Rycerz de Charney, wraz z giermkiem, starym Saidem, jeszcze raz dostał się w mameluckie szeregi. W żołnierzach wyczuwało się napięcie poprzedzające bitwę, skupieni wokół ognisk, wspominali swoje rodziny, z tęsknotą przywołując coraz bardziej zacierający się w pamięci obraz twarzy synów, którzy pod nieobecność ojców wyrastają na mężczyzn.
Przez trzy dni słuchał uważnie, aż w końcu dowiedział się, że za dwa dni nastąpi atak na twierdzę.
Jeszcze tej nocy wymknęli się z obozu. Wjeżdżali do zamku wraz z pierwszymi promieniami poranka, które złociły potężne mury. Guillaume de Beaujeu natychmiast rozkazał swoim rycerzom, by przygotowali się do odparcia ataku.
De Charney pomógł towarzyszom przygotować obronę. Starał się też łagodzić kłótnie, jakie co rusz wybuchały wśród chrześcijan.
Zapadała noc, kiedy wielki mistrz wezwał go do siebie.
– Rycerzu, pora ruszać. Popełniłem błąd, posyłając was do Saracenów. Nie mamy już łodzi, odpłynęli na nich uciekinierzy z twierdzy, musicie więc ruszać lądem.
Francois de Charney odetchnął głęboko, zanim przemówił:
– Wiem. Chciałbym o coś prosić.
– Pozwólcie mi wyruszyć jedynie w towarzystwie Saida.
– Narażacie się na niebezpieczeństwo.
– Nikt nie będzie niczego podejrzewał, wezmą nas za mameluków.
– Rób, jak uważasz.
Mężczyźni uściskali się serdecznie. To miało być ich ostatnie spotkanie. Wiedzieli, że wielki mistrz polegnie jak wielu innych w obronie twierdzy Świętego Jana w Akce.
***
De Charney szukał odpowiedniego kawałka płótna. Musiało mieć te same wymiary co święty całun. Nie chciał, by relikwia ucierpiała w podróży, lecz nie mógł jej schować do kufra.
Dotarcie do Konstantynopola będzie trudne, a co dopiero droga do Francji. Im mniej będzie miał przy sobie tobołków, tym lepiej.
Podobnie jak Said, przywykł do spania pod namiotem i żywienia się tym, co znaleźli po drodze, już to w lesie, już to na pustyni. Potrzebowali tylko dobrych siodeł.
Męczyły go wyrzuty sumienia, że zostawia braci, których czeka pewna śmierć. Wiedział, że opuszcza tę ziemię na zawsze, że już nigdy tu nie wróci, że w słodkiej Francji będzie wspominał suche powietrze pustyni i nocne czuwanie w saraceńskich obozach, w których zawarł tyle przyjaźni… Ludzie są ludźmi, nieważne, do jakiego Boga zanoszą modły.
Said miał mu towarzyszyć tylko na początku, dalej Francois pojedzie sam. Nie może wymagać od przyjaciela, nawet jeśli jest jego panem, by porzucił swą ojczyznę. Nie, Said nigdy nie przyzwyczai się do życia we Francji, choćby nawet Francois oczarował go opowieściami o swoim miasteczku, Lyrey pod Troyes. To tam nauczył się jeździć konno, galopując po zielonych łąkach rodzinnych włości, i władać mieczykiem, który wykuł dla niego kowal, bo ojciec chciał, by synowie wyrośli na dzielnych rycerzy. Said postarzał się, tak jak i jego pan, za późno już, by zaczynał nowe życie.
De Charney starannie owinął całun drugim kawałkiem płótna i schował go do sakwy, którą zawsze nosił przy sobie. Poszedł po Saida i powiedział mu, jakie otrzymał rozkazy. Zapytał, czy chce mu towarzyszyć na pierwszym odcinku szlaku, zanim ich drogi rozejdą się na zawsze. Said zgodził się, choć wiedział, że kiedy wróci, po Akce nie będzie już śladu.
***
Zdawało się, że ogień leje się z nieba. Płonące strzały przelatywały nad murami, podpalając wszystko, co napotkały na swej drodze. Szóstego kwietnia roku pańskiego tysiąc dwieście dziewięćdziesiątego pierwszego, mamelucy rozpoczęli oblężenie twierdzy. Teraz już od wielu dni nękali fortecę, zaciekle bronioną przez templariuszy.
Guillaume de Beaujeu kazał się wszystkim wyspowiadać i przystąpić do komunii świętej jeszcze pierwszego dnia oblężenia. Wiedział, że niewielu uda się przeżyć. Poprosił towarzyszy, by oddali swe dusze w opiekę Bogu.
Francois de Charvey był już w drodze. Mistrz ufał, że uda mu się ocalić całun Chrystusa i bezpiecznie dowieźć go do Francji. Był pewny, że wybrał najlepszego opiekuna dla relikwii. Młodzieniec, który czterdzieści lat temu przywiózł ją z Konstantynopola, teraz, jako dojrzały mąż, otoczy skarb taką samą opieką w drodze na Zachód. Insh ‘ Allah!
Ilu rycerzy pozostało? Ledwie pięćdziesięciu broniło murów, nie godząc się na poddanie twierdzy. Ludzie uciekali w panice.
Guillaume de Beaujeu walczył od wielu godzin, ani na chwilę nie odkładając miecza. Nie potrafił powiedzieć, ilu wrogów zabił ani ilu jego ludzi poległo. Poprosił rycerzy, by starali się uciec, zanim twierdza padnie. Wszyscy jednak walczyli desperacko, wiedząc, że już wkrótce odpowiedzą za swoje czyny przed Bogiem.
Wielki mistrz odpierał ataki dwóch Saracenów, starając osłaniać się tarczą. Nagle poczuł w piersi przenikliwy ból, otoczyła go ciemność… Insh ‘ Allah!
Jan de Perigod zdołał przeciągnąć zwłoki dowódcy i złożyć je pod murem. Wkrótce do wszystkich dotarła straszna wieść: wielki mistrz nie żyje. Akka skazana była na klęskę. Lecz Bóg nie chciał, by nastąpiło to tej nocy.
Mamelucy wrócili na noc do swojego obozu, gdzie pachniało pieczonym w ziołach jagnięciem i rozbrzmiewały pieśni zwycięstwa. Rycerze świątyni zgromadzili się w kapitularzu, by wybrać wielkiego mistrza. Byli wyczerpani, nie dbali o to, kto zostanie ich dowódcą, skoro i tak jutro czeka ich śmierć.
Modlili się jednak, prosząc Boga, by ich oświecił. Następcą dzielnego Guillaume’a de Beaujeu został Thibaut Gaudin.
Dwudziestego ósmego maja tysiąc dwieście dziewięćdziesiątego pierwszego roku w Akce panował upał. Przed wschodem słońca, na rozkaz Thibauta Gaudina, rycerze udali się na mszę.
Zanim zaszło słońce, nad Akką zatrzepotała flaga wroga.
Inish’ Allah! Forteca przypominała cmentarzysko. Z życiem uszła ledwie garstka rycerzy.
Miała wrażenie, że znajdowała się w samym środku bitewnego zamętu. Szybko oprzytomniała, przypominając sobie, że jest w centrum Londynu, w wygodnym pokoju hotelu Dorchester. Czuła, jak struga potu spływa jej po plecach.
Skronie pulsowały, serce łomotało jakby przebiegła kilkaset metrów.
Wstała i poszła do łazienki. Włosy lepiły jej się do twarzy, nocna koszula przesiąknięta była potem. Ana rozebrała się, odkręciła prysznic. Już po raz drugi przyśnił jej się ten koszmar. Gdyby wierzyła w wędrówkę dusz, przysięgłaby, że tam była, w twierdzy Świętego Jana w Akce, jako świadek upadku templariuszy. Mogłaby rozpoznać twarz Guillaume’a de Beaujeu, kolor oczu Thibauta Gandina. Była tam, czuła to. Znała tamtych mężczyzn, mogłaby to przysiąc.
Wyszła spod prysznica odświeżona i w lepszym nastroju.
Włożyła T-shirt. Nie miała koszuli nocnej na zmianę. Nie chciała wracać do łóżka i leżeć w przepoconej pościeli. Tej nocy już nie zaśnie. Zniechęcona, włączyła komputer.
Wyjaśnienia profesora McFaddena, podobnie jak dokumenty, które dla niej wyszukał, głęboko zapadły jej w pamięć. McFadden opowiedział jej szczegółowo o upadku twierdzy w Akce.
Jego zdaniem była to jedna z najbardziej gorzkich chwil w historii zakonu. Opowiadał tak obrazowo… Pewnie dlatego przyśniło jej się oblężenie twierdzy, podobnie jak wtedy, gdy Sofia Galloni opowiedziała jej o oblężeniu Edessy przez wojska bizantyjskie.
Jutro spotka się jeszcze raz z tym profesorem i spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej…
***
Zapach morza dodawał mu sił i napełniał otuchą. Francois de Chamey nie chciał oglądać się za siebie, ale nie potrafił powstrzymać szlochu, kiedy wszedł na pokład okrętu i uświadomił sobie, że opuszcza Cypr, a tym samym Orient. Bracia gorliwie oddali się swoim obowiązkom, by nie widzieć jego łez. Sądzili, że to z powodu starości. Kiedy żegnał się z Saidem, płakał tak, jakby postradał zmysły. Po tylu spędzonych razem latach rycerz i jego giermek po raz pierwszy serdecznie się uściskali.
Читать дальше