– Nie rozgrzebuj tego, Mattias! Peder mógł wyjechać wszędzie. Miał w sobie mnóstwo łagodności, ale głęboko w duszy skrywał czarne jądro. Nie mógł znieść tego, że przyprawiono mu rogi.
Roza powiedziała to z taką goryczą, jak gdyby mówiła o kimś innym, obcym, a nie o sobie i własnym życiu, o własnych poczynaniach i swoim igraniu z ogniem.
– Czy Jens mógł mieć coś wspólnego z jego zniknięciem? – spytał Mattias zadumany.
Przyjaźnił się z Jensem. Łączyła ich dziwna przyjaźń, która skończyła się, gdy w ich życie wkroczyła Roza Samuelsdatter. Może urwałaby się i tak, bo dla Jensa Haldorsena przyjaźń nie stanowiła wartości, towarzyszącej człowiekowi przez całe życie. Dziedzictwo, które nosił we krwi, skazało go na samotność. W końcu pociągnęło go ku śmierci.
– To nie jest wcale wykluczone – Mattias nie ustawał. – Musiało ci to przyjść do głowy, Rozo! Musiałaś myśleć o tym, że Peder nie zniknął z własnej woli. Owszem, odszedł w gniewie, ale ktoś inny mógł zatroszczyć się o jego zniknięcie, o to, by trzymał się z dala…
– Jens nie zabił Pedera! – oświadczyła Roza twardo i zdecydowanie. Była tak stanowcza, że Mattiasa ogarnęło wrażenie, iż Roza wie więcej, niż mówi. – Wydaje mi się – ciągnęła, ważąc słowa tak, aby przypadkiem jej nie spętały – że Peder zatroszczył się o to, by wieść takie życie, na jakie zasługiwał. Że wybrał inną ścieżkę. Znalazł jakieś miejsce na krańcu tej ścieżki, zielone łąki, pole, dom. Tam, gdzie ludzie czekali właśnie na niego. Ludzie, którzy cenili go za to, kim był. Ludzie, którzy dali mu inne życie niż to, które wiódłby tutaj, przy mnie.
– Czy tobie tak się wydaje? Czy to coś, czego pragniesz? Wyczuwasz? – dopytywał się Mattias zdziwiony. Pomiędzy stromymi ciemnymi brwiami pod wysokim czołem pojawiła się zmarszczka. – Czy też po prostu to widzisz?
Dodał to głosem tak miękkim, jak gdyby gładził jej skórę delikatnym puchem wełnianki. W jego słowach kryła się nieskończoność uczuć, których żadne z nich nie chciało nazywać.
– Ja to wiem – odparła Roza. Mattias wyczuł mur, który wzniosła między nimi.
Nie dopytywał się, skąd ma tę pewność. Lepiej nie zadawać pytań, aniżeli słuchać jej odmowy. Wciąż pragnął wierzyć, że pomiędzy nimi istnieje bezgraniczne zaufanie. Wciąż wolał wierzyć, że nigdy nie pozna drugiego człowieka tak dobrze, jak zna ją.
– Peder odnalazł szczęście – oświadczyła Roza, patrząc na kanciastą twarz Mattiasa Mattiassena.
Uśmiechała się. Myśl o tym, że mówi prawdę, była tak przyjemna, że musiała się uśmiechnąć. Dzieci Peder a wciąż bawiły się w jej wspomnieniach. Nie kłamała, ani przed sobą, ani przed Mattiasem. Tak było naprawdę, Pedera w ostatnich latach życia otaczało szczęście. Niczego mu nie brakowało. I nawet gdy ona pojawiła się niczym upiór z przeszłości, jego nowe życie wytrzymało tę próbę. To, co zbudował razem z Fioną, miało solidne podstawy. Z kamienia. Wszystko, co posiadali, wznosiło się na miłości. Ta podstawa umożliwiła Pederowi i Rozie pogodzenie się z przeszłością, którą kiedyś razem dzielili. Nie ugrzęźli w niej, nie zmieniła się w bezdenne bagnisko, z którego nie mogliby się wydostać. Poszli dalej, na suchy ląd, lecz każde z osobna. Trafili w różne miejsca.
Byli szczęśliwi.
Peter i Fiona.
Rosi i Seamus.
– Mówisz tak, jakby on nie żył! – Mattias zadrżał przy sterze.
– Dla mnie on nie żyje. Inaczej nie mogłabym mieć nadziei na wspólne życie z tobą – odparła Roza. – Wszyscy, z którymi byłam związana, już odeszli, Mattiasie. Ja to wiem. Serce mi to podpowiada. – Przyłożyła dłoń do piersi. – Gdybym nie miała takiej pewności, nie otworzyłabym ramion na coś innego, coś nowego. Na coś, co możemy przeżyć razem.
Mattias, widząc jej powagę, aż musiał się uśmiechnąć. To był czuły uśmiech. Pamiętał, jak gorąco kochał Raissę. Pamiętał swoje przekonanie, że postępuje słusznie, że właśnie z nią będzie dzielił resztę życia. Pamiętał, jak bardzo czuł się wtedy bezpieczny. Przypominał sobie teraz, jak proste wydawało mu się życie, kiedy obejmował Raissę i patrzył w przyszłość.
Całkiem się pomylił.
Być może właśnie ta świadomość piekła najmocniej.
Raissa go wykorzystała.
Mattias wciąż nie miał pojęcia, co tkwiło w kobiecie, którą poślubił. Nie rozumiał, dlaczego tak postąpiła. A najbardziej gorzko piekła świadomość, że wciąż nawet się nie domyślał, kim była.
Nie wiedział, kim naprawdę była kobieta, która została matką jego syna.
Dlatego poślubienie Rozy wydawało mu się jakby nową rzeczywistością. Chciał zacząć z nią wszystko od początku, usunąć większość śladów pozostawionych przez Raissę. Wypełnić pustkę po niej. Wypełnić dom, który po jej odejściu krzyczał nagimi ścianami. Wypełnić to wszystko Rozą.
Znał ją.
Ona nie mogła okłamać go aż do szpiku kości. Nie miała korzeni, których nie odnalazłby, nawet gdyby przekopał całą ziemię wokół pnia. Z Rozą nie będzie żadnych niespodzianek, które wyryją zmarszczki na jego duszy. Roza miała smak bezpieczeństwa, jak gdyby ich związek został zaplanowany na długo, zanim którekolwiek z nich pojawiło się na świecie.
Mattias słyszał w głowie jasny głos. Ten należący do pięknej młodej kobiety, która mówiła, że ma na imię Natalia i która przemawiała do niego, jak gdyby byli starymi znajomymi. Jakby byli kochankami.
Zawsze powtarzała, że to on jest siłą Rozy.
Podczas tych samotnych lat zdarzało się, że budziła go nocą i wyrzucała mu, że zawiódł Rozę. Jak gdyby sam o tym nie wiedział!
W ostatnie noce przychodziła do niego i przypominała o ciążącej na nim odpowiedzialności. Mówiła, że tak wiele się po nim spodziewają. Że wciąż ma przed sobą zadania, których nie wypełnił. I nie musiała nawet wymieniać imienia Rozy, aby Mattias zrozumiał, o co jej chodzi. Natalia potęgowała w nim wyrzuty sumienia. Może przemawiała do tego, co tkwiło w najdalszej głębi jego duszy. Do tego Mattiasa, którego usiłował odrzucić, odkąd zerwał z Rozą. Odkąd oboje wybrali innych.
– One zawsze powtarzały, że urodziliśmy się dla siebie – uśmiechnął się, a w oczach ukazał mu się ów chłopięcy jasny błysk.
Roza nie spytała, o kim mówi.
– One już wcześniej się myliły – stwierdziła, nie wiedziała jednak, czy ma rację. – Nie są nieomylne, Mattiasie.
– Naprawdę? – zdziwił się. Na tle nieba wyglądał jak posąg. Dumny, silny, spokojny. Nie powinna pragnąć niczego więcej. Mattias ochroniłby ją przed wszelkim złem. Nie musiałaby ukrywać tego, co czarne w jej duszy. Wysłuchałby jej i nigdy by się na nią nie rozgniewał, ponieważ znał tę ciemność, będącą jej dziedzictwem. Sam był jej częścią.
Ono było częścią jego.
– Pastor nie da nam ślubu. Mattias wolno, ze świstem wypuścił powietrze przez zęby. Opróżnił płuca, aż zabolało go w piersi. Dopiero wtedy zaczerpnął nowego oddechu. Chłonął świeże powietrze. Usiłował zrozumieć.
– Moglibyśmy wrócić do tamtych dni, Rozo. Moglibyśmy odszukać ścieżki, którymi mógł powędrować Peder.
– Przeszukać fiord? – spytała Roza, uśmiechając się z rezygnacją.
Mattias nie odpowiedział, gdyż tak jak i Roza wiedział, że to niewykonalne zadanie.
– Peder nigdy nie zostanie odnaleziony, Mattiasie.
– Ty to wiesz?
– Wiem.
Rozwiązała chustę i zwinęła ją w kulę, którą podłożyła sobie pod głowę na dziobie łodzi. Była zmęczona. Myśli tłukły jej się po głowie, przyprawiały o ból.
Читать дальше