Musiało upłynąć kolejne siedem dni, nim giermek zdołał samodzielnie usiąść, i jeszcze tydzień, zanim odważył się dosiąść konia. Posadzili go na wierzchowcu, sprytnie przymocowując do siodła, by w razie utraty przytomności nie spadł na ziemię. Ali powoli odzyskiwał siły. Teraz towarzyszył rycerzom do fortecznej bramy. Nie zdążyli jednak podjechać do samych wrót, bo otoczył ich tuzin jeźdźców. To templariusze wyjechali im na spotkanie.
Goście musieli powiedzieć, co ich tu przywiodło, dostali eskortę do samej fortecy i trafili przed oblicze wielkiego mistrza.
Renaud de Vichiers, wielki mistrz zakonu templariuszy, przyjął ich serdecznie. Mimo zmęczenia podróżą, nim upłynęła godzina, opowiedzieli mu, co przydarzyło się im po drodze i wręczyli list oraz dokumenty od de Saint-Remy’ego, a także sakwę z mandylionem.
De Vichiers polecił, by ich nakarmiono i pozwolono odpocząć. Ali miał być zwolniony z wszelkich obowiązków, dopóki nie odzyska zdrowia.
Kiedy wielki mistrz został sam, drżącą ręką wyjął z sakwy szkatułę z relikwią. Ze wzruszenia zaschło mu w gardle, za chwilę bowiem miał ujrzeć oblicze Pana.
Delikatnie rozłożył płótno, po czym upadł na kolana, dziękując Bogu za to, że odsłonił przed nim swą twarz.
Po południu, po dwóch dniach od przybycia Roberta i Francois, wielki mistrz wezwał do kapitularza wszystkich kawalerów zakonu. Mandylion leżał na długim stole tak, by każdy mógł go zobaczyć. Niektórzy rycerze z trudem powstrzymywali łzy. Po modlitwie Renaud de Vichiers oświadczył, że całun Chrystusa pozostanie w skrzyni, by nie spoczęło na nim niepowołane oko. Są teraz w posiadaniu bezcennego skarbu i jeśli będzie trzeba, oddadzą za niego życie. Potem zażądał, by złożyli przysięgę: żaden z nich nie zdradzi, gdzie znajduje się mandylion. Będzie to jedna z największych tajemnic templariuszy.
***
Minerva, Pietro i Antonino przybyli pierwszym porannym samolotem. Jeszcze tego popołudnia byli zaproszeni przez Valoniego na obiad.
Pietro traktował Sofię z dystansem, był nawet niemiły, czuła się w jego towarzystwie niezręcznie. Wiedziała jednak, że musi to znosić tak długo, jak długo zostanie w policji.
Będą pracowali w jednym zespole, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w decyzji, by odejść, kiedy tylko zakończą sprawę całunu.
Kończyli lunch, gdy zadzwoniła komórka Sofii.
– Słucham?
Rozpoznawszy głos, oblała się rumieńcem. Wstała od stołu i wyszła z jadalni, co nie mogło nie zwrócić uwagi kolegów.
Kiedy wróciła, nikt nie zadawał pytań, widać było jednak, że Pietro jest spięty.
– Marco, dzwonił D’Alaqua. Zaprosił mnie na obiad z profesorem Bolardem i całym komitetem naukowym do spraw całunu, jutro. To obiad pożegnalny.
– Przyjęłaś zaproszenie, prawda?
– No, nie… – wyjąkała zmieszana.
– To niedobrze, zależy mi na tym, byś przeniknęła do tego środowiska.
– Jutro robimy próbę generalną naszej operacji, jeśli mnie pamięć nie myli, mam ją koordynować – przypomniała Sofia.
– To prawda, ale nadarza się doskonała okazja, by jeszcze raz znaleźć się w tym towarzystwie.
– Nic straconego, umówiłam się z D’Alaquą na pojutrze.
Popatrzyli na nią zdumieni. Valoni nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Ach tak! Jak mam to rozumieć?
– Zwyczajnie. Ponowił zaproszenie, tyle że na następny dzień, bez zacnego naukowego towarzystwa.
Minerva zerknęła ukradkiem na Pietra, który zaciskał palce na krawędzi stołu. Antonino też był zakłopotany, udzielało mu się napięcie kolegi, poprosili więc Valoniego, by przeszedł do ustalania szczegółów czekającej ich operacji.
***
W dżinsowej kurtce i spodniach, nieumalowana, z włosami związanymi w koński ogon, Sofia zaczynała żałować, że dała się zaprosić na obiad. Wpadła jak śliwka w kompot.
Nie wyglądała źle. Może ubrała się zbyt swobodnie, ale metka Versacego robiła swoje. Zależało jej, by D’Alaqua przyjął do wiadomości, że ona jest w pracy i traktuje to spotkanie jako część swoich obowiązków służbowych.
Samochód wyjechał z Turynu, parę kilometrów dalej skręcił w wąską drogę, która kończyła się na podjeździe imponującej, ukrytej w lesie willi, o architekturze inspirowanej renesansem.
Brama rozsunęła się bezszelestnie, choć Sofia nie zauważyła, by szofer D’Alaquy nacisnął guzik pilota. Willa na pewno ma ochronę, ale nikt nie wyszedł im naprzeciw i nie zapytał, kim jest pasażerka.
Domyślała się, że każdy ich krok śledzą ukryte kamery.
W drzwiach czekał na nią Umberto D’Alaqua, ubrany w elegancki, ciemnoszary garnitur z mięsistego jedwabiu.
Wnętrze rezydencji ją oszołomiło. Dom wyglądał jak galeria sztuki, kto wie, czy nie było to muzeum zaadaptowane na mieszkanie.
– Zaprosiłem panią do domu, bo pomyślałem, że spodobają się pani niektóre z moich obrazów.
Przez godzinę oprowadzał ją po pokojach. Wszędzie wisiały bezcenne dzieła.
Rozmawiali z ożywieniem o sztuce, polityce i literaturze.
Czas mijał tak szybko, że Sofia była zdziwiona, kiedy D’Alaqua dał jej do zrozumienia, że powinien już jechać na lotnisko, bo o siódmej odlatuje do Paryża.
– Przepraszam, zasiedziałam się.
– Ależ skąd! Dochodzi szósta, gdybym nie musiał być wieczorem w Paryżu, poprosiłbym panią, by została pani na kolację. Wracam za dziesięć dni. Jeśli nadal będzie pani w Turynie, mam nadzieję, że się spotkamy.
– Trudno powiedzieć. Być może do tej pory doprowadzimy tę sprawę do końca, albo przynajmniej będziemy zbliżali się do finału.
– Gdybym mógł zapytać, jaką sprawę…
– Śledztwo w sprawie pożaru w katedrze.
– No przecież! Jak się rozwija?
– Pomyślnie, to ostatnia faza.
– Nie może pani nic więcej zdradzić?
– Cóż…
– Rozumiem. Opowie mi pani, kiedy śledztwo dobiegnie końca i wszystko się wyjaśni.
Sofia była wdzięczna, że D’Alaqua potrafił się znaleźć w tej sytuacji. Valoni nie pozwolił jej pisnąć ani słowa. Choć wyzbyła się podejrzeń w stosunku do D’Alaquy, nie mogła nie być posłuszna poleceniom szefa.
Czekały na nich dwa samochody. Jeden miał zawieźć Sofię do hotelu, drugi D’Alaquę na lotnisko, gdzie stał jego prywatny samolot. Pożegnali się uściskiem dłoni.
***
– Dlaczego chcą go zabić?
– Nie wiem. Od wielu dni przygotowują grunt. Usiłują przekupić strażnika, by nie zamykał drzwi od jego celi. Chcą wejść tam rano i poderżnąć mu gardło. Nikt niczego nie usłyszy, przecież ten niemowa nie wyda z siebie żadnego dźwięku.
– Strażnik na to pójdzie?
– Możliwe. Podobno, chcą mu odpalić pięćdziesiąt tysięcy euro.
– Kto jeszcze o tym wie?
– Dwaj inni więźniowie, też Turcy.
– Zostaw mnie samego.
– Zapłacisz mi za informację?
– Zapłacę.
Frasquello zamyślił się. Dlaczego bracia Baherai chcą zabić niemowę? Bez wątpienia to zabójstwo na zlecenie, tylko czyje?
Wezwał swoich kapusiów, dwóch mężczyzn skazanych na dożywocie za zabójstwo. Rozmawiali pół godziny. Potem kazał strażnikowi wezwać Genariego.
Szef służb więziennych wszedł do celi Frasquella po północy.
Ten oglądał właśnie telewizję, nawet nie wstał, żeby się przywitać.
– Usiądź – mruknął. – Możesz powiedzieć swojemu kumplowi z policji, że miał rację. Chcą zabić niemowę.
– Kto ma to zrobić?
– Bracia Baherai.
– Dlaczego? – zapytał zaskoczony Genari.
Читать дальше