– Ależ, Tathagato, czy jesteś… czy święty, który osiągnął taki stan jak ty, odradza się?
– Nie można tego tak określić.
– Czy to znaczy, że nie odradza się?
– Tak też nie można tego określić.
– W takim razie, czy odradza się i nie odradza się jednocześnie?
– Nie. Jednoczesność nie jest tu właściwym określeniem.
– Jestem zdezorientowany, Tathagato. Albo jest jedno, albo drugie, albo jedno i drugie jednocześnie, ale…
– Dosyć, moje dziecko. Jesteś zdezorientowany, ponieważ bardzo często nie widzimy tego, co jest tu przed nami, dlatego że akurat patrzymy w niewłaściwą stronę. Pozwól, że zadam ci pytanie. Gdyby płonął przed tobą ogień, zauważyłbyś go?
– Tak, Tathagato.
– Czy zauważyłbyś, gdyby zgasł?
– Tak, Tathagato.
– Teraz posłuchaj. Kiedy ogień gaśnie, dokąd idzie? Na wschód? Na zachód? Na północ? Na południe?
– Nie o to chodzi, Tathagato. Kiedy ogień gaśnie na skutek braku paliwa, to… no znika, wygasa.
– Odpowiedziałeś teraz na własne pytanie, czy święty człowiek odradza się, czy nie. Pytanie to nie ma sensu. Jak ogień, który gaśnie wskutek braku paliwa, tak i on gaśnie, znika.
– Tak, teraz już wiem – odparł młody człowiek. – Już rozumiem.
– Może zaczynasz rozumieć.
Budda spojrzał w moją stronę. Nie mogę powiedzieć, żeby choć raz spojrzał n a mnie.
– Prowadzimy często takie dyskusje – powiedział. – Zawsze stosuję przykład ognia, ponieważ wydaje się, że jest łatwy do zrozumienia.
Nastąpiło długie milczenie. Nagle Śariputra oświadczył:
– Wszystko, co podlega związkom przyczynowym, to ułuda. – Znowu zapadła cisza. Nie mogłem przypomnieć sobie pytania, jakie zamierzałem postawić Buddzie. Jak ogień z przypowieści, tak i mój mózg wygasł.
Książę Dźeta mnie wyręczył:
– Tathagato, poseł Wielkiego Króla Persji chciałby wiedzieć, jak powstał świat.
Budda zwrócił na mnie swoje dziwne, nie widzące spojrzenie. Po chwili się uśmiechnął.
– A może ty chciałbyś mi to powiedzieć. – Jego obnażone, poplamione i pożółkłe zęby niemiło przypominały zęby węża.
Dziś już nie wiem, co wtedy mówiłem. Przypuszczam, że opisałem mu jednoczesne powstanie dobra i zła. Powtarzałem nauki dziadka. Obserwowałem te wąskie oczy wycelowane – nie potrafię znaleźć na to innego słowa – w moją stronę.
Kiedy skończyłem, Budda uprzejmie odpowiedział:
– Ponieważ nikt nigdy nie może wiedzieć na pewno, czy jego pogląd na powstanie świata jest słuszny, więc także absolutnie nie może wiedzieć, czy cudzy pogląd jest błędny. – W ten sposób rozprawił się z jedynym naprawdę istotnym zagadnieniem.
Milczenie, jakie nastąpiło, przeciągnęło się najdłużej. Słyszałem bicie kropel deszczu w słomiany dach, wycie wiatru w drzewach i śpiew mnichów dochodzący z pobliskiego klasztoru.
Przypomniałem sobie wreszcie jedno z wielu pytań, które zamierzałem mu zadać.
– Powiedz mi, Buddo, skoro życie na tym świecie jest cierpieniem, to dlaczego ten świat istnieje?
Budda skierował na mnie wzrok. Mam wrażenie, że tym razem widział mnie naprawdę, mimo że oświetlenie szałasu było równie nikłe i zielone jak woda w stawie, kiedy otworzy się oczy płynąc pod jej powierzchnią.
– Świat jest pełen bólu, cierpienia i zła. Oto pierwsza prawda. Zrozum pierwszą prawdę, a wszystkie inne staną się oczywiste. Podążaj ośmiostopniową ścieżką, a wtedy…
– … wtedy zniweczysz własne ja i osiągniesz nirwanę albo też nie osiągniesz jej. – Obecni wydali lekki okrzyk zdumienia. Przerwałem Buddzie w pół zdania. Mimo to brnąłem bezczelnie dalej. – Ale ja pytam: kto czy co stworzyło świat, którego jedynym sensem, według ciebie, jest sensowne zadawanie bólu?
Budda był łaskawy.
– Moje dziecko, powiedzmy, że brałeś udział w bitwie. Zostałeś trafiony zatrutą strzałą. Masz gorączkę. Obawiasz się śmierci i następnego wcielenia. Znajduję się w pobliżu. Jestem zręcznym chirurgiem. Zwracasz się do mnie. I o co mnie prosisz?
– Wyciągnij tę strzałę.
– Tak od razu?
– Od razu.
– Nie chciałbyś wiedzieć, z czyjego łuku strzała została wypuszczona?
– Byłbym oczywiście ciekaw. – Rozumiałem już, do czego zmierza.
– Chciałbyś pewnie wiedzieć, zanim wyciągnę strzałę, czy łucznik był wysoki, czy niski, czy był to wojownik, czy niewolnik, czy był piękny, czy brzydki.
– Nie, ale…
– To wszystko ofiaruje ci ośmiostopniowa ścieżka. Uwolnienie od bólu wywołanego strzałą i odtrutkę na truciznę, którą jest świat.
– Lecz kiedy strzała zostanie usunięta, a ja wyleczony, mogę nadal być ciekaw, kto mnie nią ugodził.
– Jeżeli wszedłeś na słuszną drogę, pytania te będą już nieistotne. Będziesz już wiedział, że życie jest snem, ułudą, wytworem twojej jaźni. A gdy jaźń odchodzi, odchodzi też życie.
– Ty jesteś Tathagatą, kimś, kto przyszedł, odszedł i znowu przyszedł. Kiedy tu jesteś, jesteś tu. Lecz kiedy odchodzisz, dokąd idziesz?
– Tam, gdzie idzie ogień, który zgasł. Moje dziecko, nie ma słów na określenie nirwany. Nie próbuj w sieć dobrze ci znanych pojęć schwycić tego, co jest i czego nie ma. Powiem ci na koniec, że samo zastanawianie się nad istotą nirwany świadczy o tym, że jest się jeszcze po tej stronie rzeki. Ci, którzy osiągnęli ten stan, nie próbują nadawać nazwy nienazywalnemu. Na razie jednak usuńmy strzałę. Pozwólmy zagoić się ranie. Spróbujmy popłynąć promem na drugi brzeg. W ten sposób podążymy środkową drogą. Czy właściwa to droga? – Uśmiech Buddy był ledwo widoczny w półmroku. Po chwili dodał: – Tak jak przestrzeń wszechświata jest pełna niezliczonych krążących w kółko płomiennych gwiazd, tak przepastnie głęboka jest mądrość, która wykracza poza nasze życie.
– I trudna do zrozumienia, Tathagato – dodał Śariputra – nawet dla tych, którzy się przebudzili.
– I dlatego, Śariputro, nikt nie zdoła jej zrozumieć poprzez przebudzenie.
Obydwaj starcy się roześmieli. Był to widocznie popularny dowcip.
Nic więcej nie pamiętam z tego spotkania z Buddą. Wydaje mi się, że przed opuszczeniem parku odwiedziliśmy klasztor. Wydaje mi się, że wtedy po raz pierwszy spotkałem Anandę. Był to wątły człowieczek, który postawił sobie za cel życia nauczenie się na pamięć wszystkiego, co Budda powiedział, i zapamiętanie wszystkiego, co zrobił.
Pamiętam, że zapytałem księcia Dźetę, czy Budda powiedział mi coś, czego nie mówił tysiąc razy poprzednio.
– Nie. Używa zawsze tych samych przykładów. Nowy był dla mnie tylko ten paradoks o przebudzeniu.
– Ale nie był nowy dla Śariputry.
– Cóż, Śariputra widuje go częściej niż ktokolwiek inny. Opowiadają sobie skomplikowane dowcipy. Często się śmieją. Nie wiem, z czego. Chociaż wiem już wystarczająco dużo, żeby móc się śmiać z tego świata, tego jeszcze nie potrafię.
– Dlaczego nie interesuje go idea stworzenia świata?
– Ponieważ uważa ją za nierzeczywistą. Najważniejszym zadaniem człowieka jest samounicestwienie. Buddzie się to udało. Teraz wprawił w ruch koło nauki dla innych, żeby je poruszali, jak potrafią najlepiej. On sam przyszedł i odszedł.
Dla Demokryta koncepcje te są łatwiejsze do zrozumienia niż dla mnie. Mogę przyjąć założenie, że wszechświat znajduje się w stałym ruchu i że to, co uważamy za realny świat, jest czymś w rodzaju ciągłego snu, który każdy z nas interpretuje na swój sposób, lecz który sam w sobie jest jeszcze inny. Brak jednak boga, początku i końca, walki dobra ze złem… brak wszelkiego celu, wreszcie, sprawia, że prawdy Buddy są dla mnie zbyt osobliwe, bym mógł je przyjąć.
Читать дальше