Słowa Pietra rozzłościły Valoniego.
– Dlaczego uważasz, że tracę zdrowy rozsądek?
– Bo widzę, że dałeś się ponieść wyobraźni tych dwóch dam. Sofia i nasza koleżanka Ana puściły wodze fantazji i są przekonane, że pożary w katedrze wiążą się z przeszłością. Wybacz, ale moim zdaniem to typowo babskie podejście. Kobiety fascynują tajemnice, irracjonalne wyjaśnienia, ezoteryka…
– Co ty sobie wyobrażasz?! – Minerva była oburzona. – Męski szowinista i palant!
– Spokojnie, spokojnie… – prosił Valoni. – Tylko tego brakowało, żebyśmy się wszyscy pokłócili. Powiedz Pietro, co o tym wszystkim sądzisz.
– Urfa to dawna Edessa. Dobrze, ale co z tego? Czy mało miast w historii powstało na gruzach innych? Tu, we Włoszech, każdy kamień to historia, ale nikomu nie przychodzi do głowy szukać w przeszłości wskazówek do każdego współczesnego zabójstwa czy pożaru. To czyste szaleństwo. Wiem, że to dla ciebie specjalny przypadek, Marco, wybacz jednak, że powiem to wprost: uważam, że masz obsesję na tym punkcie i przesadzasz, tak tę sprawę rozdmuchując. Co w tym dziwnego, że wielu Włochów tureckiego pochodzenia wywodzi sie z miasta zwanego Urfą? Ilu Włochów z jednego miasteczka w tym samym roku wyjechało do Frankfurtu, by w ciężkich czasach zarabiać na chleb pracą w niemieckich fabrykach? A jednak przy każdym przestępstwie popełnionym przez Włocha policja niemiecka nie podejrzewa Juliusza Cezara i legionów rzymskich. Chcę tylko powiedzieć, że nie możemy tracić zdrowego rozsądku. Jest wielu hochsztaplerów, którzy piszą nawiedzone książki o całunie turyńskim, nie pozwólmy, by zrobili nam wodę z mózgu.
Komisarz zastanowił się nad słowami Pietra. Nie brakowało im logiki, kto wie, czy nie ma racji. Valoni był jednak starym policyjnym wyjadaczem i jak doświadczony pies myśliwski, który całe życie uganiał się za zwierzyną, ufał swojemu instynktowi. A instynkt podszeptywał mu, że trzeba zbadać ten trop, nawet jeśli wydaje się nieco fantastyczny.
– Wysłuchałem cię, kto wie, czy nie masz racji, ale skoro nie mamy nic do stracenia, nie pozwolę, by wymknął nam się jakiś wątek. Proszę, Minervo, zadzwoń do Sofii, może jeszcze nie położyła się spać. Co wiemy o Urfie?
Antonino wręczył mu pełny raport o Urfie czy też Edessie.
Przewidział, że szef o niego poprosi.
– Wszyscy wiedzą, że całun znajdował się w Edessie – nie ustępował Pietro. – Nawet ja o tym wiedziałem, nasłuchałem się od was tej historii do znudzenia.
– Owszem, ale nowością jest, że mamy tu kilku obywateli z Urfy, którzy jednak wykazują pewne powiązania z całunem – nie dawał za wygraną Valoni.
– Ach tak? A można wiedzieć, jakie to powiązania? – kpił Pietro.
– Jesteś zbyt dobrym policjantem, żebym ci to musiał wyjaśniać, ale skoro nalegasz… Turgut pochodzi z Urfy, jest kościelnym w katedrze, był w pracy w dzień pożaru i podczas wszystkich wcześniejszych wypadków. Ciekawe, że nigdy niczego nie zauważył. Mamy też niemowę, który zamierzał coś ukraść. Interesujące, że nie jest to jedyny niemy, jaki stanął na naszej drodze. Parę miesięcy temu inny niemowa spłonął na węgielek, a w całej historii całunu byli jeszcze inni niemi i inne pożary. Potem okazuje się, że dwaj bracia tureckiego pochodzenia, co ciekawe, również pochodzący z Urfy, usiłowali zamordować naszego niemowę. Dlaczego? Chcą, żebyście jutro poszli z Giuseppem przesłuchać kościelnego. Powiedzcie mu, że śledztwo jest w toku i chcecie z nim porozmawiać, być może przypomni sobie jakiś szczegół.
– Tylko zdenerwujemy staruszka. Prawie się rozpłakał, kiedy przesłuchiwaliśmy go po raz pierwszy – przypomniał Giuseppe.
– Dlatego trzeba przesłuchać go jeszcze raz. Wydaje mi się, że to ich najsłabsze ogniwo. Poprosimy również o zgodę prokuratora na założenie podsłuchu w telefonach naszych sympatycznych przyjaciół z Urfy.
Minerva wróciła z Sofią. Usiadły, posyłając Pietrowi wrogie spojrzenia. Kiedy koło trzeciej nad ranem zamykano bar, narada wciąż trwała. Sofia zgadzała się, że powinni podjąć ten wątek, który nieoczekiwanie doprowadził ich do Urfy, i iść jego śladem. Antonino i Minerva byli tego samego zdania. Giuseppe pozostał sceptyczny, ale nie dyskutował z kolegami, podczas gdy Pietro z trudem ukrywał niezadowolenie.
Poszli spać przekonani, że zbliżają się do końca śledztwa.
Starzec się obudził. To brzęczyk telefonu komórkowego wyrwał go z głębokiego snu. Minęły ledwie dwie godziny, odkąd się położył. Książę był w doskonałym humorze i nie wypuszczał ich aż do północy. Kolacja była wykwintna, rozmowa zabawna, jak przystało na dżentelmenów w ich wieku i ich pokroju, kiedy spotykali się w zamkniętym gronie.
Nie odebrał telefonu, kiedy na wyświetlaczu odczytał numer z Nowego Jorku. Wiedział, co ma robić. Wstał z łóżka, otulił się szlafrokiem z kaszmiru i skierował do gabinetu. Kiedy się tam znalazł, zamknął drzwi na klucz i usiadłszy za stołem, nacisnął ukryty guzik. Parę minut później rozmawiał przez telefon, korzystając ze specjalnego systemu komunikacyjnego, niedostępnego dla najnowocześniejszych urządzeń podsłuchowych.
Informacje, jakie odebrał, były niepokojące: ludzie z wydziału prowadzącego dochodzenie w sprawie pożaru w katedrze zbliżają się do wspólnoty i Addaia, chociaż jeszcze nie wiedzą o istnieniu pasterza.
Plan Addaia, by zabić Mendibha, nie powiódł się.
Ale nie to było najgorsze. Zespół operacyjny Valoniego puścił wodze fantazji i doktor Galloni konstruowała tezy, które ocierały się o prawdę, choć nie zdawała sobie z tego sprawy.
Z drugiej strony do akcji wkroczyła ta hiszpańska dziennikarka.
Świtało, kiedy opuścił gabinet. Poszedł do sypialni i przystąpił do przygotowań. Czekał go długi dzień. Za cztery godziny ma ważne spotkanie w Paryżu. Obecność obowiązkowa, choć niepokoiła go ta improwizacja – łatwo mogą zwrócić na siebie uwagę.
Popołudnie przeszło w zmierzch, a potem w nieprzeniknioną noc. Jakub de Molay, wielki mistrz zakonu templariuszy, czytał przy świetle świec list od Pierre’a Berarda z Vienne, który informował go o szczegółach soboru.
Zmarszczki żłobiły szlachetne oblicze wielkiego mistrza.
Długie nocne czuwanie zostawiło ślad w jego spojrzeniu, miał zaczerwienione, zmęczone oczy.
Złe czasy nastały dla templariuszy.
Naprzeciwko Villeneuve du Temple, imponującej ufortyfikowanej budowli, wznosił się majestatyczny pałac królewski, w którego komnatach Filip szykował zagładę zakonowi.
W skrzyniach królewskiego skarbca widać było dno, Filip był jednym z największych dłużników zakonu. Pożyczyli mu tyle złota, że aby pospłacać wszystkie długi, król musiałby żyć dziesięć razy dłużej niż zwykły śmiertelnik.
Filip IV nie zamierzał jednak spłacać długów. Miał lepszy pomysł: stanie się dziedzicem zakonu, nawet gdyby musiał podzielić się częścią fortuny z Kościołem.
Kusił rycerzy szpitala jerozolimskiego obietnicami nadań, jeśli wesprą go w jego kampanii wytoczonej przeciwko templariuszom. Wokół papieża Klemensa skupiało się grono wpływowych duchownych, którym płacił za to, by intrygowali przeciwko zakonowi.
Odkąd udało mu się kupić fałszywe zeznania od Esquieu de Flotyana, Filip otaczał templariuszy coraz ciaśniejszym kręgiem i z dnia na dzień zbliżał się do chwili, w której wymierzy im śmiertelny cios.
Król podziwiał w duchu Jakuba de Molay za odwagę i szlachetność, cnoty, których jemu brakowało. Drżał na samą myśl, że ma stanąć przed przejrzystym lustrem uczciwych oczu wielkiego mistrza. Nie spocznie, dopóki nie zobaczy go płonącego na stosie.
Читать дальше