– Zostawimy je tu – powiedział Adam. Tym razem przyszedł bez kwiatów. – Ustaliłem wszystko z lekarzami. Pójdzie do specjalnego zakładu.
“Ono”, pomyślała Ewa. “Zatem już nie ma płci. I tak jest lepiej. Do czegoś bezpłciowego trudno się przywiązać”.
– Nie będzie mu źle – mówił dalej Adam.- Dam pieniądze. Więcej niż trzeba. Ustalę wysoki, comiesięczny odpis na rzecz tego zakładu. Stać nas na to. A wszystkim powiemy, że poroniłaś albo że urodziło się martwe. Co wolisz…
– Wszystkim? – powtórzyła.
– Sama wiesz… Nasi przyjaciele, znajomi, koledzy z firmy. Coś musimy powiedzieć. Gdy pomyśle; o ich spojrzeniach… o tych szeptach za naszymi plecami…
– Wiem – powiedziała ze zrozumieniem. – Zawsze nam czegoś zazdrościli, nagle zaczną współczuć.
– A ja nienawidzę współczucia – powiedział _Adam-Kiwała głową w takt słów męża, nie patrząc w stronę dziecka, które leżało obok niej na szpitalnym łóżku. “Tak. To jest dobre. Wyjść stąd bez tego tu i zapomnieć. Zapomnieć. Wykreślić z życia tych kilka miesięcy. Nigdy do nich nie wracać”.
Читать дальше