Między starą królową a główną żoną Adźataśatru stała drobna ładna dziewczynka. Mogła mieć od sześciu do dwudziestu sześciu lat. Pomiędzy brwiami wymalowano jej czerwone kółko, ulubioną ozdobę induskich kobiet. Ubrana była z prostotą, jak przystało dziewicy.
Przez chwilę mężczyźni przyglądali się kobietom, kobiety zaś udawały, że nie patrzą na mężczyzn. Z zadowoleniem stwierdziłem, że zarówno mężczyźni jak i kobiety mają zakryte piersi, dzięki pierwotnej aryjskiej skromności tak skutecznie wypartej przez upalny klimat równiny Gangesu.
Wreszcie główny kapłan się poruszył. Wziął kobiałkę z surowym ryżem z rąk służącej i ułożył siedem małych kupek ryżu na dywanie. Tymczasem Adźataśatru przekroczył niewidzialną linię oddzielającą mężczyzn od kobiet. Kiedy Adźataśatru chwycił swoją córkę za rękę, Warszakara trącił mnie łokciem.
– Idź tam – szepnął.
Przyłączyłem się do ojca i córki stojących przed świętym ogniem. Umiałem na pamięć wszystkie odpowiedzi. Na szczęście było ich niewiele.
– Cyrusie Spitamo – rzekł Adźataśatru – wojowniku irański, dostojny wysłanniku perskiego króla, weź moją córkę, Ambalikę, i przyrzeknij, że będziesz dochowywać ślubów aryjskich, że zapewnisz jej dobrobyt, że dasz jej szczęście.
Odparłem, że uczynię to wszystko w miarę swoich możliwości. Wtedy Adźataśatru przywiązał brzeg mojego szala do skraju jej szaty. Wraz z Ambaliką wrzuciliśmy ryż i nieco topionego masła do ognia. Ta część ceremonii była mi miła, gdyż znajdowaliśmy się wraz z synem Mądrego Pana w zacienionym miejscu. Chwyciłem dziewczynkę za rękę i poprowadziłem dokoła ognia, aż ktoś położył jej pod nogi mały młyński kamień. Stanęła na nim na chwilę. Do tej pory nie mam pojęcia, co symbolizuje młyński kamień.
Związani niewygodnie ze sobą zrobiliśmy siedem niezdarnych kroków pilnując, żeby nasze stopy znajdowały się jednocześnie na każdej z siedmiu kupek ryżu. Co o n e symbolizują, wiedziałem:
siedem bogiń matek z przedaryjskich Indii. Panie te są nieśmiertelne i wszechobecne.
Wykonaliśmy kilka skoków przez kobierzec ze smokiem, po czym główny kapłan pokropił nas wodą, która była wystarczająco chłodna, by uprzytomnić mi, jak jest gorąco; i to wszystko. Zostaliśmy małżeństwem.
Skonsumowanie małżeństwa mogło się odbyć dopiero po przespaniu przez małżonków trzech nocy obok siebie. Ktoś mi wtedy wytłumaczył przyczynę tej wstrzemięźliwości, ale dziś jej już nie pamiętam. Kazano nam również podczas pierwszej nocy spędzonej w naszym domu przyglądać się wspólnie gwieździe polarnej – czyżby zwyczaj mający przypomnieć aryjskim nowożeńcom, że ich plemię przyszło z północy… i że tam pewnego dnia powróci?
Podobała mi się ta Ambalika, choć się tego nie spodziewałem. Przyjąłem przecież zasadę nieoczekiwania od losu niczego dobrego, a fakt, że od czasu do czasu spotyka mnie miłe rozczarowanie, jest źródłem dziwnej pociechy.
Dopiero około północy ostatnia grupa gości weselnych opuściła dom. Mój teść był zupełnie pijany.
– Mój drogi – pochlipywał – te łzy to łzy głębokiego żalu, wynikającego z przekonania, że już nigdy, nigdy w życiu nie doznam uczucia tak doskonałej radości! – Kiedy mrużył powieki, tusz rozmazywał się na rzęsach i wchodził mu do oczu, wywołując prawdziwe łzy bólu. – Och, moje najdroższe kochanie, traktujże dobrze lotos mojego serca, moją najukochańszą córkę! – Szeleszcząc perfumowanymi szatami i połyskując klejnotami rodzina królewska wycofała się, a ja pozostałem sam na sam z moją pierwszą żoną.
Patrzałem na nią i zastanawiałem się nad tym, co powiedzieć. Ale nie musiałem się o to martwić. Ambalika została świetnie wychowana w kobiecej części domu. Zachowywała się jak światowa dama, która spędziła pół wieku na dworze.
– Myślę – odezwała się – że teraz zapalisz święty ogień, a potem pójdziemy na dach, żeby popatrzeć na gwiazdę polarną.
– Oczywiście. Ogień jest dla nas także święty – odparłem.
– Naturalnie. – Ambalika nigdy nie wykazała najmniejszego zainteresowania Mądrym Panem ani Zoroastrem. Za to opowiadania o życiu na perskim dworze budziły w niej żywą ciekawość.
Zapaliłem ogień. Wszystko zostało przygotowane dla nas przez pół tuzina służących, którzy zjawili się w naszym domu wcześniej tego dnia. Byli niby to podarunkiem od starej królowej. Ale naprawdę należeli do tajnej policji. Po czym to poznałem? Jeżeli magadhański służący jest posłuszny i pracowity, to znaczy, że to szpieg. Prawdziwi służący są leniwi, nieuczciwi i weseli. Poszliśmy na dach, wspinając się po chwiejnych schodach.
– Termity – wyjaśniła cicho Ambalika. – Mój panie i władco, będziemy musieli je wykurzyć.
– Skąd wiesz, że to termity?
– Jest to jedna z tych rzeczy, których nas uczą – odparła z pewną dumą. – Podobnie jak sześćdziesięciu czterech nauk pomocniczych, których nauczyła mnie stara królowa, a ona zna je naprawdę. Jest z Kosali, gdzie jeszcze wciąż uważają, że damy powinny się tego uczyć. Magadha to co innego. Tutaj tylko nierządnice pobierają takie nauki, a szkoda, bo prędzej czy później mężowie dam nudzą się żonami, zamykają je i spędzają dnie i noce po gospodach albo w domach publicznych z nierządnicami, które są podobno czarujące. Jedna z moich służących pracowała u jednej z nich i zawsze mi mówiła: „Myślisz, że twoje pałacowe komnaty są wspaniałe? Poczekaj, aż zobaczysz dom takiej to a takiej.” Będę musiała oczywiście czekać do śmierci, ponieważ nigdy nie odwiedzę takiej osoby. Ale mężczyźni mogą. W każdym razie mam nadzieję, że ty zaczekasz, aż będę całkiem stara, zanim zaczniesz odwiedzać te miejsca.
Na dachu rozstawiono namiot. W świetle półksiężyca widać było pięć łagodnych wzgórz starego miasta.
– Oto gwiazda polarna. – Ambalika chwyciła mnie za rękę i razem patrzyliśmy na to, co Anaksagoras uważa za skałę, a ja się zastanawiałem, jak to często robię, nad tym, skąd wzięliśmy się tutaj. Gdzie zebrali się po raz pierwszy Arjowie? Czy przyszli z lasów na północy? Czy z wielkich równin Scytii? I dlaczego przywędrowaliśmy na południe, do Grecji, Persji, Indii? I kim byli ciemnowłosi ludzie, których zastaliśmy w miastach Sumeru i doliny Indusu? I skąd oni przyszli? Czy może po prostu wyrośli z ziemi jak pąki lotosu, kiedy przychodzi czas kwitnienia?
Demokryt pyta, dlaczego lotos jest dla wschodnich narodów świętym kwiatem. Zaraz to wyjaśnię. Kiedy pęd lotosu przebija się przez błoto i wychyla się na powierzchnię wody, formuje się na nim łańcuch pączków. Gdy pączek lotosu znajdzie się na powietrzu, rozchyla się, rozkwita i umiera, a wtedy na jego miejscu zjawia się następny pączek i tak dalej w nie kończącym się łańcuchu. Przypuszczam, że gdyby człowiek medytował wystarczająco długo nad lotosem, nasunęłaby mu się myśl o jednoczesności śmierci i odrodzenia. Oczywiście, mogło być inaczej: ten, kto wierzy w wędrówkę dusz, doszedł do wniosku, że kwitnienie lotosu odpowiada łańcuchowi wcieleń.
Po obowiązkowym przyjrzeniu się gwieździe polarnej weszliśmy do wnętrza naszego namiotu rozstawionego na dachu. Zdjąłem szal. Drzewo wymalowane na mojej piersi kiepsko zniosło kaskady potu. Lecz Ambalika była zachwycona.
– To musiało być piękne drzewo.
– Tak, piękne. Czy tobie też namalowali drzewo?
– Nie. – Zdjęła szal. Ponieważ nie podzielałem pociągu jej ojca do dzieci, ulżyło mi, kiedy zobaczyłem, że jest całkiem dojrzałą kobietą. Dokoła każdej z jej małych piersi narysowane były liście i kwiaty. A pod ukwieconymi piersiami, na pępku, rozwijał czerwone skrzydła ptak o białym obliczu.
Читать дальше