Coraz bardziej znajomą.
Była coraz bardziej jego Rozą.
Sam musiał sobie przypominać, że Rozę zawsze otaczała mgła tajemnicy. Nigdy nie wystawiała swego serca na światło dzienne. Tyle lat upłynęło, odkąd wspólnie spędzali czas, że ta świadomość się od niego oddaliła.
Roza lekko drżała, gdy podnosiła się z dna łodzi. Zdrętwiała trochę od długiego leżenia w jednej pozycji. Chociaż nie było zimno, to jednak wiatr niósł ze sobą chłód, nieprzyjemny dla osoby pozostającej w bezruchu. Łódka zakołysała się, gdy Roza powoli, niezgrabnie zaczęła się przesuwać w stronę Mattiasa. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu na widok jej niezdarnych kanciastych ruchów, aż nazbyt wyraźnie mówiły, że Roza dawno już nie pływała łodzią. Powiedział jej o tym rozbawiony. Wysunął ku niej usta, na poły żartem, a na poły w ulotnym pocałunku, który mógł przynieść jej wiatr.
Roza skrzywiła się i poprzysięgła sobie, że Mattias nie zobaczy, jak wpada na głowę do morza. Ale nie przeszkadzało jej jego rozbawienie, skrywane pod zasłoną ciepłego uśmiechu. Na długich włosach, związanych na karku, nosił czapkę z błyszczącym daszkiem i przez moment skojarzył jej się z piratem z Karaibów. Roza żałowała, że nie może mu o tym powiedzieć. Ze nie może mu zdradzić wszystkich tych drobnych myśli bez szczególnego znaczenia, które od czasu do czasu lekkim zakłuciem przypominały jej o swojej obecności. Żałowała, że nie może się z nikim nimi podzielić.
Nie, to nie tak, poprawiła się w myślach. To nie chodzi o to, że z nikim, czyli z każdym. Chciała się nimi dzielić z Mattiasem.
Raija pokazała jej, że to możliwe. Kobieta, która żyła przed stu laty, we śnie ukazała jej fragmenty swego życia i kazała dostrzec podobieństwo. Uświadomiła Rozie, że nie przyszła na świat w rodzinie kobiet, które rezygnują, napotkawszy pierwszą przeszkodę.
W żyłach Rozy płynęła ta sama krew. Krew Raiji. Gorąca krew Alatalo. Przez sto lat wymieszała się z nią krew innych rodzin. Potężnych rodzin.
W żyłach Rozy płynęły te same soki. Raija twierdziła, że Roza z nich wszystkich jest do niej najbardziej podobna. Czy to jest bez znaczenia?
– Obejmij mnie! – poprosiła Roza i przytuliła się do Mattiasa. W końcu się do niego przedostała. Pomimo chybotania udało jej się przejść suchą nogą.
Mattias zdołał objąć ją ramieniem okrytym samodziałową kurtką. Uścisnął ją lekko, nie do końca pewny, czego od niego oczekuje. Roza miała taką zmienną naturę. Była jak letnia pogoda w ich części świata. W jednej chwili tylko słońce, woda gładka jak lustro, a już w następnym momencie deszcz, czarne niskie chmury, które zaraz ustępowały miejsca wiatrowi siekącemu w spienione fale i rozcierającemu sól na wystających kamieniach.
Roza dotknęła policzkiem rękawa jego kurtki. Jednym tchem zaczerpnęła od niego mocy. Przy nim czuła się jak w domu. To było niezwykłe uczucie. Nie wiedziała, czy jej się podoba. Nie chciała się od niego uzależniać. Nie życzyła sobie, by jakiś mężczyzna złapał lejce i kierował nią tak, jakby była koniem albo wołem. Nigdy nie ugnie karku przed mężczyzną. Nigdy żadnemu nie ulegnie.
Nigdy więcej.
Ale Mattias dawał jej bezpieczeństwo. Pachniał znajomo. Wełną, mężczyzną i owym szczególnym zapachem swojej skóry. Niczym przyprawa, której nazwy nie znała. Samodziałowa kurtka i spodnie przesycone były potem i słoną wodą.
„Bezpiecznie!” – rozległ się szept w myślach Rozy, uwodzicielski i przekonujący. Jakże łatwo było dać się ukołysać takiej piosence. Jak łatwo ją zaakceptować, otworzyć się przed nią i być może ryzykować utratę samej siebie. Musiała zachować trzeźwą głowę.
Nigdy więcej nie będzie niczyją własnością.
Nigdy nie będzie niczyją niewolnicą.
A ten głos szepnął jej, że Mattias nigdy by do tego nie dopuścił. Nigdy by tego nie chciał, był na to zbyt silny. Mężczyźni tacy jak on pragnęli mieć u swego boku silne kobiety.
Warte tyle samo co oni.
Roza nie wiedziała, czy starczy jej śmiałości, żeby w to uwierzyć. Nie była pewna, czy tacy mężczyźni istnieją naprawdę. Czuła się trochę jak bluźnierca, że przyszła jej do głowy taka myśl, chociaż była kobietą. Ale wierzyła w to. W głębi duszy wierzyła, że mężczyźni i kobiety mają tę samą wartość. Nie znała jednak nikogo, komu mogłaby o tym powiedzieć. Większość ludzi potraktowałaby ją jak wariatkę.
Może to i bez znaczenia, co sobie pomyślą. I tak już raz na zawsze wyrobili sobie o niej opinię. Podczas jej nieobecności nie zapełnili zajmowanego przez nią wcześniej miejsca. Czekało na nią. Wkroczyła na nie zaraz po powrocie. Nowa, dziwna, niebezpieczna myśl z jej strony i tak już niewiele ją odmieni w oczach ludzi. Wszyscy są przekonani, że dobrze wiedzą, kim jest.
Roza odetchnęła głębiej. Wdychała zapach Mattiasa. Wdychała poczucie bezpieczeństwa albo to, co z nim myliła.
Byli daleko od brzegu, lecz chociaż popychał ich wiatr i ciągnęły morskie prądy, nie oddalili się zbytnio od szlaku. Mattias zwinął żagiel, leciutko kołysali się na drobnych zmarszczkach na powierzchni wody. Nikt oprócz mew nie mógł słyszeć tego, co do siebie mówili, a gdyby szarobiały ptak nawet ochrypł od wrzasku, usiłując przekazać dalej zasłyszane wieści, to i tak żaden człowiek nie zasłużył na to, by go zrozumieć. Roza była bezpieczna.
– Uważałam, że powinnam udźwignąć to sama – powiedziała, karmiąc się ciepłem Mattiasa. Wargami muskała kurtkę zakrywającą jego pierś. Samodział tak przyjemnie łaskotał. Chciała, by tak było. Chciała tak siedzieć. – Uważałam, że nie powinnam z nikim się tym dzielić, bo nie chodzi wyłącznie o moje życie. To dotyka tak wielu innych osób, że chociaż tutejsi ludzie nie znają tamtych, to uznałam, że nie mogę ich tak obnażać.
– A teraz? – spytał Mattias, delikatnie pocierając brodą o jej włosy. Nitki jedwabnej przędzy wplątały się w zarost, zawisły w powietrzu jak pajęczyna pomiędzy nimi, gdy tylko lekko uniósł głowę. Mattias uśmiechnął się na ten widok. Ten śmiech należał tylko do niego, ponieważ ona tego nie widziała. Nie bardzo rozumiał, o czym Roza mówi, do czego zmierza, ale nauczył się, że w stosunkach z nią nie trzeba się zanadto spieszyć. Brakiem pośpiechu okazywało się jej szacunek.
– Chcę się tym podzielić z tobą.
– Dlaczego? – spytał.
Świat się chybotał. Światem był on i ona w tej łupince unoszącej się na wodzie. Pod nimi rozciągał się zielononiebieski, głęboki fiord. Zmienił się w szeroką wielką ramę, która ich otoczyła. Maleńki obrazek, maleńki kawałek świata. Gdyby się teraz wywrócili, zdołaliby dotrzeć do brzegu, nawet gdyby nikt ich nie zauważył i nie pospieszył na ratunek. Ale wystarczyłoby, żeby fale bodaj odrobinę urosły, a wiatr powiał ostrzej, a możliwość ocalenia znacznie by zmalała.
Mattias nie wiedział, dlaczego akurat w tej chwili w jego głowie pojawiły się takie myśli. Nie wiadomo, skąd się wzięły. Ogarnął go jakiś lęk, którego nie znał, gdy był młodszy. Kiedyś nie wiedział, co to strach. Lęki przyszły powoli, z upływającymi latami. Teraz zawsze liczył się z najgorszym. Rozglądał się za możliwościami wyjścia na wypadek, gdyby najgorsze się zdarzyło. Gdyby nagle uderzyło.
Bał się, że ją straci.
Stracił Raissę. Nie była to więc dla niego nowość.
Od chwili, gdy wsiedli do łodzi, był przekonany, że już stracił Rozę. Teraz ta pewność się zachwiała, a niepewność niosła ze sobą nadzieję.
Читать дальше