Królewska droga prowadzi od placu karawan do zielonego parku, gdzie w samym środku znajduje się pałac misternie zbudowany z drewna i cegły. Jest może mniej okazały niż ostatnie dzieło Bimbisary, ale znacznie piękniejszy.
Poczułem skrajne wyczerpanie. Podobnie jak moja świta. Moi ludzie nie byli zadowoleni z długiego marszu, który im narzuciłem. W pałacu wzięli na mnie odwet.
– Król zażądał, żebyś się u niego, panie, natychmiast po przybyciu stawił. – Spocony szambelan promieniał szczęściem. Ja nie.
– Jestem brudny…
– Król dzisiaj nie zważa na protokół.
– W takim razie nie będzie się gniewał, jeżeli się przebiorę i…
– Król może nie zważać na protokół, panie pośle, ale wymaga posłuszeństwa.
– Wszak wiozę dary od Wielkiego Króla…
– Innym razem.
– Przykro mi – szepnął książę Dźeta.
Kiedy szambelan prowadził mnie przez liczne komnaty o wysokich sufitach, ozdobione płytkami ze srebra, macicy perłowej i kości słoniowej, czułem ze zgrozą, że splendor otoczenia jest w rażącej sprzeczności z moim wyglądem.
W końcu bez żadnych ceremonii zostałem wprowadzony do małego pomieszczenia, gdzie przez ostrołukowe okna widać było drzewa, kwitnące winorośle i marmurową fontannę bez wody. Przy oknie stali dwaj starsi mnisi buddyjscy z ogolonymi głowami.
Przez chwilę zdawało mi się, że trafiłem do niewłaściwego pomieszczenia. Patrzyłem w milczeniu na dwóch starców. Uśmiechnęli się do mnie. Wyglądali jak bracia. Wreszcie mniejszy z nich powiedział:
– Witaj na naszym dworze, Cyrusie Spitamo.
Zacząłem przyklękać na jedno kolano, ale król Prasenadźit mnie powstrzymał.
– Nie, nie. Jesteś wszak świętym człowiekiem. Powinieneś klękać tylko przed tymi, którzy czczą… ogień, nieprawdaż?
– My czcimy jedynie Mądrego Pana. Ogień jest dla nas jego posłańcem. – Byłem zbyt zmęczony, by wygłaszać dłuższe kazanie, ale nie mogłem się oprzeć urokowi króla.
– Oczywiście, oczywiście. Wy wielbicie boga z niebios. My też, nieprawdaż, Śariputro?
– Tak, to prawda. Mamy wszelkich możliwych do wyobrażenia bogów – przyznał wysoki, wątły Śariputra.
– Jak również niewyobrażalnych – dodał Prasenadźit.
– Mądry Pan jest jedynym bogiem – rzekłem.
– My także mamy jedynych bogów, prawda Śariputro?
– Mnóstwo, mój drogi.
Byłem już przyzwyczajony do sposobu, w jaki święci mężowie w Indiach zwracają się do swoich uczniów – mówią do nich jak do małych, kochanych dzieci. Śariputra mówił „mój drogi” bardzo łagodnym tonem; brzmiało to zupełnie inaczej niż nie wróżące nic dobrego „mój drogi” Adźataśatru, który zawsze używał słodkich słówek dla zmylenia ludzi.
– Jest w tym jakaś sprzeczność – zauważyłem sztywno.
– Sprzeczności mamy także – odparł król łagodnie.
– Wszak samo życie jest sprzecznością – zaśmiał się Śariputra – chociażby dlatego, że narodziny są bezpośrednią przyczyną śmierci, i to w każdym bez wyjątku przypadku.
Obydwaj starcy roześmieli się wesoło.
Byłem już zły jak osa, zachowywałem się więc oficjalnie.
– Przybywam tu od Achemenidy, Dariusza, Wielkiego Króla, pana wszystkich lądów, króla królów.
– Mój drogi, wiemy to, wiemy! Będziesz nam mógł opowiedzieć wszystko o Dariuszu, kiedy powitamy cię uroczyście na dworze. Wtedy i tylko wtedy przyjmiemy wysłańca, nie, wysłannika tego perskiego króla, którego obecność w dolinie rzeki Indus tak nas wszystkich niepokoi. Lecz w tej chwili jesteśmy tylko dwoma starcami, którzy pragną podążyć ośmiostopniową ścieżką. Jako król nie mogę zajść nią tak daleko, jak bym pragnął. Na szczęście jestem już arhatem, a Śariputra jest bardzo bliski oświecenia.
– Ależ, mój drogi, skądże znowu! Służę tylko Buddzie i gminie jak tylko mogę…
– Wysłuchaj go, Cyrusie Spitamo! To Śariputra stworzył nasz zakon. To on opracował wszystkie przepisy. To on dba o to, by wszystko, co Budda mówi lub co kiedykolwiek rzekł, zostało zapamiętane. Mało tego, Śariputra pamięta każde słowo, które Budda wypowiedział od owego dnia w Jelenim Parku w Benaresie.
– Przesadzasz, mój drogi. To Ananda, a nie ja, pamięta każde słowo. Ja tylko układam te słowa w wersety, których może się nauczyć nawet małe dziecko. – Zwrócił się do mnie: – Czy umiesz śpiewać, mój drogi?
– Nie, to znaczy tak, ale kiepsko. – Miałem wrażenie, że za chwilę zwariuję. Nie chciało mi się wierzyć, że jeden z tych starców panuje nad krajem tak wielkim jak Egipt, a drugi jest głową gminy buddyjskiej. Robili wrażenie prostaczków.
– Widzę, że nic nie widzisz. Cóż, jesteś zmęczony. Mimo to chcesz pewnie wiedzieć, co się stało. W odpowiednim czasie przybyła do Śrawasti młoda dama. Powiedziała, że pochodzi z klanu Gautamy, podobnie jak Złoty. Och tak, bardzo mnie to podnieciło! Kiedy ją poślubiłem, Złoty wyznał, że zrobiono mi kawał. Śakjowie nie chcieli mieszać swojej szlachetnej krwi z królewskim domem Kosali. Lecz nie śmieli mnie obrazić. Przysłali mi więc zwykłą kurtyzanę. A ja się z nią ożeniłem. Gdy dowiedziałem się prawdy, czy wpadłem w złość, drogi Śariputro?
– We wściekłość, najdroższy…
– Wcale nie. – Prasenadźit był dotknięty.
– O tak. Byłeś w takiej furii, że obawialiśmy się o ciebie.
– Może tak wyglądałem.
– Ależ nie, mój drogi.
– Ależ tak, mój drogi.
Jakaś litościwa ręka wymazała resztę tej sceny z mojej pamięci. Zdaje mi się, że zemdlałem.
Członkowie perskiego poselstwa umieszczeni zostali w małym budynku w głębi pałacowych ogrodów. Pomiędzy nami a pałacem znajdowały się fontanny, klomby, drzewa i… kompletna cisza. Nawet pawie nie krzyczały, czyżby wycięto im języki? A gromady małp przyglądały się nam w całkowitej ciszy z wierzchołków drzew. W środku wielkiego miasta król stworzył leśne ustronie.
Podczas tygodnia, który dano mi na przygotowanie się do oficjalnej audiencji u króla, zajął się mną książę Dźeta. Zaprosił mnie do swojego domu, wysokiego budynku zwróconego frontem ku rzece. Gdy przebywałem w miłym towarzystwie księcia, moje spotkanie z dwoma głupimi starcami wydawało się przywidzeniem. Lecz gdy opowiedziałem całą tę scenę księciu, ten robił wrażenie rozbawionego i zaniepokojonego jednocześnie.
– No, tak, starzec taki jest – powiedział.
Siedzieliśmy na dachu jego domu. Słońce zachodziło za ciemnoniebieskimi wzgórzami i chmury układały się w dziwne wzory, charakterystyczne dla początku pory monsunu.
Nieboskłon nad ziemią indyjską jest dziwnie wysoki – gra świateł? Nie znam przyczyny tego zjawiska, ale widok ten budzi grozę i pomniejsza człowieka.
– Czy zachowanie Prasenadźita wyjaśnia rozkład jego państwa?
– Sprawy nie przedstawiają się tak źle. – Książę Dźeta mówił precyzyjnie. – Kosala jest wciąż jeszcze mocarstwem, a Prasenadźit nadal wielkim królem.
– Szpiedzy? – Wymówiłem to słowo, bezgłośnie poruszając ustami.
Książę Dźeta skinął głową. Ale w zasadzie myślał to, co powiedział. – Problem polega na tym, że Prasenadźit jest zarówno arhatem jak królem, a bardzo trudno jest być jednym i drugim naraz. Ja tego też doświadczyłem, chociaż w bardzo małym stopniu.
– Co znaczy arhat?
– „Godzien”.
– Jak Budda?
– Z tą różnicą, że arhat jeszcze się nie wyzwolił jak Budda. Są tacy, co myślą, że skoro Śariputra jest równie święty jak Gautama, to i on osiągnął nirwanę. Ale to niemożliwe. Budda jest zawsze jeden jedyny w czasie teraźniejszym. W przeszłości istniało dwudziestu trzech buddów. W przyszłości będzie jeszcze tylko jeden i na tym koniec, przynajmniej w tym cyklu.
Читать дальше