– Tak. Dwa dni temu szef tych historyków z policji zszedł do podziemi z kilkoma żołnierzami. Kiedy wyszedł, wystarczyło zobaczyć jego sfrustrowaną minę, mówiła sama za siebie. Nie, nie natrafili na ślad tunelu.
Mężczyźni nie przerywali rozmowy, sącząc wino do późnej nocy, kiedy to młoda para pożegnała rodzinę. Addai, abstynent, nie pił. W towarzystwie Bakkalbasiego i trzech mężczyzn opuścił lokal i skierował się do domu jednego z braci ze wspólnoty.
Następnego dnia zamierzał wybrać się do Turynu, tak im przynajmniej powiedział. Zastanawiał się jednak, czy nie wrócić do Urfy. Wszyscy wiedzieli, co mają robić, udzielił im dokładnych wskazówek. Mendibh powinien umrzeć, by ocalić wspólnotę.
Noc upłynęła Addaiowi na modlitwie. Szukał Boga w powtarzanych wciąż pacierzach, wiedział jednak, że Bóg go nie słucha. Tak naprawdę nigdy nie czuł jego bliskości, nie dostał od niego żadnego znaku, choć poświęcił dla niego swoje życie i życie tylu bliźnich. A jeśli Boga nie ma? A jeśli to jedno wielkie kłamstwo? Czasem ulegał podszeptom diabła i myślał, że ich wspólnota opiera się na wierze w mit, w legendę, że nic z tego, co opowiadano im w dzieciństwie, nie jest prawdą.
Nie było jednak odwrotu. Jego życie zostało dokładnie zaplanowane, a jego jedynym celem było odebranie im całunu Chrystusa. Wiedział, że będą mu w tym przeszkadzali, jak robią to od wieków, odkąd skradli święte płótno. Kiedyś jednak wspólnota je odzyska, a dokona tego on, Addai.
***
Kiedy weszła do loży D’Alaquy, nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Siedzieli w niej kardynał Visier, profesor Bolard i trzej inni panowie, których natychmiast rozpoznała – członek rodziny Agnelli z żoną, dwaj bankierzy i burmistrz Torriani wraz z małżonką. Przedtem D’Alaqua przysłał do hotelu samochód, który zawiózł ją do opery, a przy wejściu czekał na nią asystent dyrektora teatru, by odprowadzić ją do loży.
D’Alaqua powitał ją serdecznie, dłużej przytrzymując jej rękę.
Kardynał Visier jedynie lekko się uśmiechnął.
D’Alaqua posadził Sofię między burmistrzem i jego żoną a profesorem Bolardem. Sam zajął miejsce obok kardynała.
Sofia czuła na sobie zainteresowane spojrzenia mężczyzn.
Wiedziała, że wygląda szczególnie pociągająco, ponieważ bardzo starannie przygotowywała się do wyjścia. Po południu poszła do fryzjera, potem jednak wróciła do salonu Armaniego, tym razem po elegancki komplet – czerwoną marynarkę ze spodniami, choć czerwony nie był sztandarowym kolorem tego stylisty. Wyglądała zjawiskowo, przynajmniej tak twierdzili Valoni i Giuseppe.
Marynarka miała głęboki dekolt i burmistrz z trudem odrywał wzrok od miejsca, gdzie kończyło się wycięcie.
Valoni był zaskoczony, że D’Alaqua nie przyjechał po Sofię osobiście, tylko wysłał po nią samochód. Sofia zrozumiała podtekst: nie jest nią zainteresowany, traktuje ją jak jeszcze jednego gościa.
Było jasne, że D’Alaqua trzyma ją na dystans i mimo całej subtelności, z jaką to robił, nie miała wątpliwości, co chce dać jej do zrozumienia.
Podczas przerwy została zaproszona do prywatnego saloniku D’Alaquy, gdzie czekał na nich szampan i przekąski, których nawet nie tknęła, by nie zlizać karminowej szminki.
– Podoba się pani opera, pani doktor?
Kardynał Visier mierzył ją uważnym spojrzeniem.
– O tak. Pavarotti jest dziś w świetnej formie.
– W rzeczy samej, chociaż rola w Cyganerii nie jest jego największym osiągnięciem.
Guido Bonomi wylewnie witał gości D’Alaquy.
– Sofio, wygląda pani olśniewająco! – wykrzyknął. – Zawsze zaskakuje mnie pani uroda, chociaż widzieliśmy się zaledwie wczoraj. Zachwycała mnie już pani jako studentka, a teraz pani urok wcale nie zmalał. Mam tu całą kolejkę kolegów, którzy niecierpliwią się, by panią poznać, i grono zazdrosnych żon, ponieważ ich mężowie częściej kierowali lornetkę na panią niż na tenora. Należy pani do tych kobiet, które przyćmiewają wszystkie inne.
Sofia uśmiechnęła się kwaśno. Pochlebstwa Bonomiego wydały jej się nie na miejscu. Traktował ją zbyt poufale, co było krępujące. Posłała mu niezadowolone spojrzenie, krzywiąc się lekko. Bonomi zrozumiał przesłanie zielonych oczu i nie zaryzykował dalszych komplementów.
– Doskonale, oczekuję państwa na kolacji. Eminencjo, pani doktor, burmistrzu… – wybąkał.
D’Alaqua zauważył skrępowanie Sofii i podszedł do niej.
– Guido już taki jest – starał się ją uspokoić. – To fantastyczny człowiek, znakomitość w świecie mediewistyki, być może tylko zbyt obcesowy. Proszę się na niego nie gniewać.
– Nie gniewam się na niego, lecz na siebie. Zastanawiam się, co ja tutaj robię? Nie należę do towarzystwa. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, po przedstawieniu wrócę do hotelu.
– Nie, proszę nie odchodzić. Myślę, że powinna pani zostać i wybaczyć staremu profesorowi, który nie potrafi w inny sposób wyrazić swojego podziwu.
– Bardzo mi przykro, ale wolę wyjść. Właściwie nie powinnam iść na kolację do profesora, byłam tylko jego studentką, zaprosił mnie przez uprzejmość. Niepotrzebnie przyjęłam zaproszenie do pańskiej loży. Wśród pana gości, pana przyjaciół, czuję się niezręcznie, jakbym się narzucała. Zupełnie tu nie pasuję, przepraszam, że naraziłam pana na taki dyskomfort.
– Ależ nie czuję żadnego dyskomfortu, zapewniam panią.
Dzwonek obwieścił początek drugiego aktu, więc oboje skierowali się do loży.
Sofia zauważyła, że D’Alaqua rzuca jej ukradkowe spojrzenia. Miała ochotę wybiec z teatru, nie mogła jednak sobie na to pozwolić, nie chciała się ośmieszać, zachowując się jak pensjonarka. Wytrzyma do samego końca, pożegna się grzecznie i nigdy więcej ich ścieżki się nie przetną. Ten człowiek nie ma nic wspólnego z całunem i choć Sofia nieufnie podchodziła do ludzi zamożnych i wpływowych, nie podejrzewała, że Umberto ma jakiś związek z pożarami czy kradzieżami dzieł sztuki. Podejrzenia Valoniego wydały jej się śmieszne.
Po zakończonym przedstawieniu biła brawo na stojąco, po czym pożegnała się z burmistrzem, jego żoną, z małżeństwem Agnelli i bankierami. Na końcu podeszła do kardynała Visiera.
– Dobranoc, Wasza Eminencjo.
– Już pani wychodzi?
– Tak.
Zaskoczony Visier poszukał wzrokiem D’Alaquy. Ten rozmawiał z Bolardem na temat sopranu i doskonałej arii Pavarottiego.
– Pani doktor, chciałbym, by zjadła pani z nami kolację – zapewnił Sofię kardynał.
– Eminencjo, rozumie pan lepiej niż ktokolwiek moje zakłopotanie. Wolę wyjść. Lepiej unikać niezręcznych sytuacji.
– Szkoda, ale skoro nie mogę pani przekonać… Mam jednak nadzieję, że wkrótce się spotkamy. Pani krótka rozprawa o współczesnych metodach badawczych wydała mi się bardzo nowatorska. Ja sam studiowałem archeologię, zanim całkowicie oddałem się służbie Kościołowi.
– Samochody już na nas czekają… – przerwał im D’Alaqua.
– Pani doktor nie pojedzie z nami – powiadomił go Visier.
– Żałuję, próbowałem ją przekonać, ale skoro woli wyjść wcześniej, nie będę dłużej nalegał. Sofio, ten sam samochód, który panią przywiózł, odwiezie panią do hotelu.
– Dziękuję, mam ochotę na spacer. Hotel jest niedaleko.
– Przepraszam, pani doktor – wtrącił się kardynał – wydaje mi się, że to zbyt lekkomyślne. Turyn to nie jest bezpieczne miasto. Będę spokojniejszy, jeśli zgodzi się pani na podwiezienie.
Sofia ustąpiła, by nie wyjść na uparciucha czy obrażalską.
Читать дальше