– Nie przychodzi mi do głowy żaden pretekst…
– Więc niech je zabiorą do czyszczenia. Powiedzcie mu, że kiedy skazani wychodzą na wolność, służby starają się, by wyglądali schludnie. Jeśli nie rozumie, co się do niego mówi… Wszystko jedno. Jeśli rozumie, to chyba nietrudno go będzie przekonać. Nie przychodzi mi do głowy żaden inny pomysł. Dziś w nocy, po zamknięciu cel, mam dostać te buty. I niech je ktoś wyczyści.
Addai pracował w swoim gabinecie. Aż podskoczył na dźwięk telefonu komórkowego. Kiedy słuchał, jego twarz powoli tężała. Rozłączył się, czerwony ze złości.
– Guner! Guner! – krzyczał na cały korytarz, choć rzadko podnosił głos.
Służący wyrósł przed nim jak spod ziemi.
– Co się stało, pasterzu?
– Natychmiast odszukaj Bakkalbasiego i sprowadź, choćby był na końcu świata. Za pół godziny chcę tu widzieć wszystkich pasterzy.
– Powiedz, co się stało?
– Klęska. Idź już i zrób, o co proszę.
Kiedy został sam, przycisnął palce do skroni. Od paru dni dokuczała mu migrena. Źle spał i nie miał apetytu. Nie chciało mu się żyć Był zmęczony, miał dość bycia Addaiem.
Wiadomości nie mogły być gorsze. Wykryto plan braci Baherai Ktoś im przeszkodził. Może ci Baherai to gaduły i sami wszystko wypaplali, albo niemowa dostał ochronę na kilka dni przed wyjściem na wolność? To na pewno oni, znów oni, albo ten gliniarz wtykający nos tam, gdzie me powinien. Zdaje się, że ostatnio wcale nie wychodzi z gabinetu naczelnika więzienia. Coś knuje, tylko co? Dotarło do niego, że Marco Valoni kilka razy rozmawiał z handlarzem narkotykami, niejakim Frasquellem. Tak, teraz wszystko zaczyna się układać… pewnie Valoni kazał mu pilnować Mendibha. Chłopak jest ich jedynym śladem, muszą go osłaniać. Z pewnością o to właśnie chodzi, rozmówca nawet mu to zasugerował. A może miał na myśli coś innego? Addai przymknął oczy, czując jak ból wypala mu mózg. Poszukał klucza i otworzył nim skrzyneczkę, z której wyjął pigułki. Zażył dwie, potem usiadł z zamkniętymi oczami, by poczekać, aż ból minie. Przy odrobinie szczęścia, zanim przyjdą pozostali pasterze, poczuje się lepiej.
***
Guner delikatnie zastukał do drzwi gabinetu. Kiedy wszedł, zastał Addaia z głową opartą o stół i z zamkniętymi oczami.
Podszedł, potrząsnął nim delikatnie, a ten się ocknął.
– Zasnąłeś.
– Tak. Bolała mnie głowa.
– Musisz wybrać się do lekarza, te migreny cię wykończą, przydałoby się zrobić EEG. Nie, nie jesteś w najlepszej formie.
Pasterze czekają w dużym salonie, ogarnij się trochę, zanim do nich zejdziesz.
– Tak, tak… Zaproponuj im coś do picia.
– Już podałem herbatę.
Po kilkunastu minutach Addai dołączył do rady wspólnoty.
Siedmiu pasterzy w czarnych togach zasiadło wokół masywnego stołu.
Addai zdał im relację z wydarzeń w turyńskim więzieniu.
– Chcę byś ty, mój drogi Bakkalbasi, udał się do Turynu – powiedział na zakończenie. – Mendibh wyjdzie za dwa czy trzy dni i zechce się z nami skontaktować. Nie możemy do tego dopuścić. Nasi ludzie nie mogą sobie pozwolić na kolejne błędy. Dlatego tak ważne jest, byś tam pojechał koordynować operację. Musisz być ze mną w stałym kontakcie. Mam przeczucie, że stoimy na krawędzi katastrofy.
– Mam wieści od Turguta.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na starca o żywych, niebieskich oczach.
– Jest chory, przechodzi głęboką depresję. Dręczy go mania prześladowcza. Twierdzi, że ktoś za nim chodzi, że w biskupstwie przestali mu ufać i że policjanci z Rzymu zostali w Turynie tylko po to, by mieć go na oku. Powinniśmy go stamtąd wydostać.
– Nie, nie teraz, to byłoby szaleństwo – odparł Bakkalbasi.
– Czy Ismet jest przygotowany? – zapytał Addai. – Każ, by szykował się do wyjazdu, zamieszka z wujem, będzie go wspierał.
– Jego rodzice się zgodzili, ale chłopak trochę się ociąga, ma tu dziewczynę – wyjaśnił Talat.
– Dziewczynę! I z tego powodu naraża na niebezpieczeństwo całą wspólnotę! Wezwijcie jego rodziców. Jeszcze dzisiaj wyjedzie do Turynu, razem z naszym bratem Bakkalbasim. Niech rodzice Ismeta zadzwonią do Turguta i oznajmią mu, że wysyłają swego syna, by się nim opiekował. Nie ociągajcie się.
Stanowczy ton Addaia nie pozostawiał miejsca na dyskusje.
Godzinę później mężczyźni opuścili posiadłość, pouczeni, jak dalej postępować.
Ana Jimenez nacisnęła guzik dzwonka przy drzwiach eleganckiego wiktoriańskiego domu w zamożnej dzielnicy Londynu.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich starszy pan, zapewne woźny.
– Dzień dobry pani, czym mogę służyć? – zapytał uprzejmie.
– Chciałabym porozmawiać z dyrektorem tej instytucji.
– Jest pani umówiona?
– Tak. Jestem dziennikarką, nazywam się Ana Jimenez, umówił mnie kolega z „Times’a”, Jerry Donalds.
– Proszę wejść i chwilę zaczekać.
Hol domu był ogromny, drewnianą podłogę pokrywały miękkie perskie dywany, na ścianach wisiały płótna przedstawiające sceny z Biblii.
Ana skracała sobie oczekiwanie oglądaniem obrazów, spodziewając się, że woźny zaraz wróci i zaprowadzi ją do gabinetu. Nagle zdała sobie sprawę, że od dobrej chwili przygląda jej się starszy dżentelmen.
– Ach, dzień dobry, przepraszam, nie zauważyłam…
– Dzień dobry, pani Jimenez.
– Przepraszam, nie usłyszałam, kiedy pan wszedł.
– Zapraszam do mojego gabinetu. Więc jest pani znajomą Jerry’ego Donaldsa?.”…, Ana wolała zbyć to pytanie szerokim uśmiechem, bo tak naprawdę wcale nie znała Jerry’ego Donaldsa. Jego nazwisko otwierało jednak wiele drzwi w Londynie. Donalds był przyjacielem dyplomaty, znajomego Any, który swego czasu pracował w Anglii, a niedawno został przeniesiony na wysokie stanowisko w Unii Europejskiej. Z trudem skłoniła go, by jej pomógł, w końcu jednak się udało i skontaktował ją z dziennikarzem, który wysłuchał jej bardzo uprzejmie, poprosiwszy, by dała mu trochę czasu. Po dwóch dniach zadzwonił do Turynu, oznajmiając, że zgodził się ją przyjąć wybitny profesor Anthony McGilles.
Profesor przysunął sobie skórzany fotel, wskazując Anie miejsce na sofie. Gdy tylko usiedli, wszedł służący z herbatą.
Przez parę minut Ana odpowiadała na pytania Mcgillesa, który interesował się jej dorobkiem dziennikarskim i sytuacją polityczną w Hiszpanii. W końcu profesor zapytał:
– Rozumiem, że interesują panią templariusze?
– Tak, byłam bardzo zaskoczona, że jeszcze istnieją, a nawet mają stronę internetową.
– To tylko ośrodek badań. Co właściwie chciałaby pani wiedzieć?
– Czy w dzisiejszych czasach istnieją templariusze, co robią, czym się zajmują… Chciałabym również zapytać o parę faktów z historii, które miały z nimi związek.
– Widzi pani, templariusze, tak jak pani ich sobie wyobraża, już nie istnieją.
– W takim razie informacje, jakie znalazłam w Internecie, nie są prawdziwe?
– Niezupełnie. Dowodem na to jest nasze dzisiejsze spotkanie. Chcę tylko zastrzec, że nie powinna pani wyobrażać sobie współczesnych templariuszy jako rycerzy z mieczami. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku.
– Tak, jestem tego świadoma.
– Jesteśmy placówką naukową. Zajmujemy się studiami historyczno-społecznymi. Naszym orężem stał się intelekt.
– Czy to państwo są prawdziwymi dziedzicami templariuszy?
– Kiedy papież Klemens Piąty rozwiązał zakon, templariusze przystąpili do innych zgromadzeń. W Aragonii był to zakon rycerzy z Montesa, czyli joannitów, w Portugalii król Dionizy założył zakon rycerzy Chrystusa, w Niemczech przyłączyli się do Krzyżaków, w Szkocji zaś templariusze nigdy nie rozwiązali zgromadzenia. Wiernie przestrzegali reguły. Tylko dzięki żelaznej dyscyplinie przetrwali do dziś. Wchodzili w skład gwardii papieskiej, wspierali również jakobitów w Szkocji. W tysiąc siedemset piątym roku zakon wyszedł z ukrycia. W tymże roku uchwalono nowy statut i wybrano Filipa Orleańskiego na wielkiego mistrza. Templariusze wnieśli swój udział do Wielkiej Rewolucji Francuskiej, przyczynili się do stworzenia cesarstwa Napoleona, wywalczenia niepodległości Grecji, wchodzili też w szeregi francuskiego ruchu oporu podczas drugiej wojny światowej…
Читать дальше