– Nie, jesteś w sam raz.
– Jeżeli tak uważasz, powiedz mi szczerze. – Siedzieliśmy w głównym ogrodzie posiadłości księcia Dżety.
– Powiem ci. – Zachwycałem się Ambalika.
– Więc pozwolisz mi przyjechać do Suzy?
– Jeżeli tylko będę mógł.
– Bo widzisz, jestem pewna, że już nigdy tu nie wrócisz. – Ambalika miała smutną minę, ale głos wesoły.
Powiedziałem jej, że wrócę na pewno, chociażby z tego prozaicznego powodu, że będzie się rozwijać handel pomiędzy Persją a Magadhą. I także z Kosalą.
To okazało się prawdą. Zanim opuściłem Śrawasti, zwrócili się do mnie wszyscy poważni kupcy miasta. Każdy z nich ubiegał się o specjalne koncesje handlowe. Wprawdzie odrzuciłem kilka fortun w łapówkach, ale przyjąłem zaliczkę od cechu garncarzy w formie bezprocentowej pożyczki. Pożyczka ta miała zostać zapłacona przez cech, kiedy załatwię, żeby import do Persji indyjskich garnków nie podlegał cłu. Zrobiłem to na wypadek, gdyby Ambalika i moje dzieci – Ambalika była znowu w ciąży – znalazły się w trudnościach finansowych w razie śmierci lub popadnięcia w niełaskę księcia Dżety. Przyjmowałem oczywiście za pewnik, że kiedy znowu zobaczę żonę i dzieci, będę w orszaku Dariusza, Wielkiego Króla, pana całych Indii.
Jesienią tego roku przyłączyłem się do podążającej na zachód karawany. Oprócz towarzyszącej mi eskorty jechał ze mną Fan Cz’y.
Wszyscy członkowie jego pierwotnej wyprawy zostali zabici, umarli z powodu chorób lub powrócili do domu.
– Mieszkańcy Państwa Środka nie lubią podróżować. – Fan Cz’y uśmiechnął się swoim nieustannym, lecz nigdy nie irytującym uśmiechem. – Stanowi ono cały świat, po co więc jechać gdzie indziej?
– Persowie też tak uważają.
Dni były suche i chłodne, jechaliśmy więc konno. Pogoda utrzymywała się wspaniała, a my bezgranicznie szczęśliwi, że oto jesteśmy młodzi i żywi – w sumie niezmiernie rzadkie uczucie.
W czasie naszej podróży na zachód dowiedziałem się wielu rzeczy o Chinach, o czym opowiem ci w odpowiedniej chwili. Myślałem, że zaimponuję Fan Cz’y wspaniałością perskiego imperium. Ale odwrotnie, to on zaimponował mi potęgą – hipotetyczną oczywiście – jego świata, gdzie kiedyś istniało tylko jedno królestwo, zwane Królestwem Środka. Jednakże podobnie jak inne rozpadło się i dzisiaj składa się z licznych walczących ze sobą państw, zupełnie jak Indie. Tak też jak Indie państwa te nie tylko są ze sobą w stanie ciągłej wojny, lecz nie ma tam księcia czy arystokraty, który w swojej twierdzy nie marzyłby, że pewnego dnia zostanie panem odrodzonego imperium.
– Lecz to może się zdarzyć tylko, jeżeli któryś z nich otrzyma mandat niebios.
Pamiętam, że usłyszałem to zdanie po raz pierwszy w tej samej chwili, kiedy na horyzoncie w mglistej fioletowej dali ukazały się zjawiskowe wieże Takszaśili. Podróżni zwykle czują zapach miasta, zanim je zobaczą. Tym razem najpierw zobaczyliśmy miasto, a potem dopiero poczuliśmy zapach dymu z palenisk kuchennych.
– My mandat niebios nazywamy chwałą królewską – powiedziałem. – Jeden z naszych dawnych bogów-demonów był jedynym jej szafarzem; tylko on mógł obdarzyć królewskim nimbem, chwarną, i tylko on ją odebrać. Teraz już wiemy, że to nie bóg-demon, ale Mądry Pan daje albo odbiera nimb, chwarnę.
– Mistrz K’ung powiedziałby, że szafarzem jest niebo, a to chyba na jedno wychodzi, prawda?
W kilka lat później miałem spotkać Mistrza K’unga; ze wszystkich ludzi, których znałem, był on najmądrzejszy. Uwierz mi na słowo, Demokrycie. Nie masz zresztą wyboru. Jestem najprawdopodobniej jedynym człowiekiem z zachodniego świata, który poznał tego niezwykłego nauczyciela.
Mistrz K’ung – czyli Konfucjusz, jak go nazywają u nas – w niczym nie przypominał Protagorasa. Nie był inteligentny. Był mądry.
Kiedyś spróbuję ci wytłumaczyć różnicę między tymi pojęciami. Lecz nawet największy wysiłek z mojej strony może okazać się niewystarczający. Język grecki nadaje się do rozdzielania włosa na czworo, do zwyciężenia w dyskusjach, ale nie jest to język Boga, w odróżnieniu od języka bogów.
Przekazanie groźnego nimbu królewskiego
Przybyłem do Suzy w cztery lata bez trzech dni od mojego wyjazdu z poselstwem do szesnastu królestw Indii – określenie bałamutne już w momencie, kiedy ruszyłem w podróż. W dolinie Gangesu jest mniej niż szesnaście królestw, a nikt nie zadał sobie trudu, by policzyć, ile państw jest dalej na południe. Kancelaria zgodziła się ze mną, że przyszłych posłów wyśle się tylko do królów Magadhy i Kosali.
Choć dwór przebywał jeszcze w Suzie, sam Dariusz przeniósł się do zimowej rezydencji w Babilonie. Teraz szykowała się do wyjazdu kancelaria, podczas gdy harem rozpoczął już powolną podróż wozami na zachód. Z rodziny królewskiej był tu tylko Kserkses.
W czasie mojej nieobecności wojna haremowa zakończyła się bezwzględnym zwycięstwem Atossy, co zresztą nigdy naprawdę nie ulegało wątpliwości. Atossie zawsze niemal wszystko się udawało – z jednym wyjątkiem, kiedy zrobiła ze mnie wielkiego kapłana Zoroastra. Właśnie skłoniła Dariusza do uznania Kserksesa za jego następcę.
Następca tronu przyjął mnie w swych prywatnych komnatach. Kiedy miałem paść twarzą na ziemię, Kserkses powstrzymał mnie lewą ręką i uścisnęliśmy się jak bracia.
Patrząc wstecz uświadamiam sobie, jak bardzo byliśmy wtedy szczęśliwi – obaj w pełni męskich sił. Niestety żaden z nas nie zdawał sobie z tego sprawy. Mnie zmęczyły podróże. Kserksesa zmęczył Mardonios. Człowiek nigdy nie wie, kiedy jest szczęśliwy; wie tylko, kiedy był szczęśliwy.
Popijaliśmy wino z Helbonu, a ja opowiadałem Kserksesowi o moich indyjskich przygodach. Był oczarowany.
– Stanę na czele armii! – Jego jasnoszare oczy błyszczały jak u kota. – Wielki Król jest już za stary. Będzie musiał mnie posłać. Chyba – między brwiami, które normalnie tworzyły prostą linię, zarysowała mu się zmarszczka – że nie zechce. I wyśle Mardoniosa.
– A może was obu? Mardonios służyłby pod tobą.
– Jeśli pozwolą mi wyruszyć. – Błysk w szarych oczach przygasł. – On zawsze dostaje wszystko. Ja nic. Odniósł sto zwycięstw. Ja żadnego.
– Zdobyłeś Babilonię. W każdym razie zapowiadało się na to tuż przed moim wyjazdem.
– Stłumiłem bunt, nic poza tym. Ale gdy poprosiłem, żeby zrobiono mnie, jak Kambyzesa, królem Babilonu, Wielki Król odmówił. Orzekł, że całkiem wystarczy, jeśli będę zarządzał Babilonią, co też robię. I wybudowałem nowy pałac, w którym wolno mi mieszkać tylko wtedy, kiedy jego nie ma.
Do dzisiaj nie wiem, czy Kserkses lubił ojca. Podejrzewam, że nie. Na pewno czuł się dotknięty zamieszaniem wokół następstwa tronu i za rozmyślną zniewagę uznał fakt, że nigdy nie otrzymał poważniejszego dowództwa wojskowego. Był jednak nieskazitelnie lojalny wobec Dariusza i bał się go tak samo, jak Dariusz bał się Atossy.
– Dlaczego siedzisz tu do tej pory? – spytałem. Prywatnie mówiliśmy do siebie zawsze wprost i patrzyliśmy sobie w oczy.
– Zimno, prawda? – W komnacie panował ziąb. Nigdzie na świecie pogoda nie zmienia się tak gwałtownie jak w Suzie. Poprzedniego dnia było zdecydowanie parno. A tego ranka, gdy szedłem z moich pomieszczeń w północnej części pałacu do komnat Kserksesa, dekoracyjne sadzawki pokryła już cienka opalizująca warstwa nocnego lodu i mój oddech unosił się w krystalicznym powietrzu jak smuga dymu. Dobrze rozumiem, dlaczego starzejący się Dariusz nabrał wstrętu do zimy i przy pierwszych przymrozkach chronił się w ciepłym Babilonie.
Читать дальше