– Naczelnicy wiosek mają w ręku klucz do naszego dobrobytu. Zapanuj nad nimi, a będzie ci dobrze. Jeżeli zaczniesz ich ciemiężyć, zginiesz. Jestem pierwszym królem Magadhy, który zna osobiście każdego z nich. Dlatego zostałem władcą świata. Nie, nie zamierzam tworzyć republiki. – A więc dosłyszał mimo wszystko moje słowa. – Pogardzam państwami, w których każdy majętny człowiek uważa się za króla. To nienaturalne. W każdym kraju może być tylko jeden król, tak jak na niebie jest tylko jedno słońce, a na czele armii jeden dowódca. Powiedz Prasenadźitowi, że nasza sympatia dla niego pozostaje nie zmieniona.
– Tak, królu.
Bimbisara zmierzał teraz chyba do podjęcia jakiejś sprawy, której w żaden sposób nie potrafiłem się domyślić.
– Powiedz mu, że jego siostra ma się doskonale, że spełniła swą rolę w czasie ofiary konia. Powiedz, żeby nie zwracał uwagi na tych, którzy pragną… nas poróżnić. Nie osiągną tego, dopóki ja żyję.
Patrzyłem na niego z zainteresowaniem. Na indyjskiego króla wolno patrzeć. Byłby nawet obrażony i zaniepokojony, gdyby nie patrzyło się na niego wprost, choć pokornie.
– Idź do Buddy. Padnij na twarz przed Szczerozłotym. Powiedz mu, że od trzydziestu siedmiu lat, czyli od momentu naszego spotkania, staram się podążać ośmiostopniową ścieżką. Powiedz mu, że dopiero teraz zaczynam rozumieć to, co mi raz rzekł, a mianowicie, że „jedynym pełnym osiągnięciem jest pełna rezygnacja”. Powiedz mu. że ślubowałem samemu sobie za rok porzucić ziemskie sprawy i podążyć za nim.
Nikt się nigdy nie dowie, czy król Bimbisara naprawdę zamierzał porzucić sprawy tego świata. Przypuszczam, że tak myślał, co w kwestiach religijnych znaczy niewiele więcej niż nic.
Adźataśatru pożegnał mnie w kancelarii pałacu swojego ojca. Jak na miłośnika wszelkich uciech spędzał bardzo wiele czasu na rozmowach z królewską radą i pierwszym ministrem, który radzie przewodniczył.
W królestwie Magadhy przewodniczący rady zajmuje się administrowaniem kraju przy pomocy jakichś trzydziestu doradców, z których wielu swoje stanowisko dziedziczy, a większość jest niekompetentna. Jako minister Warszakara był najwyższą osobą na dworze, ale rządził również tajną policją. Nie trzeba mówić, że miał więcej władzy od innych, i byłby nawet potężniejszy od króla, gdyby Bimbisara nie rządził w ścisłym porozumieniu z naczelnikami wiosek, którzy nie tylko uważali monarchę na swojego przyjaciela na skorumpowanym i uwikłanym w intrygi dworze, lecz także w jego imieniu pobierali podatki, po czym potrącali swój udział i resztę oddawali do skarbu. Mało kto oszukiwał króla.
Podobnie jak w Suzie, poszczególni radcy zarządzają różnymi dziedzinami. Główny kapłan jest tradycyjnie bardzo blisko tronu. Bimbisara jednak, jako buddysta, rzadko naradzał się z oficjalnym strażnikiem wedyjskich bogów, którego jedynym momentem chwały ostatnio była ofiara konia. Spośród swoich radców król wyznacza ministra wojny i pokoju oraz głównego sędziego, przewodniczącego stróżom prawa i rozsądzającego te spory, które nie muszą być rozstrzygane bezpośrednio przez króla; wyznacza również podskarbiego i głównego poborcę podatków. Ci dwaj ostatni mają wielkie znaczenie i tradycyjnie umierają bardzo bogaci. Ale Bimbisara trzymał ich krótko. Dzięki przymierzu z naczelnikami wiosek potrafił sobie z nimi poradzić.
Istnieje też spora grupa wysokich urzędników, zwanych nadzorcami. Wszystkie złoża metali należą do króla, więc zarząd nad kopalniami rudy żelaza sprawuje nadzorca, który zażądał ode mnie nie więcej niż, jak się należało, pięć procent od wartości eksportowanej rudy żelaza jego pana. Zapłaciłem. Ponieważ wszystkie lasy też należą do króla, słonie, tygrysy, egzotyczne ptaki, drewno budowlane i opałowe także znajduje się pod zarządem nadzorcy. Prawdę mówiąc, niemal każda dochodowa dziedzina życia regulowana jest przez państwo. Nawet domy gry podlegają nadzorcom, podobnie jak sprzedaż mocnych trunków oraz domy publiczne. Na ogół system ten działa dość sprawnie. Jeżeli monarcha jest czujny i jeżeli mu się chce, może przyśpieszać bieg spraw. W przeciwnym przypadku administracja kraju staje się opieszała, co ja osobiście uważam za rzecz pozytywną. To, czego nie zrobisz, nie może być całkowicie złe. Jest to, Demokrycie, uwaga o charakterze politycznym, nie religijnym.
Trzydziestu członków królewskiej rady siedziało na niskich łożach w sklepionej sali na parterze pałacu. W pewnym sensie ta sala odpowiada drugiej izbie naszej kancelarii. Kiedy wszedłem, Adźataśatru powstał. Skłoniłem mu się nisko jako księciu i mojemu teściowi, a on podszedł i uściskał mnie.
– Nie porzucisz nas chyba, mój drogi! Och, proszę cię, powiedz, że to nieprawda! – Tym razem w oczach jego nie pokazały się łzy.
Były tak jasne i błyszczące jak oczy tygrysa, siedzącego nisko na gałęzi drzewa i wpatrującego się w ciebie.
Wygłosiłem dobrze przygotowane, ładne przemówienie. Następnie Adźataśatru pociągnął mnie w kąt długiej sali. Ściszył głos, co ludzie robią we wszystkich pałacach świata.
– Najdroższy, powiedz królowi Prasenadźitowi, że jego siostrzeniec kocha go tak, jakby był jego własnym synem.
– Powiem mu, książę.
– Powiedz mu – Adźataśatru szeptał mi do ucha, a jego oddech przesycony był zapachem przypraw – powiedz mu najdelikatniej, jak możesz, że nasza policja dowiedziała się o przygotowywanym zamachu na jego życie. W bardzo, ale to bardzo niedługim czasie. Sam rozumiesz, a i on to zrozumie, że nie możemy go ostrzec otwarcie. Nie możemy się przyznać, że posiadamy w Kosali agentów. Lecz ty jesteś neutralny. Jesteś z zewnątrz. Ty możesz mu powiedzieć, aby się miał na baczności.
– Kim są konspiratorzy? – zapytałem, po czym pozwoliłem sobie na pomysł godny dworzanina: – Federacja republik?
Adźataśatru był najwyraźniej wdzięczny za moją sugestię, bo ta koncepcja nie przyszła mu akurat w tej chwili na myśl.
– Tak! Federacja pragnie, żeby Kosala zamieniła się w kupę gruzów, co niemal już się stało. Oto dlaczego współpracują tak ściśle, w takiej tajemnicy i tak zdradziecko z głównym konspiratorem, którym jest… – Adźataśatru szepnął niemal bezgłośnie: – Wirudhaka, syn króla.
Nie wiem, dlaczego zrobiło to na mnie takie wrażenie. Przecież człowiek, na cześć którego zostałem nazwany Cyrusem, zabił swojego teścia. Ale teść to nie ojciec, a przekonanie Arjów o świętości ojca jest podstawą ich norm postępowania. Czy uwierzyłem Adźataśatru? Tego już nie pamiętam, chociaż obawiam się, że nie. Mówił trochę tak, jak ptak śpiewa: trelował, kląskał, rzucał w powietrze dźwięki całkowicie pozbawione znaczenia.
Nazajutrz w południe Warszakara odprowadził mnie do północnej bramy Radźagryhy. Pierwsza część karawany wyruszyła jeszcze przed świtem i obecnie jej czoło dzieliły od ogona dwie mile. Miałem podróżować w środku w asyście prawie całej mojej świty. Wciąż nie miałem pewności, czy pojadę z karawaną aż do Persji. Od przeszło dwóch lat odcięty byłem od prawdziwego świata, przez cały ten czas nie miałem żadnych wiadomości z Suzy. Czułem się zupełnie odizolowany.
– Uważamy Prasenadźita za cennego sprzymierzeńca. – Warszakara splunął czerwoną od betelu śliną na bezpańskiego psa, farbując mu ucho.
Ku północy, jak okiem sięgnąć, ciągnęła z wolna karawana tysiąca zaprzężonych w woły wozów, naładowanych żelazem. Spod kół unosiły się tumany żółtego pyłu. Żelazo było najwyższego gatunku, a to dzięki jednemu z członków mojego poselstwa, który nauczył tutejszych ludzi wyrobu żelaza na sposób perski.
Читать дальше