– Zgoda, bardzo dziękuję.
– Proszę nie dziękować, jest pani poważną osobą i ma pani zasady. To widać. Podejrzewam, że uroda jest dla pani raczej utrudnieniem niż atutem, bo nigdy nie posłuży się nią pani dla korzyści.
Słowa kardynała przywróciły jej pewność siebie. D’Alaqua odprowadził ją do samochodu.
– Pani doktor, cieszę się, że pani przyszła.
– Dziękuję.
– Zabawi pani jeszcze parę dni w Turynie?
– Tak, możliwe, że zostanę na następne dwa tygodnie.
– Zadzwonię. Chciałbym zaprosić panią na obiad. Oczywiście jeśli znajdzie pani czas…
Sofia, niezmiernie zakłopotana, wyszeptała tylko „dziękuję”, gdy D’Alaqua zatrzaskiwał drzwiczki samochodu, udzielając szoferowi instrukcji, jak dojechać do hotelu.
Nie wiedziała, że Guido Bonomi dostanie od kardynała Visiera ostrą reprymendę.
– Profesorze, potraktował pan niegrzecznie doktor Galloni, a tym samym tych, którzy z nią rozmawiali. Pana wkład w sprawy Kościoła jest bezsprzeczny, wszyscy jesteśmy wdzięczni za pańskie dokonania jako głównego eksperta w dziedzinie sztuki sakralnej średniowiecza, to jednak nie powód, by zachowywać się… grubiańsko.
D’Alaqua słuchał tego w milczeniu.
– Paul, nie sądziłem, że pani doktor zrobi na tobie takie wrażenie.
– Zachowanie Bonomiego było niegodne, jakbym miał do czynienia z prostakiem. Obraził tę panią bez żadnego powodu. Czasem się zastanawiam, jak to się dzieje, że jego talent nie obejmuje innych obszarów życia. Galloni sprawia wrażenie osoby bardzo prawej, zdolna, wykształcona… Gdybym nie był duchownym, natychmiast bym się w niej zakochał… Oczywiście, gdybym nie był… gdybym nie był… tym, kim jesteśmy.
– Szczerość wręcz brawurowa – mruknął D’Alaqua.
– Umberto, wiesz równie dobrze jak ja, że celibat to trudny wybór, równie ciężki, co niezbędny. Ja dotrzymałem przyrzeczenia. Bóg wie, że przestrzegałem zasady, co nie znaczy, że kiedy widzę inteligentną, a przy tym piękną kobietę, nie potrafię tego docenić. Byłbym hipokrytą, gdybym temu przeczył. Od tego mamy oczy, by widzieć, i tak jak zachwycamy się posągiem dłuta Berniniego, poruszają nas marmury Fidiasza czy kamienna powaga etruskich sarkofagów, tak potrafimy docenić wartość niektórych osób. Nie obrażajmy naszej inteligencji, udając, że nie dostrzegamy urody i innych zalet pani doktor Galloni. Przypuszczam, że zrobisz coś, by wynagrodzić jej dzisiejszą zniewagę.
– Naturalnie, zaproszę ją na obiad. Niewiele więcej mogę zrobić.
– Wiem o tym, nie możemy ofiarować jej niczego więcej…
– Sofio…
Ana Jimenez natknęła się na Sofię, kiedy ta wysiadała z samochodu przed hotelem.
– A niech to, ależ się wystroiłaś! Wracasz z jakiejś imprezy?
– Wracam z koszmaru. Co słychać? – mruknęła Sofia.
– Nic ciekawego. To wszystko okazuje się trudniejsze, niż myślałam, lecz się nie poddaję.
– Słusznie.
– Jadłaś kolację?
– Nie, ale najpierw zadzwonię po szefa, jeśli jeszcze nie jadł, zaproszę go na dół, do restauracji.
– Czy mogę się do was dosiąść?
– Ja nie widzę przeszkód, nie wiem natomiast, co powie szef. Zaczekaj, zaraz się dowiemy.
Sofia wróciła z recepcji z kartką w ręku. Valoni zostawił dla niej wiadomość.
– Wyszli z Giuseppem na kolację do komendanta turyńskich karabinierów.
– Zjedzmy razem, ja zapraszam.
– O nie, ja zapraszam.
Zamówiły kolację i butelkę barolo i przyglądały się sobie uważnie.
– Sofio, w historii całunu jest jeden niejasny epizod.
– Tylko jeden? Ja bym powiedziała, że cała ta historia jest bardzo tajemnicza i pogmatwana. Najpierw pojawia się w Edessie, potem przepada w Konstantynopolu…
– Przeczytałam gdzieś, że w Edessie działała bardzo prężna i wpływowa wspólnota chrześcijańska, przez której upór emir Edessy musiał stawić czoło wojskom Bizancjum, bo chrześcijanie nie chcieli oddać całunu.
– Tak, to prawda. W roku dziewięćset czterdziestym czwartym Bizantyjczycy zabrali całun, pokonawszy muzułmanów, którzy panowali wówczas w Edessie. Cesarz Bizancjum, Roman Pierwszy Lekapenos, pragnął mieć mandylion, jak nazywali go Grecy, bo uważał, że zapewni mu on opiekę boską, uczyni go niezwyciężonym i uchroni przed niebezpieczeństwem. Posłał wojska pod dowództwem swojego najlepszego generała i zaproponował układ emirowi Edessy. jeśli dostanie całun, wycofa wojsko, nie wyrządziwszy żadnych szkód, szczodrze zapłaci za mandylion i zwróci wolność dwustu muzułmańskim jeńcom. Tymczasem chrześcijanie w Edessie odmówili oddania mandylionu, emir zaś, choć sam był muzułmaninem, wierzył, że płótno może mieć magiczną moc. Postanowił więc stanąć do walki. Wygrali Bizantyjczycy i mandylion pojechał do Bizancjum. Nawet pamiętam datę, szesnasty sierpnia dziewięćset czterdziestego czwartego roku. Ten dzień został upamiętniony w bizantyjskiej liturgii. W watykańskich archiwach znajduje się tekst homilii arcydiakona Gregoria na przyjęcie relikwii. Cesarz kazał schować całun w kościele Świętej Marii Blacherneńskiej, gdzie w każdy piątek wierni go adorowali. Tam relikwia zaginęła, by pojawić się znów we Francji w czternastym wieku.
– Czy ukradli go templariusze? Niektórzy autorzy utrzymują, że tak właśnie było.
– Trudno powiedzieć. Templariuszom przypisywano niejedno. Uważani są za nadludzi zdolnych do wszystkiego. Może ukradli mandylion, może nie. Krzyżowcy siali spustoszenie, śmierć i chaos, gdziekolwiek się znaleźli. Być może Baldwin de Courtenay, który został cesarzem Konstantynopola, oddał go w zastaw, i w tym miejscu ślad się urywa.
– Czy to możliwe, by oddał w zastaw tak cenną relikwię?
– To jedna z teorii. Nie starczało mu pieniędzy na utrzymanie imperium, żebrał u monarchów i możnych Europy, w końcu zaczął sprzedawać relikwie przywiezione przez krzyżowców z Ziemi Świętej, między innymi swojemu wujowi, Ludwikowi Świętemu, królowi Francji. Być może templariusze, którzy byli kimś w rodzaju bankierów i zbierali relikwie, zapłacili Baldwinowi za całun. Nie ma jednak żadnego dokumentu, który by to potwierdzał.
– Mnie się wydaje, że przywłaszczyli go sobie templariusze.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Sama pani wskazała na taką możliwość. Wywieźli go do Francji i tam pojawił się ponownie.
To była długa i interesująca rozmowa. Ana snuła fantazje na temat templariuszy, a Sofia przytaczała fakty historyczne.
Z Valonim i Giuseppem spotkały się w drodze do windy.
– A co ty tu robisz? – zdziwił się Giuseppe.
– Zjadłyśmy z Aną kolację i przy okazji ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę.
Valoni powstrzymał się od komentarza, uprzejmie przywitał się z Aną i poprosił Sofię i Giuseppego, by dotrzymali mu towarzystwa przy ostatnim kieliszku w hotelowym barze.
– Co się stało? – zapytał szeptem Sofię.
– Bonomi się zagalopował. Tak się zachwycał moim wyglądem, że prawie mnie obraził. Poczułam się bardzo niezręcznie, więc jak tylko skończyło się przedstawienie, wyszłam. Sam rozumiesz, Marco, że nie chcę się pchać tam, gdzie nie powinnam. Nic nie znaczę w tym towarzystwie, to było bardzo upokarzające.
– A D’Alaqua?
– Trzeba przyznać, że zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Zresztą, ku mojemu zdziwieniu, kardynał Visier również potrafił się znaleźć. Ale nie mówmy o tym…
***
Ana usiadła na brzegu łóżka, które zasłane było papierami, notatkami i książkami. Wróciła myślami do rozmowy z Sofią.
Читать дальше