Pietuszka kupił metrowej długości łyżkę do butów. Wczorajsza histeria odczłapała w lekko wsuniętych na stopę kozakach.
Coraz częściej zwykłe rozmowy ze znajomymi przypominają audycje komercjalnej telewizji. Po błyskotliwym łubu – dubu trzeba przeczekać kilkuminutową autoreklamę bliźniego. Nieliczni zachowali jeszcze klasę ambitnych stacji telewizyjnych.
Beata nadaje lepiej od Arte i Dwójki po północy. Wróciła z RPA. Stylizowała tam fotki modowe na przyszły sezon. W wynajętych kolonialnych domostwach po sąsiedzku gnieździły się inne ekipy. Francuzi fotografowali prowansalskie winnice. Polacy afrykańskie zboże, udające lepiej polskie kłosy dla reklamy. Słucham jej bez znudzenia przez godzinę. Odkładam słuchawkę, zastanawiam się, oddzwaniam:
– Beata, czemu tego nie spiszesz? Tych absurdalnych historyjek międzynarodowej stylistki – chyba mamię ją komercją – prasowanie kiecki na pustyni, brazylijskie modelki sikające do pisuarów, sezonowi geniusze. Umiesz pisać, nie jesteś idiotką od szmat, widzisz więcej niż dziennikarze.
– Aaaa – ziewa Beata. – Może na emeryturze…
Z ciążowych przesądów:
1. Kobiecie w stanie odmiennym wszystko się udaje (chyba przede wszystkim urodzić).
2. Tego, kto odmówi ciężarnej pomocy albo ją okłamie, spotka nieszczęście. W wersji dokładnej: plaga myszy. (Moja mama twierdzi, że to stuprocentowa prawda.)
3. W zaawansowanej ciąży stawanie na palce i podnoszenie wysoko rąk grozi podduszeniem dziecka pępowiną. (Nie wierzę, ale tego nie robię z powodu przesądu numer 4, który wydaje się jeszcze absurdalniejszy, a jednak…)
4. W Chinach nie wolno zamiatać pod łóżkiem brzemiennej kobiety. Szczotka mogłaby wypłoszyć Liduszki życia.
Nie wiem, jak mikroskopijne są Li, być może wielkości mikrobów i roztoczy.
Sterylność prowadzi do braku odporności. Jeżeli matka nawdycha się kurzu, prawdopodobnie dziecko nie będzie alergikiem. Kurzowa szczepionka z duszków Li nie jest głupia.
Nie mam co czytać. Biorę się do malowania. W godzinę machnęłam portret Piotra. Z kapek plam wyszło coś podobnego. Uwielbiam u mężczyzn długie włosy, ich wszawą poezję.
Śnił mi się Balcerowicz. Mieszkaliśmy w jednym akademickim pokoju. On wychodził rano do banku i zamienił się ze mną na batoniki. Mój zbożowy, cieniutki.
Jego maxi prince polo. Resztę nocy szukałam po sklepach podobnego batonika, chcąc mu oddać. Gnębią mnie podatki? Miesiąc temu wysłałam podanie o ich przesunięcie na czerwiec. Nie podejrzewam się o uczciwość obywatela, biegającego przez sen za batonikiem dla podatkowych zdzierców. Pisarze, muzycy, tak jak w Irlandii, nie powinni płacić podatków. Nie korzystają z niczego oprócz własnego świra i prądu (jeśli pracują nocą), za który sami płacą. Poza tym „tfurczość” może się skończyć bardzo szybko i urząd podatkowy (państwo) nie będzie utrzymywać trutnia.
Pietuszka przyniósł z pracy „Pokusę Janssona”. Specjalność szwedzkiej kuchni. Zapiekanka z cebuli, ziemniaków i anchois. Smak na wpół strawionej ryby, zbyt dojrzałego owocu morza. Jest w tym coś mdląco ostrego. Ryzyko (zatrucia?), do którego chce się wracać po dreszczyk (i dokładkę) perwersyjnego obrzydzenia. Prawdziwa pokusa dekadencji.
Świat jest psychiczny, więc do „Pokusy” był deser: list od byłej koleżanki z pracy, kuszącej Pietuszkę romansem:
„Drogi Pieterze. Bardzo dziękuję za radę w sprawie pracy. Kiedy byłeś w Polsce, przeniosłam się do szpitala, gdzie mam lepsze warunki i pensję. Sama bym się na to nie zdecydowała. Jeszcze raz ci dziękuję. Ciekawe, co u ciebie? Za tydzień wybieramy się z dziewczynami na piwo. Zapraszam (dzień, a raczej noc, data). Zostawiam ci mój numer komórki. Tak bardzo lubię z tobą rozmawiać, masz na mnie niesamowicie kojący wpływ. Brakuje mi w nowej pracy naszych wspólnych dyżurów”.
W kopercie, na żółtej, samoprzylepnej karteczce, pisane ręcznie postscriptum:
„Wysyłam list do pracy dla uniknięcia nieporozumień z twoją żoną”.
A ty zdziro. Zapraszasz faceta kobiety w zaawansowanej ciąży, licząc na jego erotyczne wygłodzenie. Znalazła się samarytanka z mężem i trojgiem dzieci. Może to biologiczny odruch samicy, godowy taniec jajników? Uwodzić zapładniającego skutecznie mężczyznę. Po co ma się marnować z brzemienną… Gdybym ją znała, podsunęłabym jej złośliwie najnowszy numer,Jag ar gravid” (miesięcznik.Jestem w ciąży”), rozdział „Sex”. Opis wyjątkowo wyuzdanych przyjemności w ósmym, dziewiątym miesiącu.
Pietuszka śmieje się z listu. Od tak dawna nie spotyka się towarzysko z ludźmi, nie potrafi więc powiedzieć, czy propozycje zamężnej koleżanki są szwedzką normą. Przyniósł lojalnie list jak grzeczny uczeń uwagę w dzienniczku. Pochwałę?
Fantazja bywa okrutniejsza od rzeczywistości. Pierwsze miesiące po przyjeździe do Szwecji wyobrażałam sobie podwójne życie Pietuszki. Całuje mnie wieczorem, wychodzi niby na dyżur i… zaraz dzwoni, czyżby z pracy? Żaden problem wymyślić taki numer (telefonu)…
Inflacja siebie samej. Nie pisać. Nie rozmawiać.
Zosia – (babcia wnukom), pracująca dla instytutu ekologicznego, po bałtyckich wyprawach, gdzie zanurzała sondę w wymarłą kałużę, jedzie latem do pracy na biegun północny. Dostała strój roboczy: kufajkę z chińską czapką uszatką. Nie musi chodzić na kurs obrony przed białymi niedźwiedziami. Zostanie dwa tygodnie na statku. Zosia po rocznym kursie nie byłaby w stanie obronić się przed misiem. Jest za dobra i za ekologiczna.
Jej mąż zapisał się na listę artystów zabieranych razem z wyprawami naukowymi w egzotyczne miejsca. Malarze, poeci tanim kosztem mogą sobie nałapać tam natchnienia. Wybrał biegun południowy. Widać ludzie po czterdziestu latach małżeństwa pozostają biegunowo różni.
Dziesięcioletni syn Piotra opowiada o koledze, który co jakiś czas odwiedza rodziców. Raz mamę, raz tatę.
– A u kogo mieszka? – Pietuszka jest socjologicznie ciekawy rodzinnych układów.
– U drugiej żony taty. U swojej macochy.
– Tata z nią nie mieszka?
– Rozwiedli się. Tata ma inną, nową żonę.
– Dlaczego więc kolega nie wraca do mamy?
– Bo się wychował u taty i macochy. Mamę odwiedza, mieszka niedaleko – syn Piotra opowiada i nie przerywa gry komputerowej, zostawiając po celnych strzałach tłum sierotek na ekranie.
Od zajścia w ciążę mam puls 90 – 110. Wyczynowy. Zaledwie dziewięć miesięcy na stworzenie człowieka, maraton sprintem.
Zwyczajność cudu (poczęcia) jest cwaniactwem nadprzyrodzonego. Tak to urządzone, że wypchnięty do przodu spektakl brzucha nie jest żadną sensacją. Dziecko rosnące pod sercem, kopiące w wątrobę – cóż banalniejszego, codzienność ciąży. Ale nie do opisania. Niewidzialna prawie komórka, zamieniająca się w embrion, teraz w ośmiomiesięczną Polkę. Czasami łapię Ją za kosteczkę wypchniętej nogi. Relikwia. Co z tego, że da się dotknąć, skoro jest nie do pojęcia. Nie można tego zrozumieć. Noli me tangere po cudzie zmartwychwstania i noli me tangere chociażby myślą, cud powstania dziecka.
Wycieczka w gotyk. Wyprawa do czasów, gdy nie było drukowanych ksiąg, renesansowego rozmemłania humanizmem. Marzenie o wysmukłym raju, namalowanym na desce ołtarza, płaskim raju Ewy z małymi piersiami. Przypłaszczonym wężu. Wąziutki świat (trzymany w wąskich dłoniach gotyckich madonn), przyciśnięty barwnie naiwną pobożnością do niewidzialnego Boga. Nie odstający od Niego pychą odrodzenia, pozłacanymi jelitami ozdobnego baroku. Skromne średniowiecze. Tęskno mi za Krakowem, Toruniem.
Читать дальше