– Dlaczego, dlaczego! Skąd mam wiedzieć? A zresztą, co mnie to obchodzi? Ja robię swoją robotę, reszta to wasza sprawa.
– Możesz temu zapobiec?
– Idź już.
Genari opuścił celę, szybkim krokiem skierował się do swojego gabinetu i zadzwonił na numer komórkowy Valoniego.
Valoni czytał. Był zmęczony. Przez pół dnia ćwiczyli operację śledzenia niemowy. Potem wrócił do podziemi i przez dwie godziny przemierzał historyczne korytarze, opukując ściany w nadziei, że usłyszy charakterystyczny dźwięk pustki za murem. Komendant Colombaria, z trudem hamując irytację, szedł za Valonim, starając się go przekonać, że nie znajdzie tu więcej niż to, co widać gołym okiem.
– Panie Valoni, to ja, Genari.
Komisarz spojrzał na zegarek, było po północy.
– Miał pan rację. Ktoś chce zabić niemowę. Frasquello odkrył, że dwaj więźniowie, bracia Baherai, Turcy, zamierzają jutro zlikwidować Mendibha. Zdaje się, że dostali za to pieniądze. Trzeba jak najszybciej zabrać waszego podopiecznego z więzienia.
– Nie możemy tego zrobić. Zacznie coś podejrzewać i cała operacja spali na panewce. Frasquello zrobi to, co mu kazaliśmy?
– Tak. To on mi przypomniał, że teraz kolej na pana.
– Wiem. Jest pan w więzieniu?
– Tak.
– To dobrze. Obudzę dyrektora. Będę za godzinę. Chcę mieć wszystkie informacje, jakie uda się zgromadzić o tych braciach.
– Pochodzą z Turcji, spokojni chłopcy, zabili człowieka podczas bójki, ale to nie zawodowcy.
– Opowie mi pan wszystko za godzinę.
Valoni obudził naczelnika więzienia i zażądał, by natychmiast spotkał się z nim w swoim gabinecie. Następnie zadzwonił do Minervy.
– Spałaś?
– Czytałam. Coś się stało?
– Ubierz się. Za piętnaście minut spotykamy się w holu.
Chcę, żebyś poszła do centrali karabinierów i poszukała w ich komputerze informacji o dwóch ptaszkach. Jadę do więzienia, zadzwonię stamtąd do ciebie, by przekazać ci wszystko, czego się dowiedziałem.
– Ale co się stało?
– Ktoś chce zabić niemowę.
– Boże!
– Za piętnaście minut na dole.
Kiedy Valoni dotarł do więzienia, naczelnik już na niego czekał. Ziewał, nie potrafiąc ukryć zmęczenia.
– Chcę dostać kartoteki tych Baherai – rzucił Valoni.
– Braci Baherai? Czyżby coś przeskrobali? A, to ten Frasquello coś naopowiadał… Wierzy mu pan, komisarzu? – Naczelnik przeniósł spojrzenie na strażnika i dodał: – Genari, niech pan posłucha, jak już skończy się to szaleństwo, wyjaśni mi pan swoje powiązania z Frasquellem.
Naczelnik odszukał akta braci i wręczył je Valoniemu, a ten usiadł na sofie i zaczął przeglądać dokumenty. Po chwili zadzwonił do Minervy.
– Zaczynam zasypiać – usłyszał w słuchawce.
– To lepiej się obudź i znajdź mi wszystko, co ma związek z rodziną tych Turków. Wprawdzie bracia urodzili się we Włoszech, ale ich rodzice byli imigrantami. Chcę wiedzieć o nich wszystko, adresy, kontakty, koligacje, włączając w to krewnych i pociotków. Zapytaj w Interpolu, porozmawiaj z turecką policją. Za trzy godziny chcę mieć sprawozdanie.
– Trzy godziny? Chyba śnisz. Potrzebuję czasu do jutra.
– O siódmej.
– Zgoda. Pięć godzin to więcej niż trzy.
***
Restaurację hotelową otwierano punktualnie o siódmej.
Obsługa wciąż ustawiała na stołach półmiski i rozkładała nakrycia, choć niektórzy goście zasiedli już do śniadania.
Minerva, z oczami zaczerwienionymi z niewyspania, przyszła spotkać się z Valonim.
Szef czytał gazetę i pił kawę. Podobnie jak ona, nie wyglądał najlepiej.
Minerva położyła na stole dwie teczki i opadła na krzesło.
– Jestem wykończona!
– Wyobrażam sobie. Znalazłaś coś interesującego?
– Zależy, co uważasz za interesujące.
– No, mów.
– Bracia Baherai to synowie tureckich imigrantów. Ich rodzice najpierw wyjechali do Niemiec, a stamtąd do Turynu.
Znaleźli pracę we Frankfurcie, ale ich matka nie mogła się jakoś w Niemczech zaaklimatyzować, postanowili więc próbować szczęścia gdzie indziej. W Turynie mieli krewnych. Ich dzieci to już Włosi, turyńczycy. Ojciec zatrudnił się w zakładach Fiata, matka znalazła zajęcie jako gosposia. Bracia poszli do szkoły, uczyli się przeciętnie. Starszy był grzeczniejszy i dość zdolny, miał lepsze stopnie. Po szkole średniej dostał pracę w Fiacie, podobnie jak ojciec, młodszy zaś został kierowcą jakiejś szyszki z władz lokalnych. To nie przypadek, po prostu matka pracowała w domu jego pracodawcy, niejakiego Regio. Starszy nie wytrzymał długo w fabryce, nie nadawał się na robotnika. Wynajął stragan na rynku i zajął się sprzedażą warzyw i owoców. Dobrze im się wiodło, nigdy nie mieli kłopotów z policją ani z urzędami. Ojciec jest na emeryturze, matka też. Nie mają żadnego majątku, jedynie dom, który kupili piętnaście lat temu. Przed paroma laty, w sobotnią noc, bracia poszli ze swoimi dziewczynami na dyskotekę. Jacyś podpici faceci zaczęli zaczepiać ich partnerki. W raporcie policyjnym można przeczytać, że chłopcy wyjęli noże i wdali się w bójkę z pijakami. Jednego zabili, drugiego zranili tak, że do dziś ma bezwładne ramię. Zostali skazani na dwadzieścia lat, właściwie na całe życie. Narzeczone nie czekały, powychodziły za mąż.
– Wiemy coś o ich rodzinie w Turcji?
– Prości ludzie. Pochodzą z Urfy, niedaleko irackiej granicy. Interpol dostał od tureckiej policji wszystko, co udało im się zebrać o rodzinie Baherai. Nieliczne i niezbyt ciekawe fakty. Ojciec ma w Urfie młodszego brata, zbliża się do emerytury. Pracuje przy szybach naftowych. Ach, prawda, jest jeszcze siostra. Jej mąż jest nauczycielem, mają ośmioro dzieci. Dobrze im się wiedzie, nie byli w nic wmieszani.
Kiedy przeprowadzaliśmy wywiad środowiskowy, sąsiedzi byli zdziwieni, że o nich pytamy. Kto wie, czy nie zaszkodziliśmy tym biedakom, sam wiesz, jak szybko takie sensacje się rozchodzą.
– Coś jeszcze?
– Tak. W Turynie mieszka krewny matki, niejaki Amin, na pierwszy rzut oka wzorowy obywatel. Księgowy, od wielu lat w tej samej agencji reklamowej. Ożeniony z Włoszką, ekspedientką w butiku. Mają dwie córki, starsza studiuje, młodsza niedługo skończy szkołę średnią. W każdą niedzielę są w kościele na mszy.
– Chodzą do kościoła?
– A co w tym dziwnego, że ludzie chodzą do kościoła? Jesteśmy we Włoszech.
– A ten krewny to nie muzułmanin?
– Ożenił się z Włoszką, wzięli ślub kościelny, to znaczy, że się przechrzcił, choć nie ma o tym wzmianki w aktach.
– Sprawdź to. Dowiedz się też, czy bracia Baherai chodzili do meczetu.
– Do meczetu?
– Masz rację, jesteśmy we Włoszech. W każdym razie ktoś musi wiedzieć, czy byli dobrymi muzułmanami. Udało ci się zajrzeć na ich konta?
– Owszem. Nic ciekawego. Ten ich krewny ma przyzwoitą pensyjkę, jego żona podobnie. Wystarcza im na wygodne życie, choć spłacają raty za mieszkanie. Nie zanotowano żadnego nadzwyczajnego przelewu. Ta rodzina jest bardzo blisko ze sobą związana, wszyscy odwiedzają więźniów, przynoszą im jedzenie, słodycze, tytoń, książki, ubrania, starają się, by więzienne życie nie było dla nich zbyt ciężkie.
– Tak, wiem. Mam tu wyciąg z rejestru odwiedzin. Niejaki Amin odwiedził ich w tym miesiącu dwa razy, choć zwykle przychodził tylko raz.
– Nie wiem, czy to podejrzane.
– Musimy zbadać każdy, nawet najmniej istotny szczegół.
– Zgoda, ale nie tracąc z oczu najważniejszego.
Читать дальше