– Miałam taką wielką nadzieję, Mattiasie – przyznała żałosnym, ściszonym głosem. – Naprawdę miałam nadzieję. Tak pragnęłam spokoju. Taka się czuję teraz zmęczona.
– Odpocznij! – poprosił. Zrozumiał ją i nie zrozumiał. On też nie pragnął rozmowy o tym, co zostawili za sobą. Chciał tylko odwieźć ją z powrotem do Kafjord. Po tym, co zaszło, nie miał tam czego szukać. Owszem, był tam jego syn, oczywiście, ale wcześniej nigdy nie spędzał z chłopcem kilku dni z rzędu. Uznał, że nie powinien zostawać tam teraz dłużej tylko po to, by być blisko niej. Wszyscy zrozumieliby powody, jakie nim kierują, wszyscy by o tym gadali. I chociaż Roza twierdziła, że nie obchodzi jej, co mówią ludzie, i tak na niej by się skrupiło. To na nią zrzucono by winę, to ją by napiętnowano.
Roza nigdy nie będzie taka jak oni.
Nie mógł jej tego zrobić.
Aby stawić czoło wiosce z otwartymi oczami i lekkim sercem, potrzeba gorętszego ognia. Tymczasem oni nie pławili się w namiętności. Łączyła ich przyjaźń. Te więzy być może przerodzą się w miłość. Może już w jakiś dziwny sposób się w nią przerodziły. Ale brakowało im pasji.
Dotykali siebie. Smakowali się nawzajem. To nie było złe, tylko dobre, dawało spokój, stawało się przyjaznym, łagodnym zaspokojeniem, lecz nie była to namiętność, nad którą nie zdołaliby zapanować, nawet gdyby chcieli.
Nie było nagiej tęsknoty.
Tylko spokój.
Jak dobrze byłoby żyć w takim poczuciu wspólnoty.
Mattias w głębi ducha czuł ogromne rozczarowanie, że nie zezwolono im na ślub. Ze nie wolno im było zostać mężem i żoną.
– Odpocznij, Rozo – powtórzył.
Wpłynęli na fiord nad ranem, a może noc jeszcze nie minęła. Tutaj trudno to stwierdzić. Nocą światło było jasne jak w dzień, może nieco czerwieńsze. Tarcza słońca ledwie musnęła powierzchnię morza, a już zaczęła się wznosić, jakby roześmiana, z powrotem na niebo, coraz wyżej. Świeciła też coraz mocniej, jakby ze śmiechem oddawała blask.
Teraz było popołudnie.
Już od dawna mogli cieszyć oczy widokiem stromych gór, rzucających się w wody fiordu. Tylko na samym dole u ich podnóża ciągnął się wąski pasek ziemi. Na nim właśnie osiedlili się ludzie. Żeglarze widzieli ich łodzie wśród przybrzeżnych kamieni. Widzieli szałasy i chaty na zielonych pasmach lądu.
Mężczyzna znalazł ją przy relingu, na dziobie statku. Właściwie nie miał czasu na rozmowę z nią, ale nie mógł się powstrzymać.
Wciąż była piękną kobietą. Tej zimy skończyła czterdzieści jeden lat. Nie miała za sobą łatwego życia. Uważny obserwator zaraz spostrzegłby delikatne zmarszczki wokół oczu i ust.
Lekkie pasma troski na czole.
Ale włosy wciąż miała czarne, a oczy wciąż skrzyły, się jak węgiel.
Rozpuściła węzeł na karku i pozwoliła wiatrowi bawić się do upojenia sięgającymi jej do pasa włosami.
Z daleka można ją było wziąć za młodą dziewczynę. Oczywiście z latami jej ciało nabrało bardziej okrągłych, bujniejszych kształtów, ale schudła po nagłej śmierci męża. Bardzo to przeżyła.
Stała się jakby kimś innym.
Nabrała obcości.
Dopiero teraz, dopiero tutaj mężczyzna zdał sobie sprawę, co to jest. Wcześniej nie potrafił tego określić.
Teraz uświadomił sobie, kogo mu przypomina.
Kobietę, którą wzięli na pokład w ową zimową noc, właśnie nad tym fiordem. Tyle lat temu.
Oleg domyślał się, że ona również to sobie przypomniała.
Wspomnienie powróciło.
– Byłaś tu już kiedyś – powiedział cicho, stając obok niej.
– Wiem – odparła.
Nie widział jej twarzy. Ciemne loki, które zdawały się żyć własnym życiem, skrywały ją przed nim.
– Obiecałem Jewgienijowi, że nigdy ci o tym nie powiem.
Dopiero teraz na niego spojrzała. Oczy miała przepastnie czarne. Ale nie patrzyły z wyrzutem. Najbardziej niesforne pasma włosów zatknęła za uszy.
– Uważam, że powinieneś dotrzymać tej tajemnicy, Oleg. To już bez znaczenia. – Uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, który trafiał wprost do serc ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się blisko. – Pamiętam to, co jest do pamiętania. Nikt nie musi mi niczego wyjaśniać.
Zapatrzyła się na fiord. Na jego kraniec.
Oleg także go sobie przypomniał.
– Zawsze nienawidziłam tych gór – rzekła cicho, niemal ze zdziwieniem. – A teraz mam takie uczucie, jakbym wracała do domu. Czy to nie dziwne?
Oleg nie odpowiedział. Nie dał rady. Głos nie chciał go słuchać. Poczuł, że przyczynił się do wyrządzenia jej wielkiej krzywdy, a było już za późno, by prosić o wybaczenie. Nawet gdyby wypowiedział te słowa, ona tylko wbiłaby w niego te swoje ciemne bystre oczy, usta zmieniłyby się w czerwony kwiat i spytałyby: „Za co chcesz mnie przeprosić?”
Nie mógł tego zrobić.
Zawsze różniła się od wszystkich innych kobiet, które znał. Żałował, że nie ma z nimi Toni. Tonią może by ją zrozumiała.
Ale ona była jedyną kobietą na pokładzie. Wprawdzie nikogo nie dziwiło, że kapitan zabiera w rejs żonę, ale załoga raczej by się nie zgodziła na zabranie dwóch kobiet jednocześnie.
Wpływali w fiord coraz głębiej, a jej do głowy napływało coraz więcej wspomnień. Poznawała szczyty gór, przypominała sobie ich nazwy. Wiedziała, jak się nazywają wioski wzdłuż fiordu. Znała je wszystkie, po obu stronach.
Dopłynęli do końca fiordu. Rzucili kotwicę tak blisko brzegu, jak tylko zdołali.
Na krańcu cypla dostrzegła chatę z drewnianych bali. Dobry Boże, jakaż ona maleńka!
Pamiętała jednak, jaka była przytulna. Widziała, jak zielona jest trawa otaczająca dom. Zauważyła wydeptaną brązową ścieżkę, prowadzącą od zabudowań na brzeg fiordu, do szopy i łodzi.
Widziała też, że z komina unosi się dym. Lekka smużka wiła się ku niebu.
Podszedł do niej syn. Spędziła cały dzień na pokładzie. Nie ruszała się z miejsca, obserwując, jak cypel stale się zbliża.
Najpierw tylko w wyobraźni. Potem już widziała go na własne oczy.
Teraz niewiele mogła zobaczyć, bo do oczu napłynęły łzy.
Poczuła dłoń syna na ramieniu.
– To tutaj – oświadczyła mocnym głosem. – Spuśćcie szalupę na wodę, Michaił! Jestem na miejscu!
Jej włosy są jak skrzydła kruka na wietrze. Zanim ją ujrzałam, nigdy nie mogłam dopatrzyć się piękna w tych czarnych padlinożernych ptakach, ale kiedy zobaczyłam, że jej włosy lśnią tak samo jak krucze skrzydła, gdy zobaczyłam brwi wyginające się łukiem ku czołu jak skrzydła kruka, wtedy to zrozumiałam. Kruk to piękny ptak.
– Czy to było takie proste? – pytam ją. Siedzi przede mną, ciężar ciała spoczywa na ręce, którą podpiera się w trawie. Jest młoda i piękna. Młodsza niż w tych urywkach przeżytego życia, które rozciągnęła mi przed oczami niczym długą tkaninę. Pozwoliła, by delikatnie falowała na lekkim wietrze. Tam, gdzie ona, zawsze jest wiatr.
Uświadomiłam to sobie dopiero w tej chwili. Rozumiem teraz, że on jej towarzyszy. Otacza ją wiatr, światło i blask zorzy polarnej.
Zastanawiam się, dlaczego to ona została wybrana. Jako ta zupełnie pierwsza. Ciekawa jestem, jak zdołała żyć ze wszystkimi tymi wspomnieniami, które wraz z upływającymi latami zebrała w fałdach spódnicy. Łaska zapomnienia nie została jej ofiarowana raz na zawsze. Zanim zrezygnowała z życia, zdążyła sobie przypomnieć. Zdążyła to wszystko wchłonąć w siebie.
Читать дальше